Maciek Zakrocki: Nie prezydent, ale szara eminencja (Opinia)
Decyzja Donalda Tuska, że nie będzie kandydował w wyborach prezydenckich w Polsce, została już skomentowana przez przyjaciół i wrogów w kraju nad Wisłą. Poczucie ulgi było słychać w obu obozach, ale i chyba u samego zainteresowanego.
Zbyt wiele było wątpliwości. Czy ktoś, kogo nazywano trochę na wyrost "Prezydentem Europy”, może walczyć o prezydenturę w jednym z państw? Czy to nie za mało? Tu warto przypomnieć częste podkreślanie przez Jean-Claude Junckera czy poprzedniego szefa Parlamentu Europejskiego Antonio Tajaniego, że Tusk żadnym "Prezydentem Europy” nie jest tylko "Presidentem” Rady Europejskiej, czyli po prostu przewodniczącym. Oni też byli "Presidentami” Komisji i Parlamentu.
Zobacz także: Donald Tusk rezygnuje z udziału w wyborach prezydenckich
Jeszcze inni zwracali uwagę, że "President" Rady to taki gość, który ma sprawnie organizować jej pracę, dobrze przygotowywać unijne szczyty, zabiegać w stolicach, by spotkanie skończyło się porozumieniem i podpisaniem się wszystkich członków Rady pod konkluzjami. Wielkie halo!
Ale byli i tacy, którzy podkreślali, że to polityk wielkiej unijnej trójki, który reprezentuje akurat tę instytucję Wspólnoty, która jest najważniejsza. Tak przecież jest, że to nadal szefowie państw i rządów decydują przede wszystkim jak ma w tej Unii być. Doskonale było to widać po ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego, kiedy to i Komisja i Parlament domagały się, by respektować zasadę Spitzenkandidaten i by na czele nowej Komisji Europejskiej postawić Manfreda Webera, "kandydata wiodącego” Europejskiej Partii Ludowej. Lewica w Parlamencie forsowała też Fransa Timmermansa dowodząc, że i on był Spitzenkandidatem i w Parlamencie ma większe poparcie niż Weber. A co zrobiła Rada i sam Donald Tusk? Wybrała… Ursulę von der Leyen, kompletnie lekceważąc pozostałe instytucje i demokratyczny głos milionów Europejczyków.
Zobacz: Schetyna nie wiedział o decyzji Tuska? Kluzik-Rostkowska wyjaśnia
Poza tym jest rzeczą oczywistą, że jak w imieniu UE ma przemawiać ktoś w ONZ, to na pewno będzie to szef Rady. Jak jest szczyt G-20, to i owszem szef Komisji Europejskiej także wpada, ale z pewnością jest tam szef Rady. No, to czy ktoś tak ważny może walczyć o prezydenturę w państwie członkowskim UE, na dodatek z możliwością porażki?
Oczywiście, formalnie może, ale ryzykuje rzeczywiście dużo. Tak się przynajmniej wydaje, choć warto też przypomnieć, że wielkiego doświadczenia w tej sprawie nie mamy. Donald Tusk jest bowiem drugim w historii szefem Rady Europejskiej. A kto był pierwszym? Ktoś pamięta bez sięgania do Google? To był Herman van Rompuy, od początku nieco lekceważony, obśmiewany za chodzenie do fryzjera, któremu było wszystko jedno. Otóż ów belgijski polityk, swego czasu nawet premier tego kraju, bardzo sprawnie wypełniał swoją funkcję, zyskał uznanie dobrego organizatora i poszukiwacza tak potrzebnego w Unii kompromisu. Też rządził dwie kadencje, czyli 5 lat. I cóż u niego słychać? Otóż jest dalej "presidentem”, ale może jednak z małej litery, bo przewodniczy brukselskiemu think-tankowi European Policy Centre. Ktoś powie, że to świetna i spokojna praca dla wiekowego przecież, 72-letniego polityka. Ale czy dowód na to, że szefowanie Radzie to przepustka do dalszej, wielkiej kariery politycznej?
Wiemy, że Donald Tusk 20 listopada na kongresie Europejskiej Partii Ludowej w Zagrzebiu najprawdopodobniej zostanie szefem tej chadeckiej międzynarodówki. To dużo czy mało? Na miarę ambicji, aspiracji i możliwości polityka, który ma 62 wiosny na karku, to jeszcze nie czas na emeryturę. Sam przecież - ponosząc polityczne straty - podnosił w Polsce wiek przejścia na emeryturę na 67 lat...
Europejska Partia Ludowa ciągle pozostaje najsilniejszą rodziną polityczną w Unii Europejskiej, choć jej członkami są też ugrupowania spoza Wspólnoty, żeby wspomnieć np. o partii Europejska Solidarność Petra Poroszenki. Wygrała w ostatnich wyborach europejskich, ale też straciła w Parlamencie Europejskim aż 34 mandaty w stosunku do poprzedniej kadencji. Nie dominuje już w Radzie Europejskiej, bo dzisiaj liderzy tylko 9 państw to członkowie EPL. Z wielkich graczy została w zasadzie tylko Angela Merkel, z pewnością liczyć się trzeba też z Leo Varadkarem, premierem Irlandii, pewnie też z Kyriakosem Mitsotakisem z Grecji. Pozostali już nie są tak silni, bo wielka nadzieja EPL Sebastian Kurz popadł w tarapaty, choć wygrał niedawno przyspieszone wybory. Oddzielny rozdział pisze w EPL Viktor Orban, którego FIDESZ jest aktualnie w prawach członka rodziny zawieszony.
