Ks. Robert Woźniak: Papież Benedykt nie był medialną gwiazdą
Pięć lat temu zakończył się pontyfikat Benedykta XVI. - Był ciepły, skromny, słuchający i grzeczny. Człowiek kontemplacji. Bez pragnienia gwiazdorstwa - mówi ks. Robert Woźniak w rozmowie z Ewą Koszowską.
Ewa Koszowska, Wirtualna Polska: Od 28 lutego 2013 Benedykt XVI jest emerytowanym papieżem. Informacja o abdykacji Ojca Świętego była jak grom z jasnego nieba. Co skłoniło papieża do rezygnacji?
Ks. Robert Woźniak: Chyba nie jestem w stanie mówić o subiektywnych powodach rezygnacji papieża Benedykta. Wielu doszukuje się poważnych powodów. Ja jednak wierzę papieżowi emerytowi, że chodziło przede wszystkim o zdrowie i niemożność objęcia bardzo licznych obowiązków. Pamiętamy, że sam Benedykt w wywiadzie-rzece z Peterem Seewaldem "Ostatnie rozmowy" wyznał, że nie był już w stanie udźwignąć zaplanowanych dalekich pielgrzymek, chociażby do Brazylii na Światowe Dni Młodzieży.
Ale są glosy, że po prostu nie radził sobie z nadużyciami, które wyszły na jaw w czasie, gdy rządził Kościołem (pedofilia księży, przekręty finansowe banku watykańskiego czy wyciek tajnych dokumentów).
Z problemem pedofilii radził sobie zdecydowanie dobrze. Jego "polityka" zera tolerancji okazała się zdecydowaną reakcją. Chociaż sama nie pozbawiona pewnych niedoskonałości, pokazała całemu światu wolę papieża załatwienia tych trudnych spraw obyczajowych.
Zresztą dzisiaj papież Franciszek publicznie docenia wszystkie działania jakie podejmował w tym względzie już kard. Ratzinger przed swoim wyborem. Co do innych spraw, myślę, że Benedykt był realistą: dość długi okres pracy w Kongregacji pozwolił mu orientować się dość dobrze w ogólnej sytuacji i wewnętrznych problemach. Myślę zatem, że przyjmował wybór na papieża z całą świadomością spraw, jakie przed nim stały do załatwienia. Decydującym faktorem stał się jednak powoli wiek i jego przypadłości.
Jako prefekt Kongregacji Wiary, najbliższy współpracownik papieża Wojtyły, znał kurię jak własną kieszeń. Gdy zostawał papieżem wszyscy mieli nadzieję, że nowy papież zrobi porządki. On jednak tylko nie zreformował kurii, ale nawet pogłębił chaos. To prawda?
Nie zgadzam się z takim oskarżeniem. Proszę nie zapominać, iż właśnie On pozostawił nam duchowy program odnowy, którym Kościół będzie żył przez najbliższe dekady. Nie umiem patrzeć na Kościół z perspektywy czysto socjologicznej, w której załatwianie spraw bieżących, pragmatyka chwili wybijają się na pierwszy plan.
Poza tym, z mojego oglądu rzeczy, trudno mi przyjąć tezę o panującym w kurii chaosie. Kuria to wielu ludzi - świeckich i duchownych - którzy rzetelnie pracują dla Kościoła. Najczęściej to nie są postacie z pierwszych stron gazet. Biorąc po uwagę wielonarodowość jej pracowników, trzeba nawet mówić o jakieś harmonii pracy.
Wiem, że dzisiaj na czołówkę wybijają się skandale i niepowodzenia. Ale proszę mi wierzyć, że całość nie wygląda tak źle, jak często się to przedstawia. Sam papież Franciszek, który niejednokrotnie karci pewne postawy czy zachowania przyznaje, że urzędy watykańskie wypełnione są przede wszystkim licznymi bardzo oddanymi i szlachetnymi ludźmi. To, że przestrzega przed zagrożeniami, wynika z jego bycia pasterzem, który nie idealizuje rzeczywistości.
Kiedy pojawiają się informacje o stanie zdrowia papieża seniora mówi się o nim i pisze w sposób bardziej wyważony, nawet ciepło. Ale nie zawsze tak było...
Taka jest chyba niestety dynamika przekazu informacji. W Polsce papież Benedykt był raczej powszechnie szanowany. Sprawy wyglądały jednak nieco inaczej, chociażby w jego rodzinnym kraju. Niestety. Osobiście nie mam wątpliwości, że Joseph Ratzinger jest jednym z największych Niemców na przestrzeni nowożytnej historii tego kraju! Zarzuty często rodzą się z tego, że zbyt wiele oczekujemy od urzędu papieskiego. Papież nie jest wszystkim w Kościele. W tym względzie postawa Benedykta była zawsze przejrzysta: nie koncentrował się na sobie. Racją jego życia i posługi było przypomnienie prymatu Boga. Zapewne takie ustawienie sprawy nie mogło podobać się tym, którzy uważają, że "człowiek jest miarą wszystkiego", którzy próbują budować świat "jakby Bóg nie istniał", którzy wyznają radykalną sekularyzację za jedyną możliwą i obwiązującą religię.
