Trwa ładowanie...
Discovery Historia
historia
27-05-2016 17:28

Oddziały zaporowe Armii Czerwonej zamordowały milion własnych żołnierzy

• W Armii Czerwonej sformowano oddziały zaporowe, które strzelały w plecy cofającym się żołnierzom
• Oddziały zabiły ok. milion własnych rodaków
• Karę śmierci można było otrzymać nawet za narzekanie na wojskowe jedzenie

Oddziały zaporowe Armii Czerwonej zamordowały milion własnych żołnierzyŹródło: Biblioteka Kongresu USA, fot: Żołnierze Armii Czerwonej w 1941 r.
dx4g9ux
dx4g9ux

"Atakujące fale Rosjan wylewają się z zagłębienia terenu. Wszyscy z głośnym okrzykiem: Urrraa! - relacjonował niemiecki oficer Horst Slesina. - Nasze karabiny maszynowe koszą ich jak zboże, a ogień moździerzy wyrywa ogromne dziury w szeregach. Po prostu nie da się chybić! Przewracają się jak kręgle, całymi setkami, dopóki ściana ciał nie formuje się na przedpolu między nami a kolejną falą atakujących. Kolejne rzędy zaczynają czmychać do tyłu. Wtedy gdzieś za nimi zaczynają trzeszczeć karabiny maszynowe i ładują długie serie w plecy tej masy, kosząc własnych ludzi! To jest jakieś dantejskie piekło! Politrucy zasiedli z tyłu razem ze swoimi oddziałami zaporowymi i strzelają jak szaleni do cofających się tłumów. Ostatnia desperacka metoda tych bestii! Śmierć przed nimi i śmierć za nimi - umęczona masa ludzi zawraca na oślep, w szaleńczym biegu gna w naszą stronę. I znowu setki z nich padają".

Opis ten, choć sporządzono go na potrzeby wojennej propagandy, niewiele odbiegał od rzeczywistości. Sowieckie oddziały zaporowe dokonały zbrodni na masową skalę. Ich członkowie - funkcjonariusze NKWD i Smersza - bez zmrużenia oka strzelali w plecy własnym żołnierzom. Czerwonoarmista, który cofnął się w obliczu wroga lub nie dość gorliwie szedł do ataku, uznawany był bowiem za "zdrajcę ojczyzny". I zasługiwał na śmierć. A to, że ataki te były prowadzone w sposób dyletancki, z całkowitą pogardą dla życia własnych żołnierzy, nie miało żadnego znaczenia.

Historycy wojskowości spierają się o przyczyny zwycięstwa Związku Sowieckiego nad III Rzeszą. Jedni wskazują na błędy niemieckiego dowództwa, inni na wielkie rosyjskie przestrzenie i srogą zimę. Jeszcze inni wynoszą pod niebiosa geniusz strategiczny Stalina i jego marszałków. Zdaniem piszącego te słowa przyczyny triumfu ZSRS były inne.

Po pierwsze, głupota Hitlera. W pierwszych miesiącach kampanii na stronę Niemców przeszły 4 mln żołnierzy Armii Czerwonej. Członkowie narodów ujarzmionych przez Związek Sowiecki nie mieli najmniejszej ochoty walczyć za znienawidzonych czerwonych komisarzy. Żołnierze Wehrmachtu byli witani jak wyzwoliciele. Gdyby Niemcy wykorzystali ten antykomunistyczny entuzjazm, obaliliby reżim Stalina w kilka miesięcy. Hitler był jednak wierny swojej idiotycznej rasistowskiej ideologii. Zamiast wyzwalać narody słowiańskie spod czerwonego jarzma, wprowadził na Wschodzie brutalny reżim okupacyjny. A sowieckich żołnierzy, którzy poddali się Niemcom, zagłodził w straszliwych obozach jenieckich. W efekcie Armia Czerwona zaczęła stawiać opór, a wreszcie przeszła do kontrofensywy.

dx4g9ux

Po drugie, pomoc Anglosasów. Stalin nie byłby w stanie pokonać Niemców bez amerykańskich i brytyjskich dostaw w ramach układu lend-lease. Sowieci dojechali do Berlina w jeepach i ciężarówkach marki Dodge. W brzuchach mieli brytyjskie konserwy, a na nogach amerykańskie buty. W ten sposób Anglosasi uratowali komunistyczny reżim.

