Niemcy odpadli z mundialu. Więc jeszcze Polska nie zginęła, póki my czujemy Schadenfreude
Niemcy na mundialu nie wyszli z grupy. Jak my. W ich wypadku sensacyjnie. W naszym nie. Gdy sąsiedzi zza Odry przegrali z Koreą 2:0, od Tatr po Bałtyk wzniósł się okrzyk zachwytu. Powody są takie oczywiste.
"Osłodzona gorycz porażki Polski. Niemcy grali gorzej" – oświadcza na Twitterze Andrzej Dera, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej, wykształcenie wyższe prawnicze, poseł na Sejm V, VI i VII kadencji.
"Ależ pięknie. Wreszcie odpadli Niemcy. Mistrzowie świata. Naród, który stworzył wspaniałych kompozytorów, filozofów i poetów. A jednocześnie komory gazowe" – cieszy się również na Twitterze, Robert Smoktunowicz, warszawski adwokat, senator V i VI kadencji polskiego parlamentu, zasiadał w komisji ustawodawstwa i praworządności.
Te wpisy muszą zawstydzić każdego człowieka na jako takim poziomie. Jestem daleki od nieznośnej politycznej poprawności, ale na litość boską, mamy rok 2018, czasy Czterech Pancernych i psa oraz Hansa Klosa się skończyły.
Można powiedzieć, że Dera i Smoktunowicz to głąby. Są na to mocne dowody. Można domniemywać, że obaj doznali jakichś mentalnych reparacji od Niemiec dzięki mundialowi, których poseł Mularczyk i PiS nigdy nie zaznają w praktyce.
Mnie jednak wydaje się, że ich głowy nie wytrzymały ciśnienia i wydostało się na zewnątrz to, co w nas Polakach najprawdziwsze: odwieczne - nomen omen - Schadenfreude.
Cieszy nas czyjaś porażka, martwi bardzo czyjś sukces. Wystarczy spojrzeć na tysiące internetowych memów: w tym z Hitlerem wracającym z mundialu, kawały, że "ostatni raz Niemcy nie wyszli z grupy w 1938 roku, a potem było wiadomo co" i tak dalej, i w tym samym stylu.
Zobacz: Mundial 2018. Tysiące Anglików w Gdańsku. Polska bazą wypadową na mistrzostwa świata
No i to, czego nie widać, a było słychać przy polskich stołach zastawionych piwem, gdy z nadwiślańskich gardeł wydobył się ryk radości, pasji, spełnienia. Będzie o czym rozmawiać z tymi dwoma milionami hydraulików, kierowców, pielęgniarek, lekarzy, kelnerów, piłkarzy z Polski, którym Niemcy od kilkudziesięciu lat dają pracę.
Radość z porażki dotyczy sąsiada zza Odry, ale też każdego innego sąsiada, również tego zza płotu albo parawanu na plaży. Podobno w piekle polski kocioł jest jedynym, który nie ma strażników. Sami siebie ściągamy na dno.
A zatem czeka nas mundial nadal pełen napięcia, wszak z kawału o Polaku, Rusku i Niemcu pozostał jeszcze Rusek. Można trzymać kciuki (zaciskać pięści), by Rosjanie przegrali. Ale można znaleźć kogoś na mundialu, kto umie grać w piłkę i mu kibicować.
Coś mi się wydaje, że u Dery i Smoktunowicza wygra pierwsze opcja. Przecież jeszcze Polska nie zginęła, póki my czujemy Schadenfreude.
Schadenfraude i zawiść są groźne, bo idealne dla leniwych, tępych, którzy boją się refleksji nad samym sobą. Szybko poprawiają nastrój, ale najgorsze, że niczego nie posuwają do przodu. Powinnismy się raczej zastanowić, dlaczego porażka Niemców to sensacja na skalę światową, a porażką Polaków nikt zbytnio się nie zdziwił, prócz rodzimego rynku parówek, paliw, piwa i rządowej telewizji.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
*Marek Górlikowski *- _wieloletni reporter, redaktor, felietonista "Gazety Wyborczej”, dziś freelancer. Autor opowiadań drukowanych w Magazynie Świątecznym. Czterokrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategoriach Dziennikarstwo śledcze, Wywiad i Publicystyka. 23 lipca ukaże się jego książka „Noblista z Nowolipek. Józefa Rotblata wojna o pokój” o nieznanym polskim laureacie Pokojowej Nagrody Nobla. Mieszka w Gdańsku. _