Majmurek: Opozycyjna herbata nie zrobi się słodsza od samego mieszania [OPINIA]
PO i Nowoczesna mówiły dziś jednym głosem: potrzebujemy jedności, nowych twarzy, oparcia się o samorząd, rozmów z wyborcami. Wszystko słusznie, ale brakuje konkretów.
Opozycja skupiona wokół Platformy Obywatelskiej w takim dołku jak po przegranych eurowyborach nie była od 2015 roku. Obchody rocznicy pierwszych wolnych wyborów z 4 czerwca nie pomogły przełamać wrażenia kryzysu opozycyjnych formacji – w Gdańsku mówiły głównie do swoich najbardziej przekonanych wyborców z pokolenia 50+. Dla młodszych narracja "w 2019 raz jeszcze musimy dokonać fundamentalnego wyboru, jak w 1989" wydaje się całkowicie nieprzekonująca i przestrzelona.
W wizerunkowym odbiciu nie pomoże też raczej dzisiejsza wspólna rada krajowa PO i Nowoczesnej. Powtórzono na niej pomysły na odzyskanie wyborców, jakie padały w ostatnich tygodniach. Obie partie mówiły: potrzebujemy jedności, nowych twarzy, oparcia się o samorząd, rozmów z wyborcami. Wszystko słusznie, ale brakuje konkretów. A bez konkretów może się to skończyć jak z przysłowiową herbatą, która bez cukru od samego mieszania nie zrobi się słodsza.
Zaklęcia o jedności
Takim mieszaniem jest ogłoszona dziś decyzja o połączeniu sejmowych klubów PO i Nowoczesnej. Obie partie obudowują ją opowieścią: "mimo różnic jednoczymy się w obliczu zagrożenia, jakie PiS stwarza dla polskiej demokracji". Problem w tym, że znaczenie takich ruchów dla jesiennej decyzji wyborców będzie bliskie zeru. Dla bardziej uważnych obserwatorów sceny politycznej połączenie klubów będzie z kolei oznaczało coś innego: ostateczne potwierdzenie końca Nowoczesnej jako zdolnej do samodzielnego funkcjonowania partii.
Pod tym względem Grzegorz Schetyna odniósł sukces. Po niecałych czterech latach całkowicie podporządkował sobie konkurencyjną partię, podbierającą PO elektorat, na który mogła liczyć jeszcze w wyborach samorządowych w 2014 roku. Lider PO naciska na zjednoczenie opozycji, bo wie, że nawet jeśli ta formuła nie pokona PiS, to umacnia jego pozycję jako najważniejszego polityka w Polsce po Kaczyńskim. Nic dziwnego, że liderzy mniejszych partii nie bardzo mają ochotę, by w ten sposób grać na Schetynę.
Tydzień temu plany budowy własnej koalicji zapowiedziało Polskie Stronnictwo Ludowe. Nowa koalicja ma być bardziej centrowa, konserwatywna i chadecka niż rzekomo zbyt przesunięta na lewo Koalicja Europejska. O tym, co dalej ze współpracą z ludowcami, Schetyna i Lubnauer nie powiedzieli w sobotę ani słowa. Bez PSL z kolei sojusz Nowoczesnej i PO będzie tylko Platformą+, nie zjednoczeniem wszystkich sił obozu konstytucyjnego. Zwłaszcza, że ciągle nie wiadomo, jak ostatecznie zachowa się SLD. Jutro partia organizuje wewnętrzne referendum, które pokaże, czy aktyw uważa dalszą ścisłą współpracę ze Schetyną za pożądane.
Gdy Grzegorz Schetyna wzywał w sobotę do jedności, Robert Biedroń ogłosił gotowość budowy progresywnego bloku na lewo od PO i Nowoczesnej. Mimo znacznie słabszego wyniku od oczekiwanego, wbrew naciskowi wpływowych komentatorów i części własnych wyborców, Wiosna wcale nie pali się, by schronić się pod skrzydłami Schetyny.
Zwrot samorządowy
Schetyna powtarzał także przekaz, jaki wybrzmiał już 4.06 w Gdańsku: opozycja musi oprzeć się o samorząd. Nie jest to co do zasady zły pomysł. PiS faktycznie jest partią wrogą samorządności, bardzo silnie centralistyczną, być może bardziej niż większość Polaków i Polek mających jakieś wyrobione zdanie w tej kwestii. Związani z PO samorządowcy znacznie lepiej poradzili sobie z mobilizacją wyborców niż Koalicja Europejska w wyborach europejskich.
Jak jednak ten zwrot samorządowy opozycji miałby konkretnie wyglądać – poza tym, że do sztabu Koalicji ma dołączyć prezydent Sopotu Jacek Karnowski – ciągle nie wiadomo. A właśnie o konkrety sprawa może się rozbić. Sama KE nie zobowiązała się do wzmocnienia samorządów i decentralizacji władzy w Polsce – choć zebrała za to lanie od TVP i innych pisowskich mediów, nakręcających panikę wokół planów "nowego rozbicia dzielnicowego", jeśli nie wręcz "nowych rozbiorów" Polski.
