Oficerowie Wojska Polskiego żydowskiego pochodzenia zamordowani przez NKWD w Bykowni
• W Bykowni NKWD mordowało polskich oficerów żydowskiego pochodzenia
• Wśród zabitych byli ludzie należący do elit II RP, m.in. sędziowie, adwokaci i lekarze
• Większość rodzin żołnierzy wkrótce zginęła w Holokauście
W majowy dzień 1940 r. z dworca kolejowego we Lwowie odchodził kolejny transport więźniów. Tym razem znaleźli się w nim między innymi ludzie aresztowani przez NKWD w Stryju. Nagle jedna z osób stojących na peronie podniosła kartkę wyrzuconą z wagonu. Autor wiadomości prosił, by o jego losie poinformować rodzinę, z którą stracił kontakt w chwili aresztowania go w październiku 1939 r. Wieziony w nieznane nie wiedział, że jego żony, syna i córki nie ma już w Stryju, że deportowano ich do Kazachstanu. Nie mógł też wiedzieć, że owa kartka to ostatnie wołanie, gdyż przeznaczeniem jego podróży była Bykownia, jedno z tysięcy miejsc kaźni w ZSRS.
Szansa, że kartka dotrze do adresata, była minimalna. Jednak człowiek, który ją podniósł, zdołał przekazać wiadomość od ojca i męża żonie oraz dzieciom na miejsce kazachskiej zsyłki. Szczęśliwie wydostali się oni z nieludzkiej ziemi, wywożąc ze sobą ostatni ślad pozostawiony przez Leona Fränkla, bo tak nazywał się autor wiadomości. Był absolwentem prawa Uniwersytetu Lwowskiego, legionistą odznaczony Medalem Niepodległości, adwokatem we Lwowie, a także przedsiębiorcą i właścicielem majątku ziemskiego Zawadów w powiecie stryjskim. Tę wiadomość jego córka Stella przechowuje do dziś.
Dramat Polski po napaści sowieckiej we wrześniu 1939 r., 17. dnia zmagań z agresją niemiecką, pogłębiały radość i satysfakcja z przegranej przez nią wojny, manifestacyjnie okazywane na ziemiach wschodnich Rzeczypospolitej przez wielu Białorusinów, Ukraińców i Żydów. Bramy powitalne, stawiane dla Armii Czerwonej w licznych miejscowościach, to jeden z symboli tamtych wydarzeń, obecny do dziś w polskiej świadomości historycznej. Szczególnie zapamiętano postawę ludności żydowskiej. Jednak przypisanie postawy kolaboracyjnej wobec okupanta sowieckiego całej tej społeczności jest szkodliwym stereotypem. Komunistyczny aparat przemocy brutalnie występował także przeciw Żydom, zwłaszcza tym będącym częścią miejscowych elit – zasłużonym w walce o niepodległość i granice odrodzonego w 1918 r. państwa, a później zaangażowanym w lokalne życie społeczne.
Ci, których NKWD aresztowało w województwach południowo-wschodnich Rzeczypospolitej, zostali zamordowani wiosną 1940 r. w Bykowni (obecnie część Kijowa). Po niektórych zaginął wszelki ślad. Życie ich wszystkich i zasługi dla Polski możemy opisać jedynie na podstawie nielicznych dokumentów zachowanych w Centralnym Archiwum Wojskowym, do których przez kilkadziesiąt lat nikt nie sięgał.
Virtuti Militari
Ciężkie chwile przeżywali polscy żołnierze w przełomowych dniach sierpnia 1920 r., usiłując powstrzymać nawałę bolszewicką, dążącą do przejścia dolnej Wisły pod Włocławkiem. Załoga przyczółka mostowego została zmuszona do wycofania się na lewy brzeg Wisły.Wówczas pewien młody oficer otrzymał rozkaz wyparcia wroga za rzekę. Miał do dyspozycji tylko kompanię rekrutów, grupę spieszonych artylerzystów i szwoleżerów oraz wsparcie pociągu pancernego ''Kaniów''. Świtem 16 sierpnia uderzył na bolszewików, odrzucił z okopów, obsadził je i utrzymał mimo potężnego ognia wrogiej artylerii. ''Gdy w trzy godziny później bolszewicy nowymi siłami zaatakowali lewe skrzydło, które chwiać się poczęło, ppor. Rohatiner, zostając z małą garstką w okopach, dwoma kaemami odparł przeważającego nieprzyjaciela. Po ponowieniu ataków przez bolszewików zebrał cofające się siły własne i pod huraganowym ogniem nieprzyjaciela poprowadził je do kontrataku i wyparł nieprzyjaciela z okopów. Gdy konnica nieprzyjaciela uderzyła z tyłu, ppor.
Rohatiner [...] rozpoczął akcję powolnego wycofywania się, zadał nieprzyjacielowi znaczne straty i zabierając rannych, wycofał się na lewy brzeg Wisły'' – pisano we wniosku o odznaczenie mężnego oficera Virtuti Militari.
Oswald Rohatiner ze Lwowa nie pierwszy i nie ostatni raz wykazał się wyjątkową dzielnością. Niewątpliwie jednak męstwo okazane latem 1920 r. należało do oryginalnych, ponieważ przez cały okres zmagań o granice Rzeczypospolitej służył on nie w piechocie, ale w pociągach pancernych – w czasie wojny z Ukraińcami w ''Smoku'' i ''Generale Iwaszkiewiczu'', gdzie pełnił ''służbę jako podoficer karabinów maszynowych i zachowywał się wzorowo w służbie, poza służbą i wobec nieprzyjaciela''. Mianowany oficerem w wojnie z bolszewikami był w załodze pociągu pancernego ''Kaniów''.
Po wojnie 1920 r. Rohatiner ochotniczo ruszył na Śląsk, gdzie w maju następnego roku wybuchło trzecie, największe powstanie przeciw Niemcom. Ten żydowski oficer WP został tam dowódcą pociągu pancernego ''Ludyga'', a następnie 5. Dywizjonu Pociągów Pancernych z miejscem postoju w Bierawie. Po zakończeniu walk i demobilizacji mieszkał we Lwowie, gdzie pracował jako urzędnik m.in. w Wojewódzkim Biurze Funduszu Pracy, a następnie w ZUS, aktywnie udzielał się też w Związku Powstańców Śląskich. Był dobrym, energicznym oficerem rezerwy i pół roku przed wybuchem II wojny został mianowany kapitanem. Bił się z Niemcami w 1939 r., po klęsce wrócił do Lwowa. Tam został aresztowany przez NKWD i uwięziony w Brygidkach.
Był on jednym z przeszło 20 oficerów rezerwy WP pochodzenia żydowskiego, których aresztowano i po kilku miesiącach wywieziono do Bykowni, by tam ich zamordować. Wśród nich przeważali starsi wiekiem, którzy w czasie I wojny światowej służyli w armii austriackiej i u progu niepodległości przeszli do Wojska Polskiego. Większość przydzielono do służby sądowniczej oraz intendentury, zgodnie z posiadanym wykształceniem cywilnym i kwalifikacjami wojskowymi nabytymi w c.k. armii (o przydziale decydowały też wiek i stan zdrowia, w części przypadków uniemożliwiające służbę w polu). Problemy zdrowotne nie przeszkodziły niektórym stanąć do szeregów w chwili zagrożenia Rzeczypospolitej przez bolszewików.
Takiego wyboru dokonali Jakub Banet i Józef Laks. Kapitan Banet, absolwent prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, mimo orzeczenia o częściowym inwalidztwie i zdolności jedynie do służby pomocniczej poza frontem, dowodził Oddziałem Wojskowym Wojskowego Okręgowego Zakładu Gospodarczego w Krakowie. Jak uważali przełożeni, ''okazał duży zasób energii, trzymając w należytej dyscyplinie żołnierzy i starając się równocześnie o ich dobro. Obowiązkowy. Zachowanie się w służbie i poza służbą bez zarzutu''. Podobnie później dowódca Okręgu Generalnego WP w Krakowie gen. Aleksander Osiński pisał: ''Bardzo dobry i wzorowy oficer gospodarczy''.
