Makowski: "Szkoły otwarte, ale uczelnie zamknięte. Uniwersytety idą na łatwiznę, 'bo pandemia'" [OPINIA]
Pierwszego września w szkolnych ławkach zasiadły miliony uczniów z całej Polski. I choć zachowanie reżimu sanitarnego w warunkach ciasnych klas nie jest łatwe, system się nie załamał. Podobnego wyzwania od października nie podejmie większość polskich uczelni. Zamiast tego, wybrano pełen absurdów system hybrydowy albo przeniesienie nauczania w całości do sieci. Ucierpią na tym zwłaszcza studenci I roku.
- Wszystko od początku robione jest po łebkach. Za niecałe dwa tygodnie rozpoczęcie zajęć, a my nadal nie wiemy co z inauguracją roku, w jakiej formule i na jakiej platformie będą prowadzone ćwiczenia, co z WF-em. Siedzimy w niepewności w sprawie kolokwiów i egzaminów - mówi mi Łukasz, student I roku amerykanistyki w Krakowie.
- Dostałam się na akademię teatralną. Poinformowano nas, że przynajmniej w pierwszym semestrze, będziemy pracować hybrydowo. Dwa miesiące stacjonarnie, dwa online. Jaki to ma sens, gdy aktorstwo to emocje i praca w grupie, a nie sucha teoria? Co mam zrobić z mieszkaniem? Wynająć, a potem przez resztę czasu płacić za puste i wrócić do domu? - słyszę od Michaliny, również studentki I roku z Krakowa. Podobne dylematy to tylko wierzchołek góry lodowej problemów, przez które przechodzi pokolenie covidowych studentów.
Co uczelnia, to obyczaj
Teoretycznie przygotowując się do inauguracji roku akademickiego, uczelnie działają w oparciu o obowiązujące do 30 września rozporządzenie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, zakładające prowadzenie zajęć zdalnych tam, gdzie jest to możliwe. W praktyce jednak, jako ciała posiadające wysoki zakres autonomii, same mogą decydować o formatach nauczania i czynią z tego prawa użytek. W konsekwencji prowadzi ono do sytuacji, w której w zależności od miasta i uniwersytetu, ten sam kierunek może pracować stacjonarnie, hybrydowo albo zdalnie, co w konsekwencji prowadzi do ogromnych dysproporcji w jakości nauczania.
Awantura wokół nagrania z Trzaskowskim. Mieszkańcy zabrali głos
Żadnego konsensusu nie ma również między rektorami, którzy dostosowując się do wyzwań sanitarnych, do ostatniej chwili żonglują modelami nauczania. Uniwersytet Jagielloński zapowiedział już, że na większości kierunków pierwszy semestr będzie przebiegał w sieci, Uniwersytet Warszawski zastrzegł, że jest podobnego zdania, ale zajęcia praktyczne będą po części prowadzone stacjonarnie. - To nie jest internetowa szkoła organizująca różnego rodzaju kursy. To uniwersytet. Życie uniwersyteckie formuje tych, którzy w nim uczestniczą - zadeklarował rektor prof. Marcin Pałys, odnosząc się do studentów I roku, których uczelnia chciałaby przyjąć w tradycyjnej formie.
Jeśli do tego dojdzie, będą mieć przewagę nad większością placówek naukowych w kraju, które w najlepszym przypadku - od Uniwersytetu Śląskiego po Politechnikę Opolską - w tradycyjny sposób rozważą jedynie prowadzenie wybranych zajęć na kierunkach ścisłych. "Laboratoria, symulatory, niektóre projekty oraz ćwiczenia terenowe (…) będą prowadzone w bezpośrednim kontakcie, z zachowaniem reżimu sanitarnego" - zadeklarował np. rektor Akademii Morskiej w Szczecinie w piśmie rozesłanym na początku września do pracowników i studentów.
- A co z ludźmi z kierunków humanistycznych? Przynajmniej na pół roku, jeśli nie na rok, mamy się przenieść do rodzinnych miast i widywać przez kamerki z wykładowcami kilka godzin w tygodniu? My nie musimy mieć kontaktu z murami uczelni, bo nie korzystamy z maszyn? - żali się Karol, student II roku prawa z Łodzi.
Do szkół można, na wykłady już nie
Problem jest realny i można go sprowadzić nie tylko do zbioru niekonsekwentnych decyzji, ale przede wszystkim jednej, trudnej do zrozumienia dysproporcji. Skoro miliony uczniów w znacznie trudniejszych warunkach sanitarnych może codziennie chodzić do szkół, dlaczego w sytuacji całego - niekiedy ogromnego - zaplecza logistyczno-infrastrukturalnego polskich uczelni, już na starcie zakładać, że bezpiecznie uczyć się nie da? Studenci, z którymi rozmawiałem, narzekają nie tylko na pozbawienie ich możliwości poznania zasad funkcjonowania uczelni, ale również na niejasne zasady samego nauczania.
Pytają o to, na jakich zasadach przyznawać się będzie stypendia, skoro kolokwia i egzaminy przeprowadzane są zdalnie, co umożliwia właściwie dowolne formy "wspomagania się" pomocami naukowymi? Na ile te oceny będą brane pod uwagę przy przyznawaniu stypendiów ministerialnych?
- Od czasu wybuchu pandemii minęło tyle miesięcy, a uniwersytety wydają się czekać ze wszystkim do ostatniego dnia. Sam muszę dzwonić, o wszystko dopytywać, nie wiadomo co z akademikami, za które płaci się miesiąc z góry, a z dnia na dzień ze względu na kwarantannę, ktoś może się nam kazać wyprowadzić - żali się Łukasz z amerykanistyki. Wykładowcy obawiają się, że widząc niską jakość nauczania, część maturzystów może w tym roku pójść na tzw. "gap year", a w konsekwencji nigdy nie pójść na studia. Czy ten bilans na pewno wszystkim się opłaca? - Obawiam się, że to będzie zmarnowane pół roku - puentuje Karol z prawa. Nie on jeden żywi takie obawy.
Marcin Makowski dla WP Opinie