Kto ma dosyć demokracji? Ci, którzy najgłośniej jej bronią (OPINIA)
Wybory wyborami, ale ich wyniki muszą być po naszej stronie – stwierdzają coraz częściej światowe elity polityczne, medialne czy artystyczne. Zaś społeczeństwa czasem chcą wybierać po swojemu.
Agnieszka Holland proponuje by mężczyznom odebrać na dziesięć lat prawa wyborcze. Wtedy – jej zdaniem – byłoby lepiej. Myli się, byłoby mniej więcej tak samo, bo różnice między wyborami mężczyzn i kobiet w skali ogólnopolskiej (w innych krajach też) są niewielkie. Co ciekawe, w okresie międzywojennym prawa wyborcze kobietom dała konserwatywna Wielka Brytania, a nie chciała dać lewicowa Francja. Paryscy politycy obawiali się, że damy znajdują się pod zbyt dużym wpływem księży, a faceci wiadomo, nawet jak chodzą do kościoła to niewiele słuchają, a nawet jak słuchają, niewiele zrozumieją.
Wypowiedź słynnej reżyser należy oczywiście traktować jako prowokację, ale czy nie stoi za nią też pewna tęsknota? Tęsknota – dość globalna - wielu ludzi polityki, kultury, mediów, by wreszcie przestać być zdanymi na te masy niekoniecznie wybierające tych polityków, których chcą elity? Niekoniecznie podatne na światłą inżynierię społeczną? Tęsknota, by demokrację nieco zmodyfikować, by było jak trzeba?
Inny przykład prowadzi za Ocean, gdzie rozważany jest impeachment Donalda Trumpa w związku z zarzutami o uzależnianie pomocy finansowej dla Ukrainy od sądowej rozprawy z synem prawdopodobnego przyszłego konkurenta prezydenta USA – Joe Bidena. Sam impeachment to niezwykle skomplikowana procedura i nigdy do końca nie udało się jej przeprowadzić. Ciekawe jest jednak to, że głosy o odwołaniu Trumpa, są promowane jako rozwiązanie "błędnego wyboru Amerykanów" od początku jego kadencji. By zacytować innego z potencjalnych rywali Trumpa, miliardera Toma Steyera: "Trump jest problemem. Impeachment rozwiązaniem".
Większość i już
Demokracja to pozornie ustrój prosty jak drut. Wybierają obywatele, zaakceptowani przez innych uczestnicy wspólnoty politycznej – bezpośrednio lub pośrednio. A ponieważ w przypadku ludzkiej masy niemożliwa jest jednogłośność – wybiera większość. To ona decyduje. I tyle. Oczywiście, potem grzęźniemy w nadbudowie systemów głosowania, regulujących wszystko konstytucji i ustaw, ale na poziomie bazowym – sprawa jest prosta. Jak więc oszukać system tak, by było po naszemu, a nie jak chce większość? Trzeba go skomplikować.
Paweł Kukiz na muzyce zarabia coraz mniej. "Nie ma zamówień na koncerty"
Starożytni Ateńczycy oszukiwali system najczęściej poprzez uprzednie wysłanie mocnego kandydata na wygnanie czy nawet skazanie go na śmierć. Tak skończyła pokaźna część wybitnych polityków i wodzów starożytnej Grecji. Pretekstem była trauma dawnej dyktatury-tyranii. Oprócz tego ograniczono liczbę "obywateli" do rdzennych Ateńczyków (płci męskiej oczywiście), co sprawiało, że w gruncie rzeczy wybierała najlepiej usytuowana mniejszość.
Potem stosowano cenzusy urodzenia, majątkowe i tym podobne. W czasach nam bliższych stosuje się inną metodę - do rzeczownika demokracja dodaje się przymiotnik go opisujący.
Zabawa w przymiotniki
W czasach Polski Ludowej powstała demokracja ludowa, w innych krajach Bloku Wschodniego nazywana demokracją socjalistyczną. Demokracja ludowa była taką demokracją, w której nie ma miejsca dla wrogów ludu. Swój chrzest przeszła 30 czerwca 1946 roku, kiedy komunistyczne władze sfałszowały referendum decydujące o ustroju państwa, co przy okazji było definitywnym końcem marzeń o jakiejkolwiek demokracji. Poza ludową rzecz jasna.
Ale w naszych czasach też dodaje się przymiotniki. To przede wszystkim przymiotnik "liberalna", który miał demokrację cywilizować, zapewniać prawa mniejszości, a potem zaczął być definiowany tak, by sprzyjał temu, kto akurat go używa. Podczas ostatnich wyborów w USA pojawiły się wręcz głosy, że należałoby ograniczyć prawo większości do wybierania, bo zagraża ona "liberalnemu" komponentowi towarzyszącemu "demokracji". Trochę to tak, jakby zabronić używać patelni, bo jej podgrzewanie może zniszczyć pokrywający ją teflon.
Elity wiedzą lepiej
Demokracji mają dosyć przede wszystkim elity – polityczne, medialne, artystyczne. Czują zagrożenie ze strony masy, która w dobie mediów społecznościowych coraz mniej ich potrzebuje. A poza tym są bardziej bezpośrednio uzależnione od władzy, która przede wszystkim między elity dzieli kasę, wpływy, stanowiska i z nimi bezpośrednio współpracuje lub nie. Poza tym elitom z reguły bliżej do elit z innych krajów niż do społeczeństw.
Przykładem jest brexit – niezbyt korzystny dla Polski – ale będący decyzją większości głosujących Brytyjczyków. Przecież wciąż mamy do czynienia z głosami, że trzeba to jakoś odwrócić, że jedno przypadkowe głosowanie, jakaś nieduża większość nie może decydować.
Jak się okazuje, brexit ma być wręcz zagrożeniem dla… demokracji. I tu jest pies dyktatury pogrzebany. Demokrację z reguły ogranicza się w imię jej obrony przed rzekomymi zagrożeniami dla niej samej. Bo społeczeństwo nie rozumie i demokratycznie wybiera źle. Więc trzeba mu pomóc albo wybrać za nie. Bo – jakby dziś może powiedziała Leonia Pawlak - wybory wyborami, ale demokracja musi być przecież po naszej stronie.