Józefa Laksa, absolwenta prawa uniwersytetu we Lwowie, adwokata, zwolniono z wojska z powodu wieku. Jednak w maju 1920 r. został przyjęty ponownie i jako podporucznik przydzielony do sądu 26. Pułku Piechoty. Był wysoko ceniony przez przełożonych, którzy widzieli w nim bardzo dobrego oficera. Obowiązkowego, pracowitego, o dużych zdolnościach organizacyjnych, znającego dobrze regulaminy i przepisy wojskowe, doskonale kierującego wyszkoleniem żołnierzy.
Kiedy Oswald Rohatiner bił się z bolszewikami nad Wisłą, na froncie południowym mordercza Armia Konna Siemiona Budionnego po nieudanym ataku na Lwów ruszyła na Zamość. Stacjonowały tam jedynie sprzymierzone oddziały ukraińskie Marko Bezruczki i przybyły w ostatnim momencie 31. Pułk Piechoty Strzelców Kaniowskich mjr. Mikołaja Bołtucia. Była też wśród obrońców kompania wojskowa złożona z funkcjonariuszy Policji Państwowej, którą dowodził Aleksander Stabholz.
Wzorowi w służbie
''Dzięki energii i osobistej odwadze podkomisarza Stabholza kompania ta mimo silnego ognia art[ylerii] polow[ej] i kilkakrotnych ataków oddziałów jazdy konnej Budionnego wytrwała na powierzonym odcinku i była dla szczupłej załogi Zamościa wydatną pomocą podczas trzydniowego oblężenia'' – pisał we wniosku o odznaczenie podkomisarza Krzyżem Walecznych mjr Włodzimierz Bochenek. Po wojnie Stabholz wrócił do pracy w policji. Był komisarzem w Płocku, Warszawie i Łodzi, a w latach 30. objął stanowisko zastępcy komendanta Policji Państwowej miasta Lwowa. Był nim także w czasie oblężenia miasta przez Niemców i Sowietów we wrześniu 1939 r. Innym wzorowym oficerem był pochodzący ze Stanisławowa Józef Wolfram. Przydzielony do 43. Pułku Piechoty Strzelców Kresowych szybko został mianowany podporucznikiem i objął dowództwo kompanii w baonie zapasowym pułku, z którą w pierwszych dniach stycznia 1920 r. odszedł na front przeciw bolszewikom. Największym męstwem odznaczył się w czasie ofensywy na Ukrainie 29 maja 1920 r.,
kiedy jako dowódca plutonu karabinów maszynowych odparł cztery natarcia jazdy. ''Osobiście strzelając z kartaczownicy, dzięki jego przytomności umysłu i wielkiej odwadze osobistej szczupła załoga I linii bohatersko odpiera nacisk nieprzyjaciela i pomimo wielkich trudności utrzymuje powierzony odcinek'' - pisano we wniosku o odznaczenie Wolframa Krzyżem Walecznych. Po wojnie pozostał w swoim pułku w Dubnie, a po demobilizacji pracował jako urzędnik w Kałuszu, później zaś jako kierownik tartaku we Lwowie, a krótko przed wybuchem wojny - w Tartaku Państwowym w Bolechowie (powiat stryjski). Jako oficer rezerwy służył w 53. PP i w 1931 r. został mianowany kapitanem. Zapewne uczestniczył w wojnie z Niemcami. Aresztowany przez NKWD 9 grudnia 1939 r., do wiosny następnego roku był więziony w Stanisławowie, skąd wywieziono go do Kijowa.
