Narkotyki w armii III Rzeszy
• Za szybkość niemieckiego Blitzkriegu odpowiadała... metamfetamina
• Podawano ją żołnierzom, by zwiększyć ich wydajność
• Masowe spożycie narkotyków w niemieckiej armii szybko doprowadziło do uzależnień
• Pod koniec wojny Niemcy eksperymentowali z jeszcze jednym stymulantem: D-IX
Gdy po I wojnie światowej Niemcy utraciły swoje kolonie, kraj stanął przed nie lada wyzwaniem. Mając ograniczony dostęp do surowców naturalnych i sporą populację, Republika musiała znaleźć sposób na ponowne rozpędzenie gospodarki. Jedną z desek ratunku prędko okazał się przemysł farmakologiczny. Skoro Niemcy nie mogli wydobywać kosztownych materiałów z ziemi, mogli tworzyć inne - równie cenne - w laboratoriach. W połowie lat 20. byli już na tym polu światowymi liderami.
Farmakologia pierwszej połowy XX w. nie wyglądała tak jak dzisiaj. Zakazane obecnie narkotyki - na przykład kokaina lub rozmaite opiaty - znajdowały się w wielu specyfikach, które można było kupić bez recepty w każdej aptece. W 1937 r. na niemieckim rynku pojawiła się pobudzająca tabletka pervitin. Jej twórca, koncern Temmler, reklamował ją jako doskonały stymulant dla kierowców, studentów, policjantów i… gospodyń domowych. Niewielka dawka specyfiku eliminowała senność, polepszała nastrój, dodawała wigoru i odwagi. Produkt z miejsca stał się hitem. Sęk w tym, że jej główny składnik nazywamy w XXI w. metamfetaminą.
Energetyczne właściwości pervetinu prędko przyciągnęły uwagę nazistowskiej armii. Pierwsze testy, przeprowadzone na studentach akademii wojskowej, dały bardzo obiecujące rezultaty.
Podręczna apteczka
Szykując się podboju Europy, naziści rozpoczęli masową produkcję stymulantu na użytek wojskowy. Odnalezione przez historyków dane mówią, że między kwietniem a grudniem 1939 r. Wehrmacht i Luftwaffe zamówiły 29 mln pigułek narkotyku. Przerażająca skuteczność niemieckiej maszyny wojennej w Polsce przekonała Hitlera, że chemiczne wspomaganie jest nieodzowną częścią Blitzkriegu.
Kiedy III Rzesza dopracowywała plany nagłego uderzenia na Francję przez Ardeny, fabryki Temmlera zwiększyły produkcję pervitinu do ponad 800 tys. sztuk dziennie. Między kwietniem a lipcem 1940 r. dostarczyły armii i lotnictwu 35 mln tabletek. Niwelując potrzebę snu, hitlerowcy pokonali założoną trasę w ciągu trzech dni. Szaleńcze tempo ofensywy pozwoliło im wymanewrować aliantów i ominąć ich umocnienia, dzięki czemu chwilę później to Francuzi i Brytyjczycy musieli się cofać. ''Bez narkotyków ta inwazja byłaby niemożliwa. Dzięki stymulantom [Niemcy] mogli nie spać przez trzy dni i trzy noce. Rommel i inni dowódcy dywizji pancernych byli na haju, a bez czołgów atak nie miałby szans powodzenia'', uważa Norman Ohler, autor głośnej książki o narkotykach w nazistowskim wojsku ''Der Totale Rausch''. Po francuskiej kampanii pervitin znalazł się w apteczkach m.in. pilotów bombardujących Wielką Brytanię i zastępów szturmujących Związek Radziecki. Lecz wszystko miało swoją cenę.
Czysta metamfetamina fot. Wikimedia Commons
Długotrwałe zażywanie chemii musiało odbić się na zdrowiu żołnierzy. Regularnie ''dopalane'' organizmy zaczynały wyrabiać tolerancję na pervitin. Zwiększanie dawek prowadziło z kolei do zmian neurologicznych i chorobliwej zależności od pigułek. Choć narkotyki uciszały wojenne traumy, w chwilach trzeźwości wiele demonów powracało do Niemców z podwojoną siłą. Z każdym rokiem odstawienne napady agresji, paniki lub nawet psychozy a także zawały serca stawały się coraz częstsze.
Nazistowskie dowództwo z zasady przymykało oko na amfetaminowe nałogi szeregowców, lecz wielu z nich i tak trafiało ostatecznie na odwyk do szpitali psychiatrycznych. Niektórych pozbawiano też płodności na mocy tzw. ''prawa sterylizacyjnego''. Mimo że narodowosocjalistyczna propaganda wolała przedstawiać narkomanów jako ''słabe'' i ''wadliwe'' jednostki, problem uzależnienia od metamfetaminy dotykał ludzi o każdym potencjale.
W 2005 roku dziennik ''Spiegel'' opublikował serię listów, w których przyszły niemiecki noblista Heinrich Böll prosi bliskich o dosyłanie mu na front dodatkowych porcji narkotyku. O ile pierwsza wiadomość do domu, z samego początku wojny, była dosyć spokojna, tak siedem miesięcy później ze słów młodego rekruta przebijała się już desperacja: ''jeśli tylko możecie, prześlijcie mi więcej pervitinu''. Uzależnienie od narkotyków sięgało jednak w nazistowskich Niemczech znacznie wyżej.