Po trzecie, bezwzględny terror, za pomocą którego bolszewicki reżim wprowadził dyscyplinę w szeregach Armii Czerwonej. W ten sposób zmusił żołnierzy do walki, którzy woleli stanąć twarzą twarz z Niemcami, niż wpaść w łapska oficerów NKWD. W starciu z tymi pierwszymi zawsze istniała bowiem szansa na przeżycie. W zetknięciu z drugimi szansy takiej nie było.

Żołnierze Armii Czerwonej na ćwiczeniach w 1939 r.
Żołnierze Armii Czerwonej na ćwiczeniach w 1939 r.

Żołnierze Armii Czerwonej na ćwiczeniach w 1939 r. fot. Biblioteka Kongresu USA

dx4g9ux

O tej ostatniej sprawie opowiada wydana niedawno w Polsce wstrząsająca książka Władimira Dajnesa "Bataliony karne i oddziały zaporowe Armii Czerwonej" (Bellona). "Według danych komisji rehabilitacyjnych ofiar represji politycznych, w rezultacie działań oddziałów zaporowych i pododdziałów Smersza zginęło około miliona żołnierzy i dowódców Armii Czerwonej" - pisze autor. Nawet jak na warunki Związku Sowieckiego, gdzie komuniści przelali morze ludzkiej krwi, jest to cyfra szokująca.

Rozkaz Trockiego

Ojcem sowieckich oddziałów zaporowych był Lew Dawidowicz Trocki, a wszystko zaczęło się jeszcze w trakcie wojny domowej w latach 1917-1921. Sowieccy przywódcy szybko się zorientowali, że Armia Czerwona jest wojskiem tylko z nazwy. Formacja ta przypominała raczej luźne łupieżcze hordy, które chętnie gwałciły i rabowały, a pierzchały w obliczu nieprzyjaciela. Nawet jeżeli dysponowały przewagą liczebną.

Żołnierze byli rozwydrzeni rewolucją - nie uznawali szarż wojskowych, nie słuchali rozkazów, przed pójściem do ataku zwoływali wiece. Utrzymanie tego stanu rzeczy stawiało pod poważnym znakiem zapytania powodzenie rewolucji. Dlatego już w 1917 r. Włodzimierz Lenin wprowadził w wojsku karę śmierci. Komisarze polityczni, politrucy, zaufani marynarze i komuniści mieli "przy użyciu wszelkich środków" zaprowadzić ład w szeregach.

dx4g9ux

"Nie można budować armii bez represji - mówił Trocki. - Nie można prowadzić mas ludzkich na śmierć, nie mając w arsenale dowództwa kary śmierci. Do czasu, dopóki dumne ze swojej techniki, złe bezogoniaste małpy, zwane ludźmi, będą budować armie i walczyć, dopóty dowództwo będzie stawiać żołnierzy między możliwością śmierci z przodu i nieuniknioną śmiercią za plecami. Carska armia rozpadła się z powodu braku represji".

Już w 1919 r. Trocki osobiście wprowadził w wojsku odpowiedzialność zbiorową. Gdy podczas walki o Swijażsk 2. Pułk Piotrogrodzki wycofał się pod naporem białych, Trocki w odwecie rozkazał rozstrzelać co 10. żołnierza tej jednostki. Zadaniem utworzonych wówczas oddziałów zaporowych były zaś: zatrzymywanie żołnierzy próbujących opuścić pole bitwy - także przy użyciu broni palnej - oraz wyłapywanie na tyłach uciekinierów. Masowa dezercja stała się bowiem plagą Armii Czerwonej.

