Makowski: "Przemysław Czarnek - Dolores Umbridge polskiej edukacji?" [OPINIA]
Wysłana przez Ministerstwo Magii do Hogwartu, aby zaprowadzić porządek i pilnować dobrego prowadzenia się uczniów, Dolores Umbridge była bezwzględna i nielubiana. Ale - przynajmniej do czasu wtrącenia jej do Azkabanu - skuteczna. Przemysław Czarnek w roli ministra edukacji i nauki w jednym się różni. Nic nie wskazuje na to, aby był skuteczny.
Zacznijmy od rzeczy podstawowych. Po co? Dlaczego Prawo i Sprawiedliwość nominowało na tak ważne stanowisko kogoś, kto najpierw podczas kampanii prezydenckiej został usunięty w cień za swoje niestosowne wypowiedzi o homoseksualistach, a teraz - zanim zaczął pracę - zdążył błysnąć wykładami o roli kobiet oraz bagatelizowaniem skali samobójstw dzieci w Polsce?
Odpowiedź, przynajmniej z perspektywy partii, wydaje się prosta. Bo można - oraz bo tak podpowiada mądrość etapu.
Minister ku pokrzepieniu serc
Prof. Przemysław Czarnek jako minister edukacji i nauki nie jest przecież ukłonem w kierunku "liberalnych elit", ale sygnałem wysłanym ku pokrzepieniu serc najbardziej konserwatywnych wyborców Zjednoczonej Prawicy. Jest to również (a może przede wszystkim) komunikat do wewnątrz koalicji: nie tylko Solidarna Polska - my również mamy swoich "radykałów". Jeśli trzeba, możemy ich wysłać na odcinek walki z gender oraz neomarksizmem na uczelniach.
Czarnek to także oko puszczone do części środowiska akademickiego, która z niechęcią spoglądała na - jej zdaniem - zbyt technokratyczne i szkodliwe dla humanistyki reformy Jarosława Gowina.
Zobacz też: "W sprawie LGBT jesteście po złej stronie historii". Radosław Sikorski komentuje wypowiedź Georgette Mosbacher dla WP
Nie jest przecież tajemnicą, że właśnie to zagadnienie - poczucie "przegrania" szkolnictwa wyższego przez PiS i oddania go bez walki w ręce wrogów prawicy, którzy cenzurują wykładowców argumentujących z perspektywy chrześcijańskiej - legło u podstaw projektu "odbijamy szkolnictwo i naukę". Nie udało się nowymi ustawami, grantami i zachętami - trzeba dokręcić śrubę.
Przemysław Czarnek ma w tym scenariuszu potykać się na dwóch frontach. Po pierwsze dawać odpór "starej lewicy" związanej ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego, który protestuje zawsze i na każdy temat, po drugie "młodej lewicy" spod znaku tęczy oraz poprawności politycznej.
Prawdą jest, że pod wieloma względami diagnozy stawiane przez PiS odnoszą się do realnych problemów polskich uczelni. W wielu miejscach przechył światopoglądowy na lewo, podobnie jak na Zachodzie, jest w nich wyraźny, a osoby o poglądach konserwatywnych albo prawicowych - o czym przekonało się w ostatnich latach przynajmniej kilku wykładowców - mogą być usuwane poza nawias życia akademickiego, niekiedy pozbawiane zatrudnienia.
Tylko czy receptą na zrównoważenie tej sytuacji jest mianowanie kogoś, kto na starcie spotkał się ze skalą oporu porównywalną jedynie z Romanem Giertychem w roli ministra edukacji? Czy Przemysław Czarnek będzie chciał i mógł, pamiętając o ogromnej autonomii uniwersytetów, dokonać w ich murach swoistej kontrrewolucji?
Czarnek staje się problemem dla PiS-u?
Paradoksalnie, nie wiadomo nawet, jak odpowiedzieć na tak postawione pytanie, bo o poglądach profesora KUL-u wiemy wiele, ale o jego wizji gruntownej reformy polskiej edukacji właściwie nic.
Oczywiście na to przyjdzie jeszcze czas, ale z pierwszych wywiadów udzielonych po nominacji ministerialnej wyłania się obraz bliższy permanentnemu konfliktowi, a nie próbie dialogu ze środowiskiem akademickim. Oczywiście do tanga trzeba dwojga i jeżeli ktoś zaczyna od słuchania "Czarnek do wora, wór do jeziora" wykrzyczanego przez grupkę studentów pod UW, może nie mieć specjalnej ochoty na subtelne wkupywanie się w łaski mainstreamu.
Tak czy inaczej, prof. Czarnek, choć odwraca uwagę mediów od realnych problemów władzy, sam potencjalnie może się stać dla niej problemem.
Już teraz "Rzeczpospolita" donosi o konsternacji wysoko postawionych polityków PiS, którzy dowiedzieli się w szczegółach, co przyszły minister myśli o karach cielesnych wobec dzieci, funkcjach rozrodczych kobiet czy ich roli w społeczeństwie - i złapali się za głowy. Według dziennika, od teraz ma on zmienić swój sposób komunikacji - być bardziej "resortowy" i "stonowany". Skoro tak, to po co było w ogóle powoływać byłego wojewodę, jeśli na jego miejsce można było znaleźć tuzin mniej wyrazistych polityków?
Temu, co Czarnek mówi, dziwią się już nie tylko prawicowi politycy. "Model, w którym kobieta ma tylko rodzić dzieci i być w domu, nie jest w sensie ścisłym ani polski, ani chrześcijański. Chrześcijaństwo wprowadza równouprawnienie. A w naszym kraju od wieków pozycja kobiety była w społeczeństwie bardzo silna" - napisał na Twitterze Tomasz Terlikowski, odnosząc się do wykładu w Lublinie, w którym przyszły minister mówił o prokreacyjnej roli kobiet, które dzisiaj "robią karierę i się uczą", odkładając macierzyństwo na "po 30-tce".
Ostatecznie cała ta historia skończy się zapewne tak, jak wiele podobnych w historii rządów Zjednoczonej Prawicy. Wiele się będzie mówiło, żywiołowo gestykulowało, obiecywało nie wiadomo jakie reformy, a skończy się na zmianach personalnych i kilku aferach medialnych. Czy warto? Nauka i edukacja to zbyt ważny odcinek, żeby traktować go jako przedłużenie partyjnych przepychanek.
Pod tym względem, co sugerowało ostatnio wielu internatutów, Przemysław Czarnek nie przypomina Wielkiej Inkwizytor Dolores Umbridge, która złapała w żelaznym uścisku rozbrykany Hogwart. Ona nie tylko mówiła, ale czy to się Harry’emu Potterowi podobało, czy nie - coś faktycznie w szkole czarodziejów robiła. Czas pokaże, co - i czy na lepsze zmieni - się w polskiej nauce.
Marcin Makowski dla WP Opinie