Zobacz też: "Nie mogę się pogodzić z abdykacją papieża"
Jakim papieżem był Benedykt XVI?
Był ciepły, skromny, słuchający i grzeczny. Człowiek kontemplacji. Bez pragnienia gwiazdorstwa. Nie przeceniał swojego urzędu. Najważniejsze jest jednak to, że jak wielu przyznaje, jest osobą, która wierzy szlachetnie jak dziecko. To oczywiście nie oznacza bycia nieświadomym. Chodzi o cechę najbardziej wyrafinowanych intelektualistów, którzy zachowali coś, co Paul Ricoeur nazywa "drugą naiwnością". Wierzyć jak dziecko, oznacza wierzyć, mieć nadzieję i kochać pomimo wszystko. Pozwolić sobie na luksus skromności, bycia tylko cząstką, bycia sługą.
Za swoją dewizę przyjął słowa: "Współpracownicy prawdy". Czyli?
Ratzinger wyczuł kryzys wiary w prawdę już w latach 60. "Wprowadzenie w chrześcijaństwo", dzieło Benedykta XVI sprzed jego wyboru na Stolicę Piotrową, wyraźnie szkicuje kontury jego diagnozy świata pogrążającego się w uporczywej negacji istnienia prawdy. W dużej mierze prawda i racjonalny wymiar wiary stają się centralnymi ideami całej jego myśli. Jest ona niczym innym, jak próbą odzyskania sensu prawdy z wnętrza Dobrej Nowiny Jezusa, który sam o sobie stwierdza, że jest Prawdą. Ratzingera interesuje osobowy wymiar prawdy. Prawda dla niego to nie tylko matematyczny sylogizm. Prawda to spotkanie. Ostatecznie prawda to warunek miłości. Podstawową prawdą jest to, że Bóg kocha nas na śmierć i życie. Chrześcijaństwo nie głosi zatem prawdy połączonej z przemocą, prawdy suchej, nie życiowej, odległej i martwej formuły. Ale prawdę, która jest życiem, spotkaniem, którą dąży do tego, aby zaistnieć mogła miłość. W tym kontekście trzeba odczytać to bycie współpracownikiem. Ratzinger nie wymyśla prawdy, nie czerpie jej z siebie, ale odkrywa ją mozolnie i z nią współpracuje. Nie chce zastąpić prawdy sobą czy swoją myślą, chce jedynie pomóc jej wybrzmieć.
Papież Benedykt nie cieszył się taką popularnością jak Jan Paweł II czy Franciszek. Dlaczego? Czym Benedykt w swoim postepowaniu różnił się od swojego poprzednika Jana Pawła II i następcy Franciszka?
Dla mnie to kwestia osobowości, jak już wspomniałem. Poza tym, ludzie różnią się między sobą. Papieże również. Inaczej świat byłby dość monotonnie smutny. Zresztą czy o popularność chodzi w urzędzie i misji papieża? Czym jest w ogóle popularność? Ewangelia przypomina, że tryumf niedzieli palmowej i wielkiego piątku dzieli jedynie pięć dni. Każdy z tych papieży zostawia coś niepowtarzalnego. Nie porównywajmy ich. Cieszmy się tym bogactwem.
Podobno Benedykt XVI w odróżnieniu od swojego poprzednika lubi samotność, ciszę i spokój. Że tylko do godziny 16 pełnił papieski urząd, a potem oddawał się teologii...
Nie mam pojęcia. To pytanie trzeba zadać sekretarzom. Ale nie dziwiłoby mnie, gdyby tak było. Czy uprawiając teologię, czytając i modląc się przestawał być papieżem? Tak jakby bycie papieżem było działalnością medialną, przyjmowaniem gości, etc. Cóż człowiekowi, jeśli zdobędzie cały świat, a na duszy swojej stratę poniesie?
Moje osobiste spotkania zarówno z Janem Pawłem II, Benedyktem i Franciszkiem pozwalają mi stwierdzić z całą subiektywną pewnością, że łączy ich to samo upodobanie do modlitwy i ciszy. To prawda, każdy z nich inaczej wychodził z tych modlitewnych stanów do zadań codzienności. We wszystkich nich jednak wyczuwam ten sam - jak to się kiedyś zwykło mówić - powiew kontemplacji. Przedziwne połączenie introwertyzmu i mistycznych krajobrazów, podążania do Boga. W tym względzie warto przypomnieć jeszcze jedną sprawę. To, że papież Benedykt nie był medialną gwiazdą z natury, to wszyscy wiedzą. Rzadko jednak wspomina się o tym jak zmieniał się z biegiem czasu. Jak walczył o to, żeby być blisko ludzi. Na swoją miarę, ale przekraczając siebie.