Trochę znaczenie chadeckiego aliansu poprawia stanowisko szefa Komisji Europejskiej: po Junckerze z EPL na czele Komisji zostaje Ursula von der Leyen (VDL), też z tej bajki. Z tym, że na początku komisji Junckera komisarzami z EPL-u było 14 osób, a teraz będzie połowa tej liczby! No, i jeśli zwrócimy uwagę, że do niedawna wszyscy z "wielkiej trójki”, a więc szef Rady, Parlamentu i Komisji byli z EPL-u, a teraz to tylko VDL, to widać, jak znaczenie chadeków spada. I tu rodzi się pole do popisu dla Donalda Tuska: co zrobić, by ciągle liczna rodzina polityczna, złożona w sumie z 84 partii ponownie zdominowała Europę?
Wiadomo było, że zasłużony obecny szef EPL-u Joseph Daul powinien odejść. 72-letni, sympatyczny rolnik spod Strasburga, przez wiele lat w unijnych gremiach na znaczących stanowiskach, zwyczajnie nie daje już rady w epoce tweeterowej polityki. Z oczywistych powodów jest mu też trudniej być w ciągłym ruchu, skacząc po europejskich stolicach i urabiając stanowisko chadeków w tej czy innej sprawie. Bo to w tym sensie jest ważne stanowisko: na poziomie Wspólnoty EPL starała się mieć jednolite stanowisko, gdy przychodziło do podjęcia decyzji.
Zobacz także: Donald Tusk szefem Komisji Europejskiej. "Ale za 5 lat"
Przed każdym szczytem Rady Europejskiej przywódcy rządów i partii spotykali się, najczęściej w "Académie Royale” w Brukseli i się namawiali, co zrobić w danej sprawie. Daul to wszystko starał się przygotowywać, szukać kompromisu, by szefom zostawić jedną-dwie sprawy do dogadania. Stąd mówiło się, że jest szarą eminencją, z numerami telefonów do wszystkich liderów, którzy od niego połączenie odbierają. Ale zaczął tracić siły i wpływ na bieg spraw.
Szczególnie wobec wybryków Viktora Orbana wydawał się być bezradny. Na jednym ze spotkań w Brukseli, na którym byłem, zapytałem go, jak długo będzie jeszcze tolerował FIDESZ w szeregach EPL-u? Czy Europejczycy zechcą głosować na partie zrzeszone w EPL-u w europejskich wyborach, gdy w rodzinie mają taką czarną owcę, łamiącą unijne wartości? Czemu broni Orbana, wobec którego stawiane są poważne zarzuty o wspieranie korupcyjnych umów biznesowych na Węgrzech na dodatek z unijnymi pieniędzmi w tle?
Daul się wściekł i krzyczał, że dość ma tych dziennikarzy, którzy stawiają tak ostre zarzuty, nie mając dowodów. Gdy próbowałem przypomnieć, że z jakiegoś powodu unijny OLAF (agencja do badania przekrętów przy wydawaniu unijnych pieniędzy) kwestionuje kilka inwestycji na Węgrzech, które realizują firmy kolegów Orbana, a jedną jego zięć, Daul poirytowany wyszedł z sali. Potem już był bardziej ostry wobec Orbana i zachęcał do zawieszenia FIDESZ-u w prawach członka EPL, ale niesmak pozostał.
Donald Tusk także bronił w przeszłości Orbana, mówiło się, że łączy ich miłość do futbolu. Ale gdy węgierski przywódca coraz mocniej umizgiwał się do Putina, kluczył w sprawach Ukrainy i podkopywał jej prounijne działania postawił sprawę jasno. Podczas kongresu EPL-u w Helsinkach rok temu wygłosił mowę, która była ewidentnie skierowana do lidera FIDESZ-u. Mówił między innymi: "Muszę to powiedzieć dosadnie: nikt nie ma prawa, przynajmniej w naszej rodzinie politycznej, atakować liberalną demokrację i jej zasady. (…) Chcę powiedzieć jasno: jeśli jesteś przeciwko zasadom państwa prawa i niezależnemu sądownictwu nie jesteś chrześcijańskim demokratą. Jeśli nie podoba ci się wolna prasa, organizacje pozarządowe, jeśli tolerujesz homofobię, ksenofobię, nacjonalizm i antysemityzm, to nie jesteś chrześcijańskim demokratą. Jeśli umieszczasz państwo i naród ponad wolność i godność jednostki, to nie jesteś chrześcijańskim demokratą. (…) Jeśli wspierasz Putina i atakujesz Ukrainę, jeśli stoisz za agresorem, a nie po stronie ofiar, nie jesteś chrześcijańskim demokratą”.
Dostał wielkie brawa i niewykluczone, że ten swoisty manifest chadeka stworzył Donalda Tuska na naturalnego kandydata na szefa całej politycznej rodziny. Może wykorzystać swoje przewodnictwo, by wzmocnić ten nurt polityczny w Europie. Dopóki kanclerzem jest Angela Merkel z EPL-em wszyscy będą się liczyli, ale to też nie potrwa już długo. Może na tym stanowisku być wpływową, szarą eminencją i pociągać za sznurki w europejskiej polityce, mając mnóstwo osobistych kontaktów do wielu VIP-ów na całym świecie. Ale może też po prostu przeczekać i wrócić do polskiej polityki, gdy nad Wisłą zmienią się polityczne realia, bo i tu czas robi swoje. Choć za kolejne 5 lat sam będzie w ustalonym przez siebie wieku emerytalnym...
Maciek Zakrocki
TOK FM