Łukasz Warzecha: Wojna Kukiza z samym sobą
- Koniec Kukiza ogłosili niektórzy po jego wywiadzie w Telewizji Republika, zakończonym, już poza anteną, grubiańskim słowem rzuconym podobno nie pod adresem prowadzącej rozmowę Katarzyny Gójskiej-Hejke, ale całej stacji telewizyjnej – pisze Łukasz Warzecha w felietonie dla Wirtualnej Polski. Publicysta podkreśla, że Kukiz dał się podejść jak dziecko i zauważa, że nie da się brać na siebie roli polityka a jednocześnie zachowywać wciąż jak obrażający się chłopiec. Czy wywiad w TV Republice oznacza koniec politycznej kariery Kukiza?
Nie ogłaszałbym tak szybko Kukizowego końca. Przeciwnie, paradoksalnie ten występ może nawet zdynamizować jego zwolenników i przysporzyć mu nieco nowych. Nie ma jednak wątpliwości, że jako polityk Kukiz pokazał się od wyjątkowo słabej strony.
Wywiadu opisywać nie będę. Kto chce, znajdzie go w sieci. Opinie na temat tej rozmowy są skrajne: od zachwytów nad tym, jak Gójska-Hejke „rozmontowała” Kukiza na spokojnie po druzgocącą krytykę dziennikarki jako agresywnej i nieprofesjonalnej. Trochę racji i w jednym, i w drugim zdaniu.
Z jednej strony Gójska-Hejke nie straciła nad sobą panowania, nie była chamska (jak to się zdarza wielu prorządowym dziennikarzom), na spokojnie drążyła tematy dla Kukiza mało wygodne i dopytywała go tam, gdzie mu to nie odpowiadało. Z drugiej – przerywała i wielokrotnie wygłaszała własne opinie, co nie jest jednak rolą dziennikarza prowadzącego rozmowę z politykiem.
Nie zmienia to faktu, że Kukiz dał się sprowokować i podejść jak dziecko. Już po paru minutach, gdy atmosfera w studiu nie była jeszcze najgorsza, w jego głosie zaczęło pobrzmiewać podenerwowanie. Im dłużej trwał wywiad, tym było gorzej. Kukiz wzdychał, kręcił się na krześle, złościł się, gubił. Oznajmił nawet, że wolałaby gadać z Moniką Olejnik. Wreszcie, tuż przed końcem rozmowy, wyszedł ze studia.
Wbrew temu, co twierdzili niektórzy, Kukiz nie mówił w wywiadzie bzdur. Jego argumenty na rzecz likwidacji subwencji dla partii politycznych nie były może oryginalne, ale trzymały się kupy. Piszę to jako przeciwnik skasowania tychże, choć zwolennik reformy systemu ich przyznawania. Podobnie warto było wysłuchać stanowiska w sprawie Ukrainy, choć tutaj Kukiz zaczął się już gubić w ogólnikach, a opowiadając o rzekomych antypolskich nastrojach u naszego wschodniego sąsiada nie był w stanie podać żadnych szczegółów ani konkretów.
Najważniejsze jest jednak nie to, co Kukiz mówił, bo mówił te rzeczy już wielokrotnie, ale jak się zachowywał. Gdy PiS – ten dawny PiS, nie obecny, który bardzo się zmienił – rytualnie skarżył się na faktycznie bardzo mu nieprzychylne media, pisałem wielokrotnie, że złej baletnicy przeszkadza i rąbek spódnicy, a polityk nie może obrażać się na rzeczywistość. Jeśli ma przeciwko sobie nieprzychylnych dziennikarzy – a Gójska-Hejke była Kukizowi bez najmniejszych wątpliwości nieprzychylna – musi umieć z nimi grać. Nie może – jak to czynił świeżo upieczony polityk – stękać, złościć się, kręcić na fotelu. Wychodzenie ze studia jest ostatecznością, ale jeśli już trzeba to zrobić, to ze spokojem, w dokładnie wyliczonym momencie, wcześniej rzucając kilka zjadliwych uwag. Tak działa profesjonalista.
Tymczasem Kukiz nie tylko nad sobą nie zapanował, ale w dodatku tłumaczył się potem wyczerpaniem wyjazdami i kampanią. Polityk nie ma prawa do takich tłumaczeń. Jeśli nie radzi sobie z obciążeniami, niech nie zabiera się za politykę. Brutalne, ale prawdziwe.
Kukiz jednak profesjonalistą nie jest i właśnie to mu zaskarbiło znaczące poparcie w wyborach prezydenckich. Bardzo możliwe, że reakcja jego sympatyków na obiektywnie kiepski występ w TV Republika będzie właśnie taka: oto prawdziwy ludowy trybun, facet, który reaguje emocjonalnie, bo nie jest wyrachowany, tylko nasz, swojski.
Wszystko fajnie, ale jest problem, o którym już zresztą pisałem: nie da się mieć ciastka i zjeść ciastka. Nie da się być emocjonalnym, cholerycznym muzykiem rockowym bez organizacji partyjnej, rzucającym pod adresem dziennikarzy słowami na „k” oraz powtarzającym, że chce „rozwalić system” – i zarazem poważnie traktowanym, skutecznym politykiem, realizującym choćby najważniejsze ze swoich obietnic.
Niektórzy twierdzą, że Kukiz wcale nie jest autentyczny, a cały jego ruch to jedna wielka ustawka. Trochę tak, trochę nie. Że próbują się go czepiać różne wątpliwe osoby, to pewnik. O to nietrudno w chaosie, który wprowadza sam Kukiz. Wiem o sytuacji w jednym z dużych polskich miast, gdzie na listy Kukizowego ruchu chcieli się dostać były wysokiej rangi peerelowski milicjant oraz przedsiębiorca winny zburzenia zabytkowej budowli. Gdzie indziej jest zapewne podobnie. W jednych przypadkach czyjaś przytomność umysłu uratuje listy od obecności takich indywiduów, w innych – nie.
Rzecz w tym, że Kukiz jako frontman nie kontroluje całości. Ludzie, którzy byli blisko jego przedsięwzięcia, a często już się do niego zniechęcili, opowiadają, że wszystko tam tonie w nieładzie. Nikt nie jest pewny swojego miejsca, zaufani nagle to zaufanie tracą, często bez wyraźnego powodu, a na ich miejsce przychodzą ludzie nie wiadomo skąd. Paradoks w tym, że jeśli faktycznie poziom chaosu jest tak wysoki, to niemożliwe jest, aby ruch Kukiza był czyjąś ustawką, kontrolowaną zza kulis i zza pleców muzyka. Żeby coś kontrolować, trzeba to coś uporządkować. A tu o porządku nie ma mowy.
Tylko jaki w takim razie może być z Kukiza pożytek w Sejmie? Czy można umawiać się na cokolwiek z politykiem, który nie jest w stanie zorganizować dobrze własnego ruchu, a nawet – na to wiele wskazuje – zapanować nad samym sobą?
Wywiad w Republice nie kończy politycznej kariery Kukiza ani nie przekreśla jego szans na wprowadzenie do Sejmu własnych posłów, ale poważnie nadwyręża jego i tak już niezbyt mocną wiarygodność jako ewentualnego partnera politycznego. To nie znaczy, że Kukiz nie jest w stanie zmienić się i dojrzeć. Ale od niego zależy, czy stanie się efemerydą na politycznym firmamencie czy też zagości na nim na dłużej.
Chciałbym, żeby poradził sobie ze swoimi emocjami i organizacją swojego ruchu, bo miałby szansę wnieść do polskiej polityki autentycznego obywatelskiego ducha. Z niego wypływają najważniejsze pomysły Kukiza, nawet jeśli można się z nimi nie zgadzać: skasowanie subwencji dla partii, obowiązkowe referendum w przypadku zebrania wystarczającej liczby podpisów obywateli czy wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych.
Kukiz musi jednak zrozumieć, że nie da się brać na siebie roli polityka i jednocześnie zachowywać się wciąż jak obrażający się chłopiec. Albo jedno, albo drugie.
Łukasz Warzecha dla Wirtualnej Polski