Makowski: "Zaradkiewicz nie wytrzymał ciśnienia. Perturbacji w Sądzie Najwyższym ciąg dalszy" [OPINIA]
Zamieszanie podczas obrad, listy protestacyjne, nerwowa atmosfera, fala medialnej krytyki. Kamil Zaradkiewicz, pełniący obowiązki I prezesa Sądu Najwyższego, stwierdził na piątkowej konferencji, że ma tego dość i zrzeka się funkcji. Ta historia inaczej się chyba skończyć nie mogła.
- Moja rezygnacja jest wyrazem protestu wobec nieustannych prób uniemożliwiania pracy Zgromadzenia Ogólnego sędziów Sądu Najwyższego - powiedział na krótkiej konferencji prasowej prof. Kamil Zaradkiewicz, następnie dodał, że jest zbulwersowany blokowaniem mu możliwości pracy oraz zorganizowania wyborów nowego I Prezesa SN. Uznał, że czymś niedopuszczalnym jest oskarżanie go o "polityczne motywacje", a z praktyką "mobbingowania" tzw. nowych sędziów zamierza walczyć, podejmując "stanowcze kroki prawne".
Wojna o Sąd Najwyższy
Tak wyglądał epilog trwającej od początku maja wojny podjazdowej o jeden z najistotniejszych organów prawnych w Polsce, zatwierdzających m.in. ważność wyborów. Organów, który po wygaśnięciu mandatu prof. Małgorzaty Gersdorf, pozostaje bez głównego decydenta. Już na starcie nominacja kojarzonego ze Zbigniewem Ziobro prawnika, wieloletniego dyrektora zespołu orzecznictwa i studiów Trybunału Konstytucyjnego, zapowiadała burzę, która nieuchronnie nadeszła. Nominacja prezydenta Andrzeja Dudy, zarówno wśród wielu sędziów Sądu Najwyższego oraz kojarzonych z opozycją środowisk prawniczych potraktowana została jako swego rodzaju prowokacja.
Zaradkiewicz nie zamierzał się jednak poddawać. Swoją pracę rozpoczął od odczytania oświadczenia wzywającego sędziów do wstrzymania się od wypowiedzi o charakterze politycznym oraz odcięciu się od komunistycznej spuścizny wymiaru sprawiedliwości. Docelowo, miał tylko zorganizować głosowanie na nowego I prezesa, następnie ustąpić ze stanowiska, Zgromadzenie Ogólne Sędziów SN nie zamierzało jednak tego zadania ułatwiać. Obrady były wielokrotnie przerywane, wygłaszano na nich emocjonalne tyrady, apelowano do "komisarza Dudy" o ustąpienie ze stanowiska.
Problemy Zaradkiewicza
Na oczach wszystkich obywateli, w tle chaosu wyborczego, rozgrywał się równoległy chaos prawny, który wobec "rozbieżności odnośnie interpretowania regulaminu SN" skłonił Kamila Zaradkiewicza o zwrócenie się do prezydenta, celem jego "doprecyzowania". Prośba pozostała bez odpowiedzi. Presja jednak nie malała, pojawiły się listy otwarte wzywające do dymisji oraz artykuł "Gazety Wyborczej", w którym obok oskarżeń o mobbing oraz incydent z narkotykami, dokonano równocześnie intencjonalnego coming-outu preferencji seksualnych profesora. Spotkało się to, słusznie, z oburzeniem większości środowiska dziennikarskiego, części polityków Lewicy oraz organizacji LGBT.
Powrót do status quo, o ile kiedykolwiek istniał, nie był już jednak możliwy. - Staraliśmy się na każdym etapie zwracać uwagę panu przewodniczącemu, aby jako początkujący sędzia, zwłaszcza prowadzący obrady konstytucyjnego organu, zechciał wysłuchać rad doświadczonych, starszych kolegów – powiedział mediom sędzia Bohdan Bieniek z Izby Pracy i Ubezpieczeń społecznych. Ostatecznie wobec paraliżu prac SN, 15 maja Zadarkiewicz powiedział: "pass". - Nie wytrzymał ciśnienia. Nie dziwię mu się - skomentował jeden z polityków PiS-u, którego poprosiłem o komentarz do sytuacji.
To ciśnienie wokół Sądu jednak nie ustanie. - Odszedł, nie dał rady i na koniec jeszcze moralizuje. Obrzydliwa PiSowska kreatura - "pożegnał" na Twitterze Kamila Zaradkiewicza poseł PO, Michał Szczerba. Wraz z jego rezygnacją, rozpoczęło się dyskredytowanie następcy, mianowanego przez prezydenta Aleksandra Stępkowskiego. - Sądem Najwyższym ma kierować jeden z liderów antykobiecej organizacji Ordo Iuris, związanej z globalną sektą TFP. Sekta współpracuje z Kremlem, ma też związki z pogrobowcami hitleryzmu w Niemczech - skomentował dziennikarz Tomasz Piątek.
A może zamiast na starcie zapowiadać bojkot, dać najpierw komuś szansę, aby sprawdził się w boju? I przeprowadził transparentne głosowanie, wybierają następcę bądź następczynie prof. Małgorzaty Gersdorf? Tyle, że do tego tanga trzeba dwojga.
Marcin Makowski dla WP Opinie