Trudno sobie wyobrazić, że dysponujący realną władzą i przynajmniej lokalnie istotną pozycją polityczną popularni prezydenci miast zrezygnują z funkcji i zgodzą się służyć jako wyborcze lokomotywy bloku PO-Nowoczesna do Sejmu i Senatu. W Polsce nie można łączyć mandatu prezydenta miasta i parlamentarzysty, taki deal zwyczajnie by się lokalnym włodarzom nie opłacał. Skończy się więc zapewne na tym, że kandydaci PO i Nowoczesnej zrobią sobie zdjęcia z popularnymi samorządowcami.
To jednak nie rok 1989, gdy "zdjęcie z Lechem" automatycznie oznaczało mandat. Wyborcy takich polityków jak Hanna Zdanowska, Jacek Jaśkowiak czy Rafał Trzaskowski ufają im jako gospodarzom miast – co jednak wcale nie oznacza, że muszą zaufać ich rekomendacjom wyborczym. Baza wyborcza tych polityków jest przecież znacznie szersza niż osoby gotowe zagłosować jesienią na blok skupiony wokół Schetyny.
W poszukiwaniu Pomysłu
"Pomysł na pokonanie PiS? Uważam, że ten pomysł jest. Tylko trzeba go dobrze znaleźć i wiedzieć, z kim go szukać" - powiedział dzień po przegranych eurowyborach Grzegorz Schetyna. Trudno nie uznać tych słów polityka za przyznanie się do politycznej i poznawczej bezradności. W sobotę Schetyna ciągle nie przedstawił mitycznego Pomysłu. Zaprezentował za to, jak i z kim zamierza go szukać.
Działacze PO mają w końcu ruszyć w Polskę i rozmawiać z jej mieszkańcami. Nie tylko tam, gdzie PO wygrywa wybory, ale przede wszystkim tam, gdzie przegrywa. Bo rozmawiać trzeba z każdym, nie można odpuścić żadnego potencjalnego wyborcy. Politycy opozycji mają pytać ludzi, czego potrzebują i oczekują od polityków. Efektem tych rozmów ma być przedstawiony w sierpniu zestaw propozycji programowych.
Bez wątpienia KE przegrała wybory w maju także dlatego, że odpuściła "teren". Poza chlubnymi wyjątkami, takimi jak Bartosz Arłukowicz i Elżbieta Łukacijewska, kandydaci KE nie jeździli po Polsce, nie rozmawiali z ludźmi, nie próbowali ich do siebie przekonać. Pytanie brzmi jednak, czy KE uda się przekonać ludzi bez własnych, konkretnych propozycji programowych?
Konsultacje z wyborcami są ważne, ale nie zastąpią realnych prac programowych partii. By pokonać PiS, opozycja musi sama odrobić zadanie i wykonać pewną intelektualną pracę. Rozesłani w poszukiwaniu Pomysłu na Pokonanie PiS aktywiści KE mogą równie dobrze niczego nie znaleźć – to nie opowieść o rycerzach okrągłego stołu, gdzie któryś z przemierzających kraj rycerzy w końcu znajduje Święty Graal.
Zbyt mało, zbyt późno
Schetyna zapowiedział także w sobotę otwarcie na młodych i postawienie na nowe twarze. To dobra decyzja. W wyborach do Parlamentu Europejskiego KE młodych niemal całkowicie zignorowała – zarówno w przekazie, jak i kształcie list. Ich liderami zostali politycy aktywni od samych początków III RP, przekaz odwoływał się głównie do pokolenia, dla którego ważną cezurę stanowił rok 1989. Tymczasem w wyborach głosowały osoby urodzone nawet w 2001 roku. Niezdolne pamiętać nie tylko 1989 roku, ale także wojny na górze, afery Olina, powstania i rozpadu AWS, a nawet akcesji Polski do Unii Europejskiej.
Pokolenie 2000 zarówno wybory europejskie, jak i samorządowe po prostu odpuściło. W żadnej grupie wiekowej frekwencja nie była tak niska, jak wśród dwudziestolatków. Czy KE sięgnie po młodych? Samo wystawienie na biorące miejsca może nie starczyć. Potrzebna jest też polityka, która odwołuje się do realnych problemów młodszych pokoleń – głodu mieszkaniowego, prekarności pracy, pragnień obyczajowej liberalizacji – a nie do toczących się od trzydziestu lat sporów w post-solidarnościowym obozie.
Nawet jeśli jednak sojusz KE i Nowoczesnej otworzy się na młodych, na mieszkańców mniejszych ośrodków, na niegłosujące na KE regiony, wyborcy mogą uznać, że wszystko to "zbyt mało, zbyt późno". Wszystkie rzeczy, jakie zapowiedział dziś Schetyna, trzeba było zacząć robić jakiś rok temu – a przynajmniej dobre kilka miesięcy przed wyborami europejskimi. Teraz opozycji skupionej wokół lidera PO nawet najlepsze pomysły trudno będzie wcielić w życie. Także dlatego, że obserwując liderów PO i Nowoczesnej można czasem odnieść wrażenie, że sami nie bardzo wierzą w swoje szanse i szykują się na przeczekanie władzy PiS do momentu, aż gospodarcze spowolnienie lub kryzys nie podkopie fundamentów opartej na transferach socjalnych władzy Kaczyńskiego.
A nikt nie lubi stawiać na konia, który poddaje się, zanim wyścig się zaczął.