Makowski: "W sprawie listu amerykańskich senatorów ws. restytucji miałem rację. Okłamali polskie media i wrócili silniejsi" [OPINIA]
Już w maju informowaliśmy na WP.pl, że grupa amerykańskich senatorów pod przewodnictwem Tammy Baldwin oraz Marco Rubio, pracuje nad listem wzywającym Polskę do "uporania się z kwestią restytucji mienia pożydowskiego" oraz JUST Act 447. Tamten tekst wyprzedził bieg wypadków, a publikację listu odroczono. Aż do sierpnia, chwilę przed wizytą Donalda Trumpa w Polsce.
Pod koniec maja, gdy wielkimi krokami zbliżała się wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w Waszyngtonie, dotarłem do informacji na temat planów wysłania oraz równoczesnego opublikowania podpisanego przez ok. 60 senatów listu, wzywającego Polskę do rozwiązania kwestii restytuowanego mienia pożydowskiego na jej terytorium.
Dlaczego senatorzy wzywają Polskę do restytucji?
Według mojego amerykańskiego informatora, miała to być w dużej mierze wewnątrzamerykańska rozgrywka pomiędzy Kongresem a Departamentem Stanu. Ci pierwsi chcieli wymóc na tym drugim - kontrolowanym przez administrację Donalda Trumpa - ostre działania w kwestii restytucyjnych w Europie, a szczególnie w Polsce.
- W Polsce sądzi się, że postawa Ameryki wobec restytucji mienia pożydowskiego i JUST Act 447 to monolit. To nieprawda, w tej chwili jesteśmy świadkami konfliktu między Kongresem a Departamentem Stanu, który wg tego pierwszego celowo ociąga się z przekazywaniem corocznych raportów związanych z kwestiami restytucyjnymi w Europie - mówił mój rozmówca związany z Kongresem Stanów Zjednoczonych 29 maja tego roku.
Jak twierdził, elementem tego sporu i presją, wywieraną na amerykański odpowiednik Ministerstwa Spraw Zagranicznych, ma być list niespełna 60 Senatorów (to ponad połowa składu liczącej sto osób izby wyższej Kongresu). Wiadomość ta zostanie wysłana do premiera Mateusza Morawieckiego oraz po zebraniu podpisów, wyląduje na biurku Sekretarza stanu Mike'a Pompeo w przeddzień wizyty Andrzeja Dudy w Białym Domu.
Zobacz także: Posłowie PO nie oddali hołdu powstańcom? Stanowcza reakcja posłanki PO
Kłamstwa Baldwin i Rubio
Ponieważ o liście zrobiło się tym samym głośno, dowiedziała się o nim ambasada USA w Polsce, a polscy korespondenci w USA zaczęli wypytywać polityków, których opisałem z imienia i nazwiska jako inicjatorów projektu (Tammy Baldwin oraz Marco Rubio) - sprawa ucichła. Według mojej wiedzy, również za sprawą nacisków amerykańskiej administracji, polecono "schować" list tak, aby nie zaszkodził ważnej ekonomicznie dla USA wizycie polskiej głowy państwa, która (o tym również pisaliśmy jako pierwsi), miała podpisać i podpisała umowy na zakup myśliwców F-35, dostawy LNG i współpracę w zakresie budowy elektrowni jądrowych.
- Przynajmniej od 15 maja słyszeliśmy, że ktoś w Senacie USA pracuje nad projektem takiego stanowiska i zabiega o poparcie środowiska żydowskiego w Ameryce - mówił mi jednak wysoko postawiony rozmówca z polskiej polityki. Przekonywałem, że choć list się nie ukazał, ten temat wróci. Spotkałem się przy tym z oskarżeniami w wielu polskich mediach o prokurowanie "fake newsów" i tworzenie tematu, który nigdy nie zaistniał w przestrzeni Kongresu USA.
Jak poinformowało Polskie Radio, senator Tammy Baldwin z Wisconsin (inicjatorka poprzedniego listu, która zgodnie z ustaleniami WP miała również lobbować za obecnym) zaprzeczyła w maju jego wysłaniu. "Our office did not send another letter on this" ("Nasze biuro nie wysłało kolejnego listu na ten temat") - odpisał sekretariat senator. Szkoda, że nikt nie zapytał i nie wypowiedział się, czy takie starania były i są czynione. Zgodnie z opinią polityków i dyplomatów, z którymi rozmawiałem, czynione są. Pomijam już fakt, że żaden z dziennikarzy zajmujących się tematem listu, przed napisaniem tekstu nie skontaktował się ze mną z pytaniem o źródła. Rozumiem, że jedno lakoniczne zdanie pracownika sekretariatu Tammy Baldwin było bardziej wiarygodne.
Komu wierzą polskie media?
"O to tak naprawdę toczy się gra - złapani za ręce potencjalni sygnatariusze listu nie przyznają się, że nad nim pracowali, ponieważ wtedy upada jego główny, potencjalny cel - zaszkodzić wizycie polskiego prezydenta w Białym Domu" - przekonywałem trzy miesiące temu. I miałem rację, dodając również, że "ta sprawa ma wiele warstw i dotyczy również spięć wewnątrzamerykańskich" oraz, że "proponuję poczekać spokojnie na rozwój wypadków, jeśli nie teraz, to na jesień. Rzeczy takie jak praca nad listem z krytycznym stanowiskiem odnośnie kwestii restytucyjnych w Polsce oraz lobbowanie w Senacie na jego temat zostawiają ślady".
W tej chwili wiemy już, że zarówno amerykańscy senatorzy kłamali przed polskimi mediami, jak również wykorzystali opóźnienie na zebranie większej liczby, bo aż 88. podpisów pod apelem o presje w kwestii restytucyjnej, która ma zostać wywarta na Polsce na chwilę przed wizytą Donalda Trumpa w Warszawie. Jako pierwszy poinformowałem również na WP, że w międzyczasie pojawił się list kilku kongresmanów na ten sam temat, który jest zapowiedzią większych kłopotów. Również te sprawy ignorowano zarówno w polskich kręgach polityki zagranicznej, jak i w większości mediów.
Dzisiaj, wiedząc już jaka jest skala zjawiska, nasuwa się jedno, kluczowe pytanie. W jaki sposób jako państwo mamy przeciwdziałać podobnym, szkodliwym dla nas zabiegom? Jak unieszkodliwiać podobne apele, zanim zamienią się w dyplomatyczną broń? Jak uniknąć niesprawiedliwego wypłacenia milionów dolarów organizacjom żydowskim, gdy sami nie otrzymaliśmy rekompensaty od Niemców? Jak robić to wszystko, gdy sami - jako społeczeństwo w obszarze polityki i mediów - wolimy się nawzajem dyskredytować, obrzucać błotem i bagatelizować zagrożenia?
Odnoszę wrażenie, że wygodniej było niektórym w maju przyjąć na wiarę kłamstwa amerykańskich polityków tylko po to, aby zamykając oczy na niewygodną rzeczywistość, móc udawać, że ona nie istnieje. Tymczasem, czy z to się nam podoba, czy nie, właśnie zapukała do drzwi. Co dalej?
Marcin Makowski dla WP Opinie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl