Wszyscy znamy mechanizm działania wańki-wstańki: nisko umieszczony środek ciężkości sprawia, że jak by jej nie przechylać, dociskać ku dołowi ile dusza zapragnie – zawsze powstanie. Tak bardzo jest, wańka, stabilna. W Bułgarii, Serbii, na Węgrzech, w Polsce jesteśmy tak stabilni jak wańka, ale w patologiach.
#Międzymorze to cykl felietonów Ziemowita Szczerka, pisarza, dziennikarza i komentatora, na łamach Magazynu Wirtualnej Polski.
Nawet, jeśli naród odbierze skorumpowanym i/lub skompromitowanym rządzącym władzę, to ta stabilna, rzetelna patologia za jakiś czas wraca i tak. Czasem nawet w postaci tych samych, raz już obalonych, władców. Tak to, na przykład, wygląda w Bułgarii, gdzie trwają protesty przeciwko rządzącej populistyczno-autorytarnej partii GERB pod przywództwem Bojko Borisowa.
Niezniszczalnemu premierowi o aparycji i uroku ciężkowagowego boksera udało się wmówić wszystkim dookoła, że reprezentuje "stabilność" w Bułgarii. Co ciekawe, wmówił to nie tylko dużej części Bułgarów, jak i Zachodowi, zapewniając, że tylko pod nim Bułgaria jest może i biedna, może i nieco skorumpowana, może i nieco odklejona i nacjonalistyczna - ale jeszcze jako-tako akceptowalna.
"Zrezygnujcie ze mnie, a pożałujecie, że w ogóle żyjecie na jednym kontynencie z takim krajem jak Bułgaria" - tak mniej więcej brzmi przekaz Bojko Borisowa. I nie jest to żaden wyjątek, bo mniej więcej w taki sposób ustawia się wobec Zachodu również Aleksandar Vucić z Serbii, tak próbowali swego czasu grać (ale już z gorszym skutkiem) Viktor Orban czy Władimir Putin.
Bojko, w każdym razie, jest tak stabilny, że rządzi nadal, mimo że już raz go obalono.
Ale od początku.
MORZE NIE DLA WSZYSTKICH
To wszystko, co dzieje się aktualnie w Bułgarii, od ulicznych protestów po jatkę oligarchiczno-polityczną, przypomina rozwój akcji w filmach braci Cohen. Zaczyna się zazwyczaj od na pozór błahego zdarzenia, na które odpowiedzią są coraz bardziej głupie i chaotyczne reakcje, następuje eskalacja i – koniec końców – finałowa jatka, z której trudno się komukolwiek wyplątać, i która nie służy raczej nikomu.
W Bułgarii zaczęło się od akcji antykorupcyjnego polityka Christo Iwanowa.
A właściwie to nie od niej, wróć. Zaczęło się od faktu, że pewien związany z władzą oligarcha, Ahmed Dogan, były szef partii bułgarskich Turków i polityk o kolorowym życiorysie (ma na koncie, na przykład, pistolet przystawiony do głowy podczas przemówienia na żywo), ma w głębokim poważaniu prawo.
Dogan wozi się po Bułgarii jak po własnym folwarku. Posiada, na przykład, piękną posiadłość na bułgarskim wybrzeżu. Samo w sobie nie jest to niby szokujące. Jednak niektórym, zwłaszcza ceniącym sobie praworządność Bułgarom, zapewne nieco przeszkadza fakt, że Dogan pod tę posiadłość po prostu zajął sobie fragment wybrzeża. A wybrzeże według bułgarskiego prawa jest własnością publiczną i teoretycznie każdy obywatel Bułgarii ma prawo swobodnego doń dostępu.
Prawo jednak prawem, oligarcha – oligarchą. Efekt jest taki, że żaden obywatel Bułgarii nie jest w stanie z owego prawa dostępu korzystać. Wszyscy o tym wiedzą, ale patologia w Bułgarii posunęła się już tak daleko, że na nikim ten fakt już raczej nie robi wrażenia.