W wydanym 24 listopada 1919 r. rozkazie numer 65 Trocki pisał:

dx4g9ux

"Każdy łajdak, który będzie podburzać do odwrotu, dezercji, niewykonania rozkazu bojowego, będzie rozstrzelany.
Każdy żołnierz Armii Czerwonej, który samowolnie opuści stanowisko bojowe, będzie rozstrzelany.
Każdy żołnierz, który porzuci karabin lub sprzeda część umundurowania, będzie rozstrzelany. W całym przyfrontowym pasie rozmieszczone są oddziały zaporowe do wyłapywania dezerterów. Każdy żołnierz, który spróbuje stawić tym oddziałom opór, powinien być rozstrzelany na miejscu.
Za ukrywanie dezerterów sprawcy podlegają rozstrzelaniu".

Rozkaz ten został natychmiast wcielony w życie. Teraz nie mordowano już tylko burżujów, szlachciców, kontrrewolucjonistów i niepokornych chłopów. Rozpoczęły się masowe mordy nieszczęśników wcielonych do Armii Czerwonej. Zgodnie z dyrektywą Trockiego bezwzględne represje spadły także na rodziny "dezerterów". Miał to być dodatkowy "bodziec" skłaniający żołnierzy do posłuszeństwa komisarzom.

Oddziały zaporowe zostały użyte również do pacyfikowania ludności cywilnej. Do masakr takich doszło m.in. w marcu 1919 r. na terenie kozackich stanic nad Donem. A następnie w guberni tambowskiej, gdzie wybuchło powstanie rosyjskich chłopów. To członkowie oddziałów zaporowych utopili we krwi bunt marynarzy w Kronsztadzie.

dx4g9ux

Formacje te operowały również na froncie polskim. Swoje zbrodnicze działania zintensyfikowały wiosną 1920 r., gdy Józef Piłsudski wyruszył na wyprawę kijowską i sowieckie dywizje okupujące Ukrainę zaczęły się rozłazić. "Uciekający maruder musi natknąć się na rewolwer lub nadziać się na bagnet - pisał Trocki w rozkazie do Frontu Południowo-Zachodniego. - Na czele oddziałów zaporowych powinni stać dowódcy o twardej woli i odwadze". Wszystko to było jednak tylko przygrywką do II wojny światowej, podczas której sowiecka bezpieka "znakomicie" wykorzystała doświadczenia z wojny domowej. To właśnie w latach 1939-1944 oddziały zaporowe zapisały swoją najbardziej przerażającą kartę.

Kozły ofiarne

Podczas agresji 17 września 1939 r. oddziały zaporowe nie miały wiele do roboty. Wojsko Polskie, wykonując kuriozalny rozkaz marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza: "Z bolszewikami nie walczyć", nie stawiło większego oporu Armii Czerwonej. Formacje te postępowały natomiast za plecami sowieckich żołnierzy podczas batalii z Japończykami nad jeziorem Chasan (1938) i nad jeziorem Chałchin-Goł (1939). A także podczas najazdu na Finlandię w latach 1939-1940. Symbolem tej ostatniej wojny stał się następujący obraz: masy sowieckich żołnierzy pędzone są przez oddziały zaporowe NKWD prosto pod karabiny maszynowe bohaterskich żołnierzy marszałka Carla Mannerheima. Straty Armii Czerwonej w tej kampanii były kolosalne.