Największa chwała zawsze jest udziałem tych, którzy stają do walki bezpośredniej. Tak było również w zmaganiach o granice Rzeczypospolitej. Odniesione wówczas zwycięstwa to także zasługa oficerów drugiej linii, dbających o to, by wojsku nie zabrakło amunicji, żywności, wszelkich innych środków. Jednym z nich był pochodzący z Tarnopola Filip Friedländer, oficer rachunkowy w okręgu generalnym WP we Lwowie, od listopada 1918 r. w służbie. ''Dzięki temu oficerowi zaprowiantowanie i umundurowanie dla odchodzących w pole funkcjonowało jak najlepiej, co w wielkiej mierze wpłynęło na dobry stan gotowości bojowej i moralności oddziałów'' – pisano w opinii.
W czasie wojny z bolszewikami zasługą Friedländera było uratowanie dużej części zapasów żywnościowych i ekwipunkowych wycofującej się z Ukrainy 6. Armii Polskiej, a kiedy obóz ćwiczebny tej armii ''sformował się jako grupa operacyjna i brał udział w walkach odwrotowych na Ukrainie, oficer ten był zawsze w kontakcie z grupą, przez co kasowość i prowiantura funkcjonowała jak najlepiej, co również wpłynęło na dobry stan gotowości bojowej i moralności oddziałów. Dokładność i punktualność we wszystkich czynnościach dają mu kwalifikacje najlepszego oficera gospodarczego''.
Ta wybitna postawa nie zmieniła się do końca służby wojskowej Friedländera, czego wyrazem były kolejne awanse i znakomite opinie: ''Siła pod względem fachowości w sprawach rachunkowych nie do zastąpienia. Nadzwyczaj dobry organizator w zakresie ekonomiczno-administracyjnym, tęgi fachowiec w dziale ekwipunkowym i żywnościowym. Nadzwyczaj pracowity, sumienny i uczciwy, godny wszelkiego zaufania. Poza służbą szanujący swą godność oficerską, towarzysko obyty, koleżeński i uczynny''. Oceny te potwierdziły się po przeniesieniu ze Lwowa na zupełnie inny obszar – 1 czerwca 1922 r. Friedländer został mianowany kapitanem i przydzielony do ekspozytury wojskowej kontroli generalnej przy Dowództwie Okręgu Generalnego IV Łódź. Pisał tam o nim szef łódzkich ekspozytur wojskowej kontroli generalnej mjr Kazimierz Oskarbski: ''Przez cały czas swej służby na odpowiedzialnym i trudnym stanowisku kierownika referatu kontroli oddawał się pracy z całym zapałem i znajomością rzeczy opartej na fachowym wykształceniu i długoletniej
praktyce, pokonując trudności rozmaite, był dobrym doradcą i nauczycielem swych młodszych referentów, osiągając doskonałe rezultaty''. Swoją karierę wojskową Friedländer kończył jako major WP we Lwowie w 1927 r., otoczony powszechnym szacunkiem kolegów, czego wyrazem było podziękowanie za wzorową służbę. W mieście nad Pełtwią mieszkał z liczną rodziną do wybuchu wojny. Tam jesienią 1939 r. dostał się w ręce NKWD.
Zapewne uwięziono go w Brygidkach, gdzie – jak możemy przypuścić – spotkał innego równie dobrego oficera intendentury WP, pochodzącego z Sambora Oskara (Ozjasza) Schneidschera. ''Nadzwyczaj energiczna siła – jako prowiantowiec stoi na wyżynie swego zadania. W obejściu bardzo taktowny. W pracy bardzo pilny i sumienny'' – oceniali go przełożeni jesienią 1919 r. Podobnie jak Friedländer, po zakończeniu wojen o granice Polski Schneidschera pozostał w WP. Kierował magazynem Okręgowego Zakładu Mundurowego nr 6 we Lwowie, awansował na kapitana. Uzyskiwał oceny bardzo dobre, w których podkreślano jego inteligencję, samodzielność w pracy, bardzo duże zdolności organizacyjne i kierownicze ''dzięki energii, pewności siebie i stanowczości'', fachowość, sumienność, uczciwość, wysokie poczucie godności osobistej i obywatelskiej. Po przejściu w stan spoczynku mieszkał we Lwowie, był nauczycielem (ponownie, gdyż pracę tę wykonywał przed I wojną światową). 9 grudnia 1939 r. został uwięziony przez NKWD w Brygidkach.