Christo Iwanow postanowił jednak, mimo wszystko, zwrócić nań ponownie uwagę opinii publicznej. I sprawić wrażenie. Wynajął łódkę i od strony morza dobił do zajętego przez oligarchę brzegu. Nie zdążył nawet zatknąć na nim flagi państwowej, gdy obskoczyło go kilku osiłków, flagę mu odebrało, ubezwłasnowolniło, zepchnęło z powrotem w stronę wody, i w ten sposób, w swoim mniemaniu, zakończyło akcję zwracania uwagi opinii publicznej na kwestię własności brzegu morskiego w Bułgarii.
"BULGARIA.EXE NIE DZIAŁA"
To "w swoim mniemaniu" jest tu istotne, bowiem w rzeczywistości akcja się dopiero zaczęła. Okazało się bowiem, że – po pierwsze – cała sprawa dostała się do mediów. Po drugie - że część ochroniarzy to członkowie służby ochrony rządowej, która nie przysługuje oligarsze: postaci, być może, wpływowej, ale raczej poza oficjalnymi kanałami. Po trzecie – że policja, choć została poinformowana, nie uznała za stosowne zainterweniować.
Związany z pozostającymi w opozycji socjalistami prezydent Rumen Radew wezwał rząd i prokuratora generalnego, Iwana Geszewa, do zbadania sprawy. Geszew jednak, zamiast to zrobić, wysłał uzbrojonych funkcjonariuszy, uwaga, do prezydenta. Otoczono budynek administracji, wyciągnięto z niego dwóch pracowników, którym postawiono zarzuty, jednemu korupcyjne, drugiemu związane z naruszeniem tajemnicy państwowej, po czym próbowano sprawę zamknąć.
Ludzie wyszli na ulice, nie tylko Sofii, ale i innych miast. Policja z początku zareagowała agresywnie – to był kolejny błąd. Protesty zaczęły tylko narastać. Na jednym ze zdjęć protestujących tłumów widać baner z hasłem: "bulgaria.exe has stopped working. #restart". Po internecie krążą memy w stylu, na przykład, znanej historyjki obrazkowej z wodzirejem grupy zarzucającym hasła:
- Kim jesteśmy? – woła wodzirej.
- Bułgarami! – odpowiada grupa.
- Czego chcemy?
- Odejścia rządu!
- Kiedy tego chcemy?
- Teraz!
Pod spodem jednak ktoś dopisał w komentarzu:
- Co zrobimy potem? Nie wiemy!
I to może być prawda. Restart może nie zadziałać, bo już się zdarzało, że nie zadziałał.
I nawet nie chodzi o to, że póki co "stabilny" Bojko Borysow trwa, przetrwał wotum nieufności i występuje w propagandowej telewizji na tle ikony Matki Boskiej. Nie chodzi też o to, że bułgarski kacyk wagi ciężkiej chwali się sukcesami w negocjacjach unijnej pomocy dla Bułgarii, choć ugrał wioelokrotnie mniej np. od sąsiedniej Grecji (internet mu to zresztą wypomina w memach).
Ba, nie chodzi nawet o to, że Bojko zarzeka się, jakoby tylko był jest w stanie utrzymać Bułgarię na unijnej i natowskiej ścieżce, a opozycyjna Bułgarska Partia Socjalistyczna to dopiero wylęgarnia złodziei.
Rzecz w tym, że nawet gdyby Borisow odszedł, mogłoby się to skończyć tak, jak wcześniej. Tym, że krąg bułgarskich oligarchów po prostu oplecie swoimi mackami kolejną władzę, jakakolwiek by ta władza nie była. Przykładowo: protestujących wspiera również partia, której szefem i założycielem był, uwaga: Ahmet Dogan. Tak, ten od zawłaszczonego wybrzeża, gdybyście zapomnieli.
Dla obdarzonych jeszcze krótszą pamięcią: sam Bojko Borysow już kilka lat temu odszedł z rządu w podobnych okolicznościach - podczas dławionych przez policję protestów. Demonstracyjnie trzanął drzwiami i ogłosił, że „nie chce być częścią rządu, który bije ludzi”. Jakiś czas później wrócił jednak do władzy i niewiele się w rzeczy samej zmieniło. Wschodnioeuropejska wańka-wstańka zadziałała. Borisow zresztą co jakiś czas lubi dla efektu walnąć pięścią w stół i zainicjować wielką akcję przeciw zorganizowanej przestępczości. Policja wchodzi wtedy do tysięcy mieszkań, aresztuje dziesiątki kryminalistów, ale - tak się składa - centra patologicznych układów jak trwały, tak trwają.
