Makowski: "Sondażokracja. Jak nie zwariować w przedwyborczym wysypie sondaży?" (Opinia)
Finisz kampanii parlamentarnej upłynie - jak zwykle - pod znakiem sondażowych przepychanek. Która pracownia da więcej, która bardziej zaskoczy, jaki trend okaże się najbardziej miarodajny. A potem i tak wszystko ułoży się inaczej. Przywykliśmy do tego, dlaczego więc nadal wierzymy sondażom?
"Najnowszy sondaż: opozycja - 49,97 proc., PiS - 43,44 proc. Kto będzie rządził?" - pyta wczorajszy "Super Express". Na pierwszy rzut oka, sensacja. Opozycja miażdży PiS, w koalicji trzech partii odbiera Jarosławowi Kaczyńskiemu wymarzoną drugą kadencję - pozamiatane. A potem przychodzi metoda D'Hondta, za pomocą której wyborcze poparcie przekłada się na mandaty w parlamencie i wychodzi, że nic się nie zmienia. Prawo i Sprawiedliwość ma 234 mandaty, a opozycja 226 z 460 (jeden dla mniejszości niemieckiej).
Dyskretny urok sondaży
Po co w takim razie podobne badania? Z jednej strony można powiedzieć, że pomimo swojej nieprecyzyjności, pełnią one istotną psychologicznie rolę, która wydaje się przez lata niezmienna. Odpowiadają na zapotrzebowanie partii politycznych do tworzenia, a nie opisywania rzeczywistości. W tym przypadku, choć brzmi to nieintuicyjnie, prawie 50 proc. dla opozycji na okładce tabloidu działa na korzyść partii rządzącej. Dlaczego? Ponieważ wzmacnia czynnik, który z innych - wewnętrznych badań - okazuje się najważniejszy dla ponownego zwycięstwa. Mobilizuje własny elektorat do głosowania, w nadziei, że widząc podobne słupki poparcia, poczuje się on zagrożony.
Właściwie we wszystkich wariantach, które zamówiła partia Jarosława Kaczyńskiego, niezmiennie wychodziła bowiem ta sama zależność - im większa mobilizacja, tym wyższy wynik - łącznie z opcją możliwości odrzucenia weta prezydenta. Bez strachu o odebranie "zdobyczy socjalnych", wielu letnim wyborcom PiS-u, jak kiedyś wyborcom Platformy - może nie zależeć na aktywnym udziale w głosowaniu. Pomyślą: "skoro wszystkie sondaże dają zwycięstwo, to o co mamy się bić"?
Iluzja przełomów
Oczywiście w wielu badaniach działa też trend odmienny, to tak zwane "sondaże przełomowe", albo robione na gorąco po jakiejś aferze. Można w nich radykalnie podkręcić wyniki partii, której zależy na stworzeniu wrażenia impulsu wzrostowego, albo "pomóc" nowicjuszom zaistnieć. Często stworzyć również przelotne wrażenie, że komuś poparcie tąpnęło, jak np. mogliśmy zaobserwować w sondażu Kantar dla "Faktów" TVN po ujawnieniu afery hejterskiej w Ministerstwie Sprawiedliwości, gdzie PiS stracił 5 punktów procentowych, a Koalicja Obywatelska zyskała 3.
Problem polega na tym, że wszystkie tego typu badania są mało warte, ponieważ sondaże nie funkcjonują w próżni, i nawet pomimo błędów pomiarowych (około 3 proc. przy próbie 1000 respondentów) - zawsze można je ze sobą porównać na podstawie średniej wszystkich pracowni w reprezentatywnym odcinku czasu. Kiedy okazuje się, że jedna firma odjęła rządowi 5 punktów, a druga dodała opozycji np. 7 - jeżeli z trzech kolejnych pomiarów konkurencji podobny trend wyłonić się nie chce - niemal na pewno ta jedna się myli.
Mimo tego kochamy sondaże, bo działają jak samospełniające się przepowiednie oraz pełnią funkcję terapeutyczną, utwierdzając nas w słuszności w trwaniu we własnej bańce informacyjnej, kiedy akurat są korzystne. Nigdy jednak dość powtarzania, że wierzyć bezrefleksyjnie im nie można, ponieważ pomimo najlepszych chęci i standardów badawczych, wielu zmiennych zmierzyć się nie da. Respondenci często nie chcą ujawniać swoich preferencji, wstydzą się mówić - nawet przez telefon - kogo popierają. Niedoszacowany jest zwłaszcza elektorat konserwatywny i wiejski, który ze względów logistycznych ciężko badać.
Komu ufać, jak sprawdzać?
Warto również sprawdzać, kto robi badania. Często są to bowiem firmy powiązane personalnie z partiami politycznymi albo w przeszłości całkowicie nierzetelne. Cały proces trwa często długo i w momencie zbierania danych, mogą być one nieaktualne w chwili publikacji, ponieważ po drodze wydarzyła się istotna afera. Wynikiem, w bardzo prosty sposób da się też manipulować poprzez odpowiedni dobór pytań. Nie jest tajemnicą, że odpowiedź niezwykle często uwarunkowana jest sugestią, którą przemyca się na starcie.
Na koniec warto jednak wrócić do banału, ale niczego lepszego w tej kwestii nie wymyślono. Bez względu na słupki poparcia konkretnych formacji, zawsze ostatecznie wybory są jedynym i miarodajnym sondażem. Często niewielkie zmiany poparcia na granicy błędu statystycznego (jak np. Wolność i Zjednoczona Lewica o włos poza Sejmem), mogą zmienić cały układ sceny politycznej w Polsce. Dlatego tak głośno trzeba powtarzać - nie wierzcie sondażom, wierzcie swojemu sumieniu i rozumowi. Do ostatniej minuty i ostatniej skreślonej kratki na karcie do głosowania, piłka w grze.
Marcin Makowski dla WP Opinie