Papież Franciszek kojarzy się z tym, że dba o biednych, uchodźców, zwykłych ludzi. A przecież Benedykt XVI swoją pierwszą encyklikę, "Deus caritas est" opublikowaną 25 stycznia 2006 r. poświęcił miłości chrześcijańskiej.
Niech nie wie twoja lewica, co czyni prawica... Nie lubię osobiście "trąbienia" o dobroczynności. Boli mnie, jak miłosierdzie staje się dzisiaj medianą kartą przetargową, elementem agitacji i popularności.
Natomiast jestem osobistym świadkiem wielu miłosiernych dzieł ostatnich papieży. To, że Benedykt położył jednak większy akcent na doktrynę i katechezę, a papież Franciszek kładzie na praktykę miłosierdzia, nie oznacza jakiejś wojny ideologicznej czy kłótni o istotę chrześcijaństwa.
Jeszcze raz powtórzę: żaden papież nie jest wszystkim. Każdy ma swój moment. Każdy ma coś do zaproponowania. Są to jednak rzeczy komplementarne, a nie wykluczające się. Pontyfikaty zakładają się, a nie wykluczają nawzajem. Ta "hermeneutka ciągłości" - jak mawiał papież Benedykt - jest bardzo widoczna u Franciszka. Wiem, że to co mówię jest dość kontrowersyjne i paradoksalne. Jeśli dokładnie czyta się jego teksty, widać w jaki sposób zależy mu również i na doktrynie. Chociaż sam ma umysłowość bardziej praktyczną, to jednak błędem byłoby utrzymywanie - jak ma często miejsce - że doktryna go nie interesuje, że ją odrzucił. Sprawa jest dużo bardziej skomplikowana.
Poza tym wydaje mi się, że najbardziej syntetyczną osobowością z ostatnich trzech papieży był Jan Paweł II. Jego wszechstronność i umiejętność łączenie były zadziwiające. Szybko zapomnieliśmy o tym chociażby, że jego pomysłem było otwarcie przez siostry Matki Teresy z Kalkuty miejsca dla ubogich i bezdomnych w Watykanie. A do tego maił świetny umysł, pojemne serce i wielką miłość nie tyle do abstrakcyjnej ludzkości, co przede wszystkim do konkretnego człowieka. Cóż, Pan Bóg rozdziela swoje dary jak chce, komu chce, kiedy chce i dlaczego chce.
Dlaczego więc był krytykowany nie tylko przez media, ale też przez rządy i parlamenty? Zbyt mocno wtrącał się do polityki? Czy Benedykta XVI krytykowano chętniej, bo - jak powiedział kardynał Cordes - jest Niemcem, a nie Polakiem czy Włochem?
To byłaby zbyt łatwa diagnoza. Myślę, że największy sprzeciw wzbudziła papieska krytyka relatywizmu. Ratzinger dotknął tutaj samego centralnego nerwu współczesnych mód politycznych i intelektualnych. Nie akceptował prymatu woli nad intelektem. Nie zgadzał się na absolutyzowanie wolności i tworzenie przez nią norm. Walczył o równowagę między poszukiwaniem prawdy i wolnością.
Polskie społeczeństwo zaakceptowało duchowe przewodnictwo Benedykta XVI?
U nas traktuje się papieża Benedykta jako ikonę Jana Pawła II. Wiele lat współpracowali razem. Papież Wojtyła ufał mu i powierzał szereg trudnych spraw. Co do recepcji nauczania, to z tym zawsze mamy problem. Zresztą nie tylko my. W tym względzie wiele powinno się jeszcze zrobić. Tym bardziej, że bogactwo mądrości zawartej w pismach Benedykta jest oszałamiające. Skromne, aktualne i niezwykle mocne. Radykalnie kontrkulturowe. Jednocześnie radykalnie świeże i odmładzające.
A jak był postrzegany przez przedstawicieli Kościoła?
Mogę powiedzieć jak to wygląda z pozycji „mojego podwórka”. Nie znam nikogo, kto nie doceniałby programowej wartości jego pontyfikatu. Wręcz zdecydowana większość skłania się do przyznania racji słynnej tezie "opcji Benedykta".
Czyli?
Chodzi o to, że papież nie tylko swoimi pismami i nauczaniem, ale także i praktycznie czynem, pozostawił pewien wzór postępowania chrześcijanina na przyszłość. Jego podstawowe elementy to powrót do centralności Boga w życiu i myśleniu, odnowa liturgii, formacja intelektualna i przekroczenie mielizn racjonalności ograniczonej tylko do empirii, przezwyciężenie świeckiego humanizmu, integracja praktyk miłosierdzia i wiary. Papież Benedykt - o tym chyba chce świadczyć również jego wycofanie - proponuje zatem nie tyle rezygnację z zaangażowania w świat, ale powrót do tego, co najistotniejsze. Tym, co buduje nasz świat jest nasze spotkanie z Bogiem. Imię Benedykt to echo tego programu: tak jak monastycyzm ze swoim prymatem służby Bogu ocalił kulturę - chociaż trzeba było na to czekać cierpliwie i długo - tak współcześnie tym