"Naprawdę jesteś tak naiwny, żeby myśleć, że po protestach nastąpi jakakolwiek zmiana?" - pyta na kolejnym bułgarskim memie uśmiechnięty troll poważnego blondyna, znanego jako "nordic gamer meme". "Tak" - odpowiada bez zająknięcia blondyn, i nie bardzo wiadomo, czy mem ten ma wychwalać wielką wiarę brodacza, czy wyśmiewać jego naiwność.
WAŃKA-WSTAŃKA
Wszyscy już wiedzą, że w Bułgarii potrzeba głębokich, systemowych zmian, by cokolwiek ruszyć z miejsca. Wspierający protestujących Rumen Radew co jakiś czas demonstracyjnie sympatyzuje z "russkim mirem", i mimo, że obecnie ambasada USA opowiada się po jego stronie, to jeszcze niedawno Waszyngton był pełen obaw, czy przypadkiem Radew nie jest putinowskim butem wetkniętym w NATO-wskie drzwi. Popierająca go Bułgarska Partia Socjalistyczna jest spadkobierczynią Bułgarskiej Partii Komunistycznej z czasów radzieckiej dominacji, i również za uszami ma tyle niewyczyszczonego brudu, że trudno zaufać jej rzetelności w tym względzie i "nowej jakości", którą miałaby w Bułgarii wprowadzić.
Brzmi wam ta bułgarska wańka-wstańka znajomo? Serbom też. Tam po serbskim skorumpowanym nacjonaliście Slobodanie Miloseviciu nastał skorumpowany nacjonalista nowych czasów, czyli Aleksandar Vucić. Taki z niego człowiek nowych czasów, że był u rzeczonego Miloszevicia ministrem informacji (czytaj: propagandy). Nawet obecne protesty przeciw niemu przypominają te, które obaliły jego dawnego zbrodniczego pryncypała.
Vucić jest dziś prozachodni i prounijny, bo Serbia nie za bardzo ma dziś inne wyjście. Ale jego model sprawowania władzy jest stereotypowo wschodnioeuropejsko-zamordystyczyny, "borduryjski": media są przejęte i sprostytuowane, w kraju ekonomicznie rządzi związana z władzą oligarchia.
Podobny model działa na Węgrzech – a pamiętajmy przecież, że Węgry również wybrały Orbana właśnie na fali ruchu antykorupcyjnego, bo poprzednio rządzący socjaliści dalecy byli od przejrzystości. Słowacy już dwa razy gnali swoich skorumpowanych, autorytarnych populistów: raz przegnany został rząd Vladimira Meciara, po raz drugi – układ Roberta Fica.
DROGI BUDUJĄ, A IŚĆ [...] NIE MA DOKĄD
W Polsce, niestety, sprawa wygląda podobnie: autorytarna i populistyczna karykatura demokratycznej partii upartyjnia państwo i pławi się w publicznych pieniądzach, ale na przykładzie aresztowanego niedawno byłego ministra z PO Sławomira Nowaka widać, że i poprzednie rządy nie były wolne od tego, czego symbolem jest wańka-wstańka. A PiS, w gruncie rzeczy, jest czymś w rodzaju wyolbrzymienia wszystkich wad poprzednich rządów.
Tak więc opozycja we wschodniej Europie musi odpowiedzieć sobie na podstawowe pytanie: w jaki sposób uniknąć efektu wańki-wstańki?
Być może misja przerwania zaklętego kręgu niemocy europejskich peryferiów i zbudowania w nich prawdziwej demokracji może być tak samo motywująca dla opozycjonistów, jak dawniej walka z komunizmem?
Próba wyrwania się z tego przeklętego kieratu zarządzanego przez skorumpowanych, autorytarnych polityków, odwołujących się do "woli narodu" i traktujących ją instrumentalnie, powinna być hasłem, które wypisze sobie na sztandarach nowa opozycja w krajach tak zwanego Międzymorza. Od Bałtyku po Morze Czarne. Razem z obietnicą, że tym haśle nie poprzestanie. I to obietnicą wiarygodną.
Co gorsza, potem musi ją jeszcze spełnić.