Wspomnijmy też znacznie młodszego od tych oficerów Władysława Hildebranda z Warszawy, który wstąpił do wojska ochotniczo jako student, by walczyć z bolszewikami. Przydzielony do baonu mostowego saperów zakończył kampanię jako starszy saper, po czym kontynuował studia na Wydziale Mechanicznym Politechniki Warszawskiej. Uzyskał stopień inżyniera mechanika i wyjechał na Wołyń, gdzie objął stanowisko dyrektora cementowni w Zdołbunowie. Musiał mieć jednak zamiłowanie do służby wojskowej. Ukończył Szkołę Podchorążych Rezerwy Artylerii, z trzecią lokatą na 43 słuchaczy. Mianowany ogniomistrzem podchorążym 1. pułku artylerii lekkiej Legionów, otrzymał opinię, w której podkreślano jego inteligencję, energiczne i sumienne wykonywanie obowiązków, opanowanie, dobre wyszkolenie wojskowe, a także wysokie poczucie obywatelskie, co z czasem dało mu awans oficerski. I on w 1939 r. znalazł się w rękach NKWD.
Elita II RP
Żydzi zamordowani w Bykowni należeli do elity ziem wschodnich Rzeczypospolitej. Większość to absolwenci wyższych uczelni – polskich i zagranicznych – sędziowie, adwokaci, lekarze, nauczyciele, urzędnicy, przedsiębiorcy, inżynier, wyższy oficer Policji Państwowej. Niemal wszyscy byli oficerami rezerwy WP lub zawodowymi w stanie spoczynku. Większość urodziła się w zaborze austriackim lub rosyjskim i wzięła później czynny udział w wybijaniu się Polski na niepodległość, dzięki czemu mogła się szczycić przynależnością do powstałego w latach 30. Związku Żydów Uczestników Walk o Niepodległość Polski. Kilku młodszych kształciło się, pracowało i zdobywało stopnie oficerskie już w wolnym państwie.
Los ich wszystkich pozostał nieznany dla rodzin, które w następnych trzech latach w większości zginęły z rąk Niemców w czasie Zagłady. Przeżyli nieliczni – paradoksalnie stało się tak w przypadku tych osób, które padły ofiarą represji sowieckich i zostały deportowane do Kazachstanu. Część zdołała opuścić ZSRS po układzie Sikorski-Majski. Żona Oswalda Rohatinera, Gizela, z córkami Chają i Pauliną, osiadły w Izraelu. Karolina Schneidscher wróciła z syberyjskiego zesłania ze starszym synem Mieczysławem po zakończeniu wojny i zamieszkała w Opolu. Bezskutecznie poszukiwała męża za pośrednictwem Polskiego Czerwonego Krzyża. Podobnie zakończyły się starania Pauliny Wolfram, która w latach 1945–1957 usiłowała ustalić przez PCK losy męża Józefa.
Franciszka Stabholz przyjechała do kraju z Kazachstanu w 1946 r. wraz z młodszą córką Zofią. Osiadły na Pomorzu, starsza córka Alicja mieszkała zaś w Warszawie. W 1957 r. wyjechała do Izraela. Wszystkie trzy przez lata usiłowały ustalić losy męża i ojca, zwracając się do PCK, i tak jak tysiące innych ludzi nie uzyskując żądanej odpowiedzi i nie odnajdując śladu po najbliższym im człowieku – polskim policjancie pochodzenia żydowskiego z Warszawy, który przyczynił się do obronienia starego Zamościa przed okrucieństwem, gotowanym przez komunistycznych ''oswobodzicieli''.
###Polecamy również: Prof. Bogdan Musiał: Wojna polsko-bolszewicka to klasyczny przykład wojny prewencyjnej