Możemy zostawić Putinowi Ukrainę i Ukraińców, ale to byłoby samobójstwo. Musimy pomóc sąsiadom
Polska PiS nie może istotnie pomóc Ukrainie w obliczu rosyjskiej agresji, bo sama pozbawiła się międzynarodowych wpływów. Ale możemy istotnie pomóc Ukraińcom. Nie wolno zmarnować takiej wyjątkowej okazji zrobienia czegoś moralnie słusznego, politycznie dobrego i ekonomicznie bardzo opłacalnego.
To nie jest łatwy sąsiad. I nieprędko będzie. Ale z żadnymi naszymi sąsiadami nie łączy nas tak daleko idąca wspólnota losów i interesów, ani taka kulturowa bliskość. Nie mówiąc o dobrej i złej wspólnocie historycznej.
A poza tym Ukraina jest sąsiadem wyjątkowo ważnym. Nikt nie zdołał logicznie podważyć tezy Jerzego Giedroycia, że "nie może być wolnej Polski bez wolnej Ukrainy". Na dzisiejsze można by to przetłumaczyć tak, że Rosja, skupiona na łykaniu słabej Ukrainy jest jeszcze do zatrzymania przez słabnący Zachód. A Rosja, która połknie Ukrainę, będzie chciał połykać następnych. I będzie miała jeszcze więcej zasobów, by to robić, więc dużo trudniej będzie ją powstrzymać.
Niedawno potrafiliśmy wspierać Ukrainę
Polacy dobrze to rozumieli w czasie Pomarańczowej Rewolucji (XI 2004 - I 2005), kiedy istotną, wspierającą ukraińską demokrację, rolę odegrał Aleksander Kwaśniewski. Dobrze to rozumieliśmy też w czasie Euromajdanu (XI 2013 - II 2014), kiedy jedną z kluczowych ról w odsunięciu Wiktora Janukowycza od władzy odegrał Radosław Sikorski występujący jako przedstawiciel Unii Europejskiej, a protestujących w Kijowie odwiedził nawet Jarosław Kaczyński.
To było moralnie słuszne i politycznie dobre. Bo mało brakowało, a pod presją Putina Janukowycz oddałby Ukrainę Rosji. Ale za powrót na prozachodnią ścieżkę Ukraina zapłaciła bardzo wysoką ceną. Najpierw tracąc Krym i większość floty, a potem faktycznie też Donbas. Bo nie była w stanie obronić się przed Rosją, a Zachód nie umiał i nie dość chciał jej pomóc. Nikt nie miał ochoty umierać za Jałtę i Sewastopol, a tym bardziej za Ługańsk.
Teraz też nikt nie chce umierać za Mariupol, a nawet za całe Morze Azowskie. Mimo dramatycznych próśb Petro Poroszenki NATO nie wyśle okrętów przez Cieśninę Kerczeńską, którą blokują Rosjanie. Trump nie zmusi Putina do przerwania blokady. Najwyżej strzeli focha i się z nim nie spotka w Argentynie. A Unia Europejska nie przestanie kupować od Putina gazu ani ropy. Najwyżej hucznie wprowadzi nowe drobne sankcje, które tylko pomogą Putinowi w przekonywaniu Rosjan, że muszą się go trzymać, bo cały świat jest im wrogi. Nawet takie reakcje Zachodu nie są jednak pewne. Bo Zachodowi wciąż może się wydawać, że ma ważniejsze problemy na głowie.
Polski nie stać na to, by tkwić w chórze bezradnych i faktycznie bezczynnych. Dla nas Ukraina to nie jest odległy, dziwny, egzotyczny Wschód. Dla Polski Ukraina jest najbliższą geopolityczną rodziną. Od wieków i na wieki. Nie tylko sąsiadem, jak Rosja czy Niemcy. A rodzinie jesteśmy coś winni i w rodzinę zawsze warto inwestować. W tym przypadku trzeba i bardzo warto.