Dr Strzykawka
Chociaż NSDAP starało się to skrupulatnie ukrywać, kiepski stan zdrowia Adolfa Hitlera był w III Rzeszy tajemnicą poliszynela. Już na początku lat 30. przyszły wódz cierpiał na dolegliwości, które utrudniały mu normalne funkcjonowanie. W połowie dekady bezustanne wzdęcia i skurcze żołądka doprowadzały go niekiedy na skraj fizycznego i psychicznego wyczerpania. Właśnie wtedy usłyszał od swojego fotografa o pewnym lekarzu z Berlina, który rzekomo potrafił dokonywać cudów.
Wielu specjalistów uważało Theodora Morrella za szarlatana. Jego metody były na pewno co najmniej niekonwencjonalne: często przypisywał pacjentom niezbadane witaminowo-bakteryjne ''koktajle'', zalecał absurdalne dawki syntetyków i ochoczo eksperymentował z hormonami. Jego sukcesy w leczeniu kiły szybko przyniosły mu jednak sporą popularność, zwłaszcza wśród elit niemieckiej stolicy. Kiedy w 1936 r. po raz pierwszy przebadał Hitlera, od razu zasugerował jedną ze swoich witaminowo-bakteryjnych mieszanek oraz terapię potężną ilością tabletek skrywających znaczne dawki znanej z trutek na szczury strychniny. Ku zaskoczeniu Führera, leczenie przyniosło niemal natychmiastową ulgę. Morrell miał już na zawsze stać się jego nadwornym medykiem.
Praca dla dyktatora nie należała do łatwych, bo Hitler oczekiwał recepty na każdą przypadłość i błyskawicznych efektów. Nazistowski przywódca nie mógł pozwolić sobie na chwilę słabości czy niedyspozycję - lekarstwa miały stawiać go nogi praktycznie od razu po zaaplikowaniu. Aby uzyskać tak spektakularne rezultaty, Morrell sięgał po coraz bardziej ekstremalne środki. Obok pigułek pojawiły się rozmaite smarowidła i zastrzyki, witaminowym miksom zaczęły towarzyszyć zwierzęce hormony i opiaty, a tabletki oraz ampułki zawierające amfetaminę i kokainę stały się elementem codziennej diety fuhrera.
Gdy jesienią 1941 r. posypał się plan podbicia ZSRR, Hitler ponownie podupadł na zdrowiu. Informacje o kolejnych porażkach na froncie regularnie wpędzały go w fatalny nastrój. Aby odzyskać energię, zbrodniarz coraz częściej wzywał swojego lekarza. Z notatek Morrella wynika, że latem 1943 r. jego pacjent łykał około 120 do 140 tabletek tygodniowo i dostawał dziesięć dożylnych zastrzyków. Amerykański wywiad wojskowy wyliczał, że niemiecki lider zażywał w tym czasie - w zależności od potrzeb - 74 różne medykamenty. Według dokumentalistów Channel 4 blisko 30 z nich jest uznawanych obecnie za szkodliwe i uzależniające. Jak podaje w swojej książce Norman Ohler, w ostatnich miesiącach wojny żyły Hitlera były już tak wyniszczone od przyjmowania oksykodonu (opioidowego leku o działaniu podobnym do heroiny), że Morrell musiał szukać innych dróg podawania mu narkotyku. Jaki wpływ miało to na percepcję kanclerza III Rzeszy i podejmowane przez niego decyzję - można się tylko domyślać.
Theodor Morell, osobisty lekarz Adolfa Hitlera fot. Wikimedia Commons
Nadczłowiek na dopingu
Tak jak Hitler prawie całkowicie polegał w późniejszych etapach wojny na różnorakich narkotykach, tak i jego wojska wykazywały z czasem rosnące uzależnienie od farmakologicznych dopalaczy. Chociaż po 1941 r. nazistowskie ministerstwo zdrowia oficjalnie ograniczyło ilość pervitinu wysyłanego oddziałom Wermachtu, dowódcy polowi z reguły nic sobie w tego nie robili i pozwalali żołnierzom na znaczne przekraczanie zalecanych dawek. Konflikt nie układał się po myśli Niemców, więc zasady BHP nie miały większego znaczenia. Z tego samego względu hitlerowcy szukali jeszcze innych metod na odzyskanie przewagi.
W 1944 r. profesor farmakologii z Kilonii Gerhard Orzechowski zaczął prace nad nowym narkotykiem, który miał zwiększyć zdolności bojowe żołnierzy. Tworzony na zlecenie marynarki i służb specjalnych środek D-IX był zamkniętą w postaci gumy do żucia mieszanką kokainy, metamfetaminy oraz oksykodonu. W pierwszej fazie badań Orzechowski sprawdzał go na więźniach obozu koncentracyjnego w podberlińskim Sachsenhausen. Zmuszano ich do maszerowania przez całą dobę w kółko z 20-kilogramowym obciążeniem na plecach. Według świadków, rekordziści pokonywali blisko 90 kilometrów, lecz wielu nieszczęśników mdlało - lub umierało - wcześniej ze zmęczenia. W drugim etapie testów D-IX trafił już do sterników jednoosobowych łodzi podwodnych, których admiralicja chciała wysyłać na praktycznie samobójcze misje u brytyjskiego wybrzeża. Mimo że chemia pozwalała im wytrzymać bez snu nawet po kilka dni, stopniowe osłabienie koncentracji i orientacji przestrzennej wykluczało jakiekolwiek skuteczne działania. Na szczęście dla całego
świata, naziści nie zdążyli już udoskonalić swojego wynalazku.