Marcin Makowski: Młodzieżówka PO przynosi prezent do MON. Efekt wyszedł raczej komicznie
Nie ma chyba eksperta od wojskowości, który polemizowałby z tezą, że śmigłowce stanowią ważny element wsparcia na współczesnym polu walki. Z pewnością nie jest ono „dziesięciorzędne” jak stwierdził niedawno wiceszef MON. Zamieszanie wokół słów Bartosza Kownackiego i przetargu na nowe maszyny błyskawicznie wykorzystała młodzieżówka PO, przekazując ministerstwu film „Helikopter w ogniu”. Szkoda tylko, że nikt go wcześniej nie obejrzał.
Wartość śmigłowców na polu walki to temat rzeka, na który eksperci od wojskowości napisali setki prac naukowych a żołnierze przetestowali w ogniu walki. Od czasów II wojny światowej, przez Koree, Wietnam, Afganistan i Irak - śmigłowce zawsze stanowiły istotny element w łańcuchu wsparcia piechoty, artylerii czy w rozpoznaniu terenu. „Podniebne karetki” uratowały życie tysięcy żołnierzy, lądując w niedostępnych miejscach, aby w błyskawicznym tempie przetransportować rannych do szpitali polowych. Dowództwo dzisiejszych operacji na Bliskim Wschodzie praktycznie zawsze korzysta ze wsparcia bojowego śmigłowców, a jeden z nich - radziecki Mi-24 - nie bez powodu nazywano po wojnie w Afganistanie w latach 80.: „latającym czołgiem”. Nowoczesne, trudne do wykrycia przez radary maszyny to także idealny sposób na przerzucenie komandosów po cichu na terytorium wroga. Właśnie za pomocą takich - najprawdopodobniej zmodyfikowanych Black Hawków - amerykańscy żołnierze Navy SEALs Team Six wlecieli na samo podwórko pakistańskiej posiadłości w której ukrywał się Osama Bin-Laden.
Zarówno jednak opisywana operacja „Neptun Spear” z 2011 r. jak również przeniesiona na ekran w filmie „Black Hawk Down” dwudniowa bitwa w Mogadiszu w 1993 r., pokazują, że używanie helikopterów w terenie miejskim ma swoje słabe strony. Podczas polowania na lidera Al-Kaidy ze względu na różnice temperatur pomiędzy powietrzem a gruntem, ściśle tajna maszyna z maskowaniem stealth straciła sterowność i rozbiła się podczas lądowania, co znacznie skomplikowało operację. Pomimo podłożenia ładunków wybuchowych, fragmenty śmigłowca pozostały w Pakistanie i zdradziły elementy trzymanego w tajemnicy projektu, który miał umożliwić takie przeprowadzenie akcji, aby nie dowiedziały się o tym lokalne władze. O wiele gorzej przebiegła natomiast operacja w Mogadiszu, gdzie na zlecenie prezydenta Billa Clintona komandosi sił specjalnych mieli przeprowadzić błyskawiczny atak w celu wsparcia wojsk pokojowych ONZ, które nie radziły sobie ze stabilizacją krwawej wojny domowej w Somalii.
I tutaj dochodzimy do polskiego politycznego podwórka, bo właśnie film „Helikopter w ogniu” - na bazie operacji z użyciem śmigłowców Black Hawk, która zakończyła się spektakularną katastrofą - dostarczyli do ministra Antoniego Macierewicza i Bartłomieja Kownackiego działacze warszawskiej młodzieżówki PO. Uśmiechnięta Kinga Gajewska, z pudełkiem z płytą DVD w ręku, otworzyła konferencję „‚Helikopter w ogniu’ pod Ministerstwem Rozbrojenia Narodowego” słowami: „My, jako młodzi ludzie, naprawdę obawiamy się o bezpieczeństwo naszego kraju”. Jak stwierdzili liderzy Młodych Demokratów, których najsłynniejszy happening polityczny stanowił zamykanie się w klatkach podczas zeszłorocznych kampanii wyborczych, przekazują film na ręce ministerstwa „aby przypomnieć, że helikoptery mają większe niż dziesięciorzędne znaczenie” oraz „ukazać znaczenie nowoczesnych śmigłowców w akcjach wojskowych”.
Nie sposób odmówić postulatom kolegów i koleżanek Kingi Gajewskiej racji. Mają oni przecież słuszność wytykając niezręczność wypowiedzi ministra Kownackiego, z której zresztą w ten sam dzień musiał się tłumaczyć. Tylko co z tego, jeśli do zobrazowania swojej tezy (i to w zamyśle złośliwie), wybrali oni akurat tę produkcję Ridleya Scotta? To po prostu intelektualny strzał w kolano. I to z dubeltówki, bo po pierwsze bitwa w Mogadiszu, która zakończyła się stratą dwóch Black Hawków, śmiercią 18 amerykańskich żołnierzy, jednego Pakistańczyka i Malezyjczyka oraz ponad 200 Somalijczyków, udowodniła jak wrażliwe na ataki z ziemi w terenie zabudowanym są nawet najlepsze śmigłowce. Po drugie, choć na ratunek zestrzelonym żołnierzom ruszyły wielozadaniowe Little Birdy, pełniły one rolę wsparcia, a główny ciężar operacji spoczął na wojskach lądowych oraz pancernych. To one musiały ratować „helikoptery w ogniu”, a nie odwrotnie. Czy nie jest również ironią fakt, że tytułowymi maszynami przekazanego filmu są Black Hawki, które Antonii Macierewicz wolał od Caracali? Tak się niestety kończy polityka, która nawet gdy opiera się na słusznych przesłankach, może doprowadzić do absurdu przez własną ignorancję. Na drugi raz lepiej oglądać filmy, które się komuś poleca.
Marcin Makowski - dziennikarz i publicysta tygodnika "Do Rzeczy" oraz Wirtualnej Polski. Współpracuje z Radiem Kraków. Z wykształcenia historyk i filozof. Studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Szczecińskim oraz Polskiej Akademii Nauk. Laureat nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich im. Adolfa Bocheńskiego. Twitter: @makowski_m