Czego nie zrobimy - wiadomo. Nie wyślemy okrętów, samolotów, czołgów, ani rakiet, bo ich nie mamy tyle, by mogły mieć znaczenie. Nie wyślemy pieniędzy, które by coś znaczyły w konfrontacji z Rosją, bo ich też dość nie mamy. Nie staniemy na czele znaczącej proukraińskiej koalicji, bo nikt nie będzie chciał iść za Polską PiS. Najdelikatniej mówiąc - nie jesteśmy mocarstwem militarnym, finansowym ani dyplomatycznym. Ale dla bardzo wielu Ukraińców Polska jest dzisiaj rajem.
Pamiętajmy, bez Ukraińców będzie nam trudno
Przy przeszło sześciokrotnie (!) wyższym PKB na mieszkańca i blisko czterokrotnie wyższej sile nabywczej PKB na mieszkańca, dla tych Ukraińców, którzy nie są dobrze ulokowani w mafijnych strukturach, Polska stała się "ziemią obiecaną". Dlatego tak tu ciągną. Nie dlatego, że Ukraińcom trudno znaleźć pracę u siebie, bo bezrobocie jest w Ukrainie zaledwie dwa razy wyższe, niż u nas.
Ta dysproporcja, która powstała przez zaledwie ćwierć wieku w ostatnich latach stała się dla nas błogosławieństwem. Już nie ukraińskie nianie, jak dekadę temu, ale ukraińscy murarze, kierowcy, sprzedawcy, kelnerzy, robotnicy rolni, studenci, a coraz częściej także m.in. programiści, lekarze i naukowcy, ratują teraz tysiące polskich firm. W ostatnich kilku latach ludzie mówiący z miękkim wschodnim akcentem niepostrzeżenie wrośli w polską rzeczywistość. Gdyby znikli, Polska stała by się inna i z bardzo dużym trudem byśmy sobie w wielu dziedzinach radzili.
Dla Polski, Polaków, polskiej gospodarki obecność blisko 2 mln pracujących u nas Ukraińców stała się dobrem koniecznym i oczywistym. Ale bardzo mało zrobiliśmy dotychczas, by było to dobro trwałe. A właściwie nie zrobiliśmy nic, by swoją obecność w Polsce Ukraińcy mogli uważać za oczywistą, bezpieczną i trwałą.
Cała relacja Polski z ukraińską falą oparta jest na tymczasowości. Przyjechali, są, pracują i tyle. Półroczne lub roczne wizy. Krótkie pozwolenia na pracę. Mordęga czekania na karty pobytu, których ważność niejednokrotnie trwa tyle, co ich załatwianie. Jak byśmy chcieli żeby wciąż pamiętali, że są tu tylko chwilowo tolerowanymi gośćmi, którzy w każdej momencie mogą być wyproszeni.
Z pracującymi u nas Ukraińcami Polska wciąż chce żyć na kocią łapę, chociaż doskonale wiadomo, że potrzebujemy ich do grobowej deski, bo polskich pracowników będzie ubywało. Rada Ludnościowa nawet podaje oficjalnie, że do dwóch milionów pracujących w Polsce obcokrajowców w ciągu dwóch dekad trzeba będzie dołożyć jeszcze trzy miliony. Rozsądek mówi więc, że nie ma powodu, by tych, którzy już tu są, utrzymywać w stanie niepewności i tymczasowości. Dla nas i także dla nich było by dużo lepiej, gdyby mogli traktować Polskę jak swój nowy kraj na resztę życia, a nie jako miejsce, gdzie się jedzie po hajs - czyli bez zobowiązań.
Dla Polski to jest nowa sytuacja, ale musimy zrozumieć, że pierwszy raz w historii staliśmy się państwem imigracyjnym - czy nas to cieszy, czy nie. I że przez najbliższe dekady będziemy państwem imigracyjnym w coraz większym stopniu. Bez imigrantów Polska się zapadnie, nasza gospodarka stanie i zacznie się kurczyć, nasze systemy społeczne nie wydolą, niektóre branże padną. To nie są strachy na Lachy. To jest policzone.
