Marcin Makowski: Drogie polskie media, nie zachowujecie się jak trzeba
Napisać w dniu pogrzebu syna premiera o tym, że zamiast polityki ”wybrał sznur”, a urzędniczkę, która policzkuje protestującą rozgrzeszać porównaniem do Inki? Chcecie, macie. Tak działają media, które stają się niewolnikami najprostszych instynktów, przekraczając granice, które powinny być nieprzekraczalne.
Była godzina 6:15, 28 sierpnia 1946 roku. Na ulicy Kurkowej 12 w Gdańsku strzałem w głowę z bliskiej odległości zamordowano Danutę Siedzikówną, ”Inkę”. Wspominam o odległości, ponieważ pierwsza salwa plutonu egzekucyjnego tylko drasnęła siedemnastolatkę, dlatego ppor. Franciszek Sawicki musiał podejść na odległość kilku kroków, raz jeszcze pociągając za spust. Krew ochlapała mu nogawki spodni. Wcześniej dziewczyna przeszła przez katownie Urzędu Bezpieczeństwa, do końca zachowując hart ducha. Nie podpisała prośby o ułaskawienie do ówczesnego prezydenta Bolesława Bieruta. Napisała za to w ostatnim grypsie wysłanym z więzienia: "Jest mi smutno, że muszę umierać. Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba".
Wtorek, 4 września 2018 roku. W Dodatku Dolnośląskim ”Gazety Polskiej Codziennie” na okładce wita nas uśmiechnięta Dominika Arendt-Wittchen, była już pełnomocnik wojewody dolnośląskiego ds. organizacji obchodów 100-lecia odzyskania niepodległości. Tytuł artykułu brzmi: ”Zachowałaś się jak trzeba”. Nieco wcześniej, 1 września, kobieta spoliczkowała publicznie podczas obchodów 79. rocznicy wybuchu II wojny światowej protestującą Magdalenę Klim. - Wymierzyłam policzek tej pani. Przyznaję się do tego. To był emocjonalny gest wykonany w proteście przeciwko zagłuszaniu i awanturowaniu się w czasie jednej z najważniejszych uroczystości w kraju - powiedziała w rozmowie z Radiem Wrocław. Klim, członkini Obywateli RP, zasłynęła wcześniej agresywnym zachowaniem oraz zakłócaniem spotkań wyborczych Patryka Jakiego.
Jak wyglądają te dwa obrazy, zestawione obok siebie? Jak żałosne jest sięganie po legendę żołnierzy wyklętych i heroiczną historię ”Inki”, tylko po to, aby usprawiedliwić przemoc ”patriotyczną”, która stanowić ma jedynie honorową reakcję na przemoc ”opozycyjną”, czyli chamską i prostacką? Powiem wprost; trzeba upaść na głowę, żeby jedno połączyć z drugim. Jakbym się nie starał, nie umiem zrozumieć krótkowzroczności części mediów, które jak TV Republika czy ”Gazeta Polska Codziennie”, całą sytuację opisały w zabawny sposób, sugerując, że na Magdalenę Klim po prostu ”spadł patriotyczny liść”. W końcu skoro prowokowała, to ”zebrała co zasiała”. A wszystkiemu przyklaskuje poseł Krystyna Pawłowicz, apelująca do wojewody, aby nie przyjmował rezygnacji Arendt-Wittchen. Takich bohaterów ma mieć dzisiaj część polskiej prawicy, która nieustannie odwołuje się do nauczania Kościoła katolickiego? Takie media mają rozliczać później manipulacje TVN-u i innych prywatnych portali, gazet, stacji radiowych?
Komu polityka, komu sznur?
To oczywiście jedna strona medalu, któremu na imię: ”szukanie dna przez polskie media”. Czymś absolutnie niebywałym z perspektywy zwykłych ludzkich odruchów i empatii była również okładka zeszłoweekendowego wydania ”Faktu”, na której mogliśmy przeczytać w dniu pogrzebu syna Leszka Millera, iż były premier ”wybrał politykę”, a ”syn sznur”. Choć początkowo wydawało się, że skandal wywołany tymi słowami uda się przeczekać, a naczelny tabloidu wystosował na Twitterze pseudoprzeprosiny wobec ”tych, którzy poczuli się urażeni” - Miller skierował sprawę do sądu, a szefowie całej grupy medialnej wymogli na naczelnym rezygnację ze stanowiska. Była to dobra decyzja, ale czasu nie cofnie.
Znaczy to ni mniej, ni więcej, że uczyniono w przestrzeni publicznej kolejny precedens, którym jest naruszenie tabu śmierci - szczególnie samobójczej - w najtrudniejszym dla bliskich momencie. W tym, w którym żegnają tragicznie zmarłego. Dlatego nie można szukać w całej sytuacji nawet cienia usprawiedliwienia, mówiąc, że dotyczyła osób publicznych, albo popełniono błąd w czasie edycji materiału. Ktoś to zdanie przeczytał, zaakceptował, dał na okładkę i ręka mu nie zadrżała. A jeśli tak, musiał sądzić, że najwyżej wystosuje się sprostowanie, a reszta spłynie jak po kaczce, bo tabloidom wolno więcej.
Jak ratować dziennikarstwo?
Otóż, jeśli nie chcemy, aby uprawiany przez nas zawód nie spadał w statystykach zaufania publicznego do poziomu - przepraszam za porównanie - polityków, coś trzeba z zatrważającym tempem upadku standardów zrobić. Na pewno odpowiedzią na kryzys dziennikarstwa nie jest przerzucanie się odpowiedzialnością, które nakręca spiralę radykalizacji. ”Bo oni to, bo oni tamto” - stanowi strategię negocjacyjną przedszkolaka, który tłumaczy się rodzicom, dlaczego zepchnął kolegę z karuzeli. Media mają nie tylko wyznaczać standardy debaty publicznej, ale wręcz obowiązek pilnowania, aby kodeks etyki tego zawodu nie pozostał martwą literą. Dlaczego?
Najprościej mówiąc z tego względu, nie nie mogą być one jedynie biernym przekaźnikiem i ”wzmacniaczem” głosu ludu, który z natury będzie się domagał więcej igrzysk, niż agory. Dojrzałe media muszą być miejscem, w którym obowiązują wyższe standardy. Pewnych rzeczy mówić i robić nie można, nawet, jeśli stawką jest sprzedaż. Jeśli gremialnie stwierdzimy, że podobne postawienie sprawy to przejaw naiwności, a na brutalnym rynku rację ma ten, kto głośniej krzyknie, nie dziwmy się później, że nikt nie szanuje tych, którzy sami siebie nie szanują. Jakie konsekwencje przynosi taka postawa w życiu publicznym - wszyscy na własne oczy możemy dzisiaj zobaczyć. I nie jest to miły widok.
Marcin Makowski dla WP Opinie