Najbardziej dramatyczny obrót sprawy przyjęły podczas wojny z Niemcami, która wybuchła 22 czerwca 1941 r. Gdy na Kremlu się zorientowano, że Armia Czerwona po pierwszym uderzeniu Hitlera zaczęła się rozpadać, postanowiono podjąć drastyczne metody zaradcze. Zastosowano wypróbowany przez Trockiego środek - bezwzględny terror.

dx4g9ux

Rozkaz o utworzeniu oddziałów zaporowych NKWD został wydany już pięć dni po rozpoczęciu kampanii. Ich zadaniem było opanowanie chaosu, który zapanował na sowieckich tyłach. Część żołnierzy Armii Czerwonej poddawała się Niemcom, ale część po prostu porzucała broń i ruszała do domów. Dlatego gęste patrole oddziałów zaporowych obsadziły kluczowe drogi i dworce kolejowe, przeczesywały ostępy leśne. Ich dowódcy otrzymali prawo rozstrzeliwania "zdrajców" na miejscu. "Tchórzy i dezerterów należy likwidować - pisał w jednym z rozkazów Stalin. - Aresztowaniu podlegają również ich rodziny".

Klęskę pierwszych dni wojny trzeba było jakoś wytłumaczyć. Błędy Stalina, który zlekceważył doniesienia wywiadu o niemieckiej koncentracji na linii demarkacyjnej, zatuszowano. Komuniści nie chcieli również przyznać, że są tak znienawidzeni, iż żołnierze Armii Czerwonej przechodzą na stronę nieprzyjaciela. Za kozły ofiarne posłużyli więc dowódcy dywizji, które przyjęły na siebie pierwsze, miażdżące uderzenie Wehrmachtu. Wielu z nich zostało aresztowanych i rozstrzelanych za "zhańbienie munduru tchórzostwem".

Władimir Dajnes w swojej książce opisuje historię trzech generałów: Kaczałowa, Poniedielina i Kiriłłowa. W podpisanym przez Stalina rozkazie z 16 sierpnia 1941 r. cała trójka została uznana za "zdrajców" i "wrogów ludu". Oficerowie ci mieli wykazać się tchórzostwem, porzucić swoich ludzi i poddać się Niemcom, mimo że mogli dalej walczyć i wyrwać się z okrążenia. Dlatego zostali zaocznie skazani na rozstrzelanie.

Jak było w rzeczywistości? Otóż Kaczałow w momencie wydania rozkazu już nie żył. Wcale nie dostał się do niewoli, tylko zginął w walkach pod Smoleńskiem, gdy niemiecki pocisk rozłupał jego czołg. Oficer został pochowany przez lokalną ludność, o czym w Moskwie nie wiedziano. Mimo że sprawa szybko się wyjaśniła, władzy sowieckiej zajęło 12 lat pośmiertne zrehabilitowanie Kaczałowa.

Z kolei Poniedielin i Kiriłłow rzeczywiście dostali się do niemieckiej niewoli, ale wcale nie dobrowolnie. Pierwszy wpadł w zasadzkę, drugiego żołnierze Wehrmachtu obezwładnili podczas walki wręcz. Poniedielin i Kiriłłow trafili do obozów jenieckich, gdzie spokojnie przesiedzieli całą wojnę. Kłopoty zaczęły się dla nich, gdy zostali "wyzwoleni" przez anglosaskich sojuszników. Oczywiście przekazano ich do Moskwy, gdzie natychmiast trafili do więzienia. Obaj zostali zgładzeni w 1950 r.

Wróćmy jednak do oddziałów zaporowych. Z każdym tygodniem wojny ich działania były intensyfikowane. "I nagle bój - wspominał żołnierz Armii Czerwonej A.W. Soroka. - Z przodu faszystowski ostrzał, z tyłu nasz oddział zaporowy strzelający do swoich. I biegniemy do przodu. Bez broni". Stosowanie podobnej taktyki przyniosło katastrofalne skutki. Pole bitwy uścieliły kolejne wały martwych bolszewickich żołnierzy. Braki w wykształceniu wojskowym i brak zdolności dowodzenia sowieccy oficerowie zastępowali zasadą, że "przeciwnik ma mniej pocisków niż my ludzi". I liczyli, że dwudziesta lub trzydziesta fala żołnierzy Armii Czerwonej wreszcie dobiegnie do niemieckich pozycji i je zdobędzie. "Ludzi u nas mnogo" - mówił sam towarzysz Stalin.

Jednostki zaporowe wzbudzały nienawiść wśród żołnierzy Armii Czerwonej. "W oddziałach tych byli ochotnicy - wspominał weteran A. Kajzerman. - Tam nie było tak niebezpiecznie jak na froncie, w piechocie i można było uratować życie. Ci ludzie nie tylko nie wstydzili się swojej misji, ale nawet w pewnym stopniu byli dumni z tego, uważając to za 'wysokie zaufanie partii i rządu'. Ja osobiście (i chyba wszyscy weterani) takimi ludźmi gardziłem i nigdy bym nie usiadł z nimi przy stole. Przecież gdyby takiemu ciążyła rola kata, to mógłby znaleźć wiele sposobów, aby trafić bezpośrednio na linię frontu, do szeregów atakującej piechoty. Ale tam było niebezpiecznie, można było zginąć. Ja bym tych, którzy służyli w oddziałach zaporowych, porównał z tymi, którzy pilnowali obozów Gułagu, służyli jako strażnicy. Przez cały okres powojenny, na różnych spotkaniach weteranów, ani razu nie spotkałem się z weteranem, który by powiedział, że służył w oddziale zaporowym lub w jednostkach Smiersza, gdyż znali stosunek do nich
kombatantów".

Rozkaz 227

Wiatru w żagle oddziały zaporowe nabrały 28 lipca 1942 r., gdy Józef Stalin wydał słynny rozkaz numer 227. Sowiecki dyktator zrugał "tchórzy" i "zdrajców", którzy wpadają w panikę w obliczu wroga: uciekają, porzucają broń lub oddają się do niewoli. "Ani kroku w tył!" - brzmiał rozkaz tyrana. Nad jego wykonaniem miały czuwać właśnie oddziały zaporowe.

Z książki Dajnesa wyłania się ponury obraz Armii Czerwonej. Jej żołnierze nie mogli czuć się bezpiecznie nawet w momentach odpoczynku, gdy nie znajdowali się na pierwszej linii. Pod tym względem wojsko bolszewickie przypominało cały kraj - wśród żołnierzy działali konfidenci tajnych służb, którzy szpiegowali swoich towarzyszy. Za "antysowieckie wypowiedzi" również groziło rozstrzelanie. Co się kryło za tym określeniem? Słowa krytyki pod adresem dowództwa lub narzekanie na stan uzbrojenia, umundurowania i jedzenie (a z tym w Armii Czerwonej było tragicznie).

Oddziały zaporowe Armii Czerwonej formalnie zostały rozwiązane w listopadzie 1944 r. z powodu "zmiany sytuacji na frontach". Niektóre źródła wskazują jednak, że formacje te przetrwały do końca wojny. Jak ocenić ich rolę? Z perspektywy sowieckiej niewątpliwie była ona zbawienna. Dzięki masowemu terrorowi bolszewikom udało się zmusić żołnierzy Armii Czerwonej do walki w obronie znienawidzonego reżimu. Komunizm został uratowany. Z perspektywy rosyjskiej, lub też po prostu ludzkiej, rola ta była katastrofalna. Członkowie oddziałów zaporowych dopuścili się ludobójstwa na masową skalę. Była to jeszcze jedna z wielu straszliwych zbrodni przeciwko ujarzmionym przez nich narodom dokonanych przez Sowietów.

Właśnie dlatego oddziały zaporowe aż do końca istnienia Związku Sowieckiego stanowiły temat tabu. Bolszewicy nie chcieli, aby świat poznał odrażające kulisy tego, co w propagandzie nazwano epokowym zwycięstwem w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej.

Piotr Zychowicz, Historia do Rzeczy

Polecamy: Piotr Wrangel - pogromca bolszewików

dx4g9ux
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dx4g9ux