Nie tylko my ich potrzebujemy
Sęk w tym, że nie tylko my potrzebujemy i chcemy Ukraińców. Czesi i Słowacy już radykalnie uprościli wszystkie procedury związane z ich przyjazdem do pracy i osiedlaniem się. Oferują np. dwuletnie karty pobytu wydawane na wniosek pracodawcy. A Niemcy - jak to Niemcy - szlifują właśnie pięciopunktowy program zapraszający Ukraińców do pracy i osiedlania się. Chcą im oferować m.in. uznanie uprawnień zawodowych i naukę języka przed przyjazdem do Niemiec, pomoc w szukaniu pracy i osiedlaniu się. Bezpieczny długookresowy pobyt. A także, oczywiście, niemieckie standardy pracy oraz płacy.
Od kiedy niemiecki plan został ujawniony, polscy pracodawcy wpadli w dobrze uzasadnioną panikę. Bo oczywiście niemiecka oferta mocno przebija to, co Ukraińcom proponuje Polska. Eksperci Związku Pracodawców Polskich policzyli, że nawet w optymistycznym wariancie, w którym do Niemiec wyjedzie tylko połowa pracujących dziś w Polsce Ukraińców, tempo wzrostu naszego PKB spadnie w okolice zera. A gdyby wyjechały dwie trzecie, Polska wpadnie w dwupunktową recesję!
Dla niektórych branż była by to katastrofa. Nawet w średnim wariancie budownictwo skurczyło by się przynajmniej o 7 proc., a turystyka o 6 proc. A to by oznaczało m.in. radykalny wzrost cen mieszkań, wakacji w górach i nad morzem, a także żywności. Wiele sklepów, zakładów usługowych, firm transportowych trzeba by było zamknąć. Marże pozostałych by istotnie wzrosły. To by nie było na chwilę, bo - choćby ze względu na transport - luki po Ukraińcach wyjeżdżających do Niemiec nie da się zapełnić Filipińczykami ani Nepalczykami. A po obniżeniu wieku emerytalnego z polskiego rynku pracy odchodzi teraz 250 tys. Polaków więcej, niż rozpoczyna pracę. Jeżeli nie stworzymy efektywnego systemu przyciągania i zatrzymywania w Polsce Ukraińców, czeka nas więc trwała recesja i inflacja.
Niemieckich płac oczywiście prędko nie dogonimy, bo polska gospodarka wciąż jest zacofana. Pod względem jakości życia oraz pracy też trudno nam konkurować z wciąż niemal perfekcyjnie poukładanymi Niemcami. Ale Polska ma też swoje atuty. Bliskość kulturowa, językowa i geograficzna jest oczywiście ważna. Ważna jest też bezwładność.
Ci, którzy już tu są od jakiegoś czasu - nie tylko pracownicy, ale też studenci - decydując się na wyjazd do Niemiec czy Czech, musieli by podjąć kolejną decyzję migracyjną. To zawsze jest trudne i wymaga nie tylko lepszej perspektywy tam, gdzie człowiek chce jechać, ale też jakichś negatywnych bodźców tam, skąd człowiek wyjeżdża. To jest nasza szansa. Ale też ryzyko.
Ryzyko bierze się stąd, że Polska wciąż tylko łaskawie pozwala Ukraińcom u siebie pracować i przebywać, a nic nie robi, by czuli się tu dobrze. Wielu Ukraińców ma swoje przykre doświadczenia nie tylko z narodowcami atakującymi ich w miejscach publicznych, ale też z urzędami, które traktują ich wciąż raczej jak wpraszających się do naszego domu intruzów, niż jak pożądanych gości. Z narodowcami władza musi się zdecydowanie zmagać, na nich szybko nie poradzimy. Ale przepisy i styl pracy urzędów można zmienić szybko. Zwłaszcza, gdyby rząd odważył się zdecydowanie i głośno uruchomić program migracyjny.
Gotowe pomysły na pomoc pracownikom ukraińskim
Odpowiedź na pytanie, co możemy zrobić jest prosta.
Po pierwsze maksymalnie uprościć procedury. Australijską wizę można dostać w kilkanaście godzin po wypełnieniu prostego formularza w internecie. Nie ma powodu, żeby Ukraińcy nie mogli w podobny sposób dostawać w Polsce pozwoleń na pobyt i pracę.
Po drugie radykalnie wydłużyć okres obowiązywania pozwoleń. Nie ma powodu, żeby po pierwszym np. rocznym pozwoleniu, następne nie mogło być bezterminowe pod warunkiem np. niekaralności, albo regularnego płacenia ZUS-u oraz PIT-u przynajmniej przez sześć miesięcy w roku.
Po trzecie nie ma powodu, żeby Ukrainiec zmieniający pracę musiał - jak obecnie - starać się o prawo pobytu i pracy od nowa. Dla państwa nie ma znaczenia, który cudzoziemiec w której firmie pracuje. Ważne, że tu jest i pracuje.
Po czwarte, ci którzy w Polsce mieszkają będąc dłużej niż rok powinni mieć prawo udziału w wyborach samorządowych (konstytucja mówi tu o mieszkańcach, nie o obywatelach). To by likwidowało poczucie obcości i tymczasowości.
Po piąte, tym, którzy chcą się u nas osiedlić, powinniśmy (podobnie jak Niemcy) jeszcze na Ukrainie oferować kursy adaptacyjne, oraz możliwie proste procedury uznania kompetencji, żeby mogli w Polsce pracować zgodnie z wykształceniem. Połowa tych, którzy już tu są ma wyższe wykształcenie, a trzy czwarte pracuje fizycznie. To jest marnotrawstwo, na którym tracą obie strony.
Po szóste, ci którzy się w Polsce osiedlają na stałe, powinni mieć prostą i niezbyt długą ścieżkę do obywatelstwa, czyli pełni praw. Skoro już rozumiemy, że Polska stała się z konieczności państwem imigracyjnym, musimy też rozumieć, że wiąże się to z niebezpieczeństwem stworzenia licznej prawnie upośledzonej grupy wykluczonych, co zawsze prowadzi do niebezpiecznych napięć.
Po siódme, skoro jesteśmy państwem imigracyjnym, mamy prawo prowadzić świadomą i utylitarną politykę migracji m.in. oferując specjalne warunki migrantom mającym szczególnie cenne kompetencje albo tożsamości - n.p. ukraińskim lekarzom, informatykom, spawaczom - oraz ich rodzinom.
Tej chwili po prostu nie możemy przespać
Panie Premierze,
Wiadomo, co się w Polsce dzieje. Wiadomo, że ma pan dziesięć pożarów na głowie. Ale z poważną i mądrą reakcją na pożar u sąsiadów nie może Pan czekać aż się rozstrzygną wszystkie polskie afery. To trzeba zrobić teraz! Bo tylko teraz jest to moralnie słuszne, politycznie dobre i ekonomicznie bardzo opłacalne.
Okazja jest doskonała, bo większość Polaków spontanicznie odczuwa solidarność z ofiarami rosyjskiej agresji. To mamy zakodowane w Polskim DNA. Nawet grająca na ksenofobicznej strunie partia oraz władza może się do tego DNA odwołać. Zwłaszcza gdy dołoży się argument ekonomiczny i konkurencję z Niemcami o "naszych" Ukraińców. A ogłoszenie takiego programu w odpowiedzi na rosyjską agresję byłoby też dobrą inwestycją w stosunki z Ukrainą, oraz w międzynarodowy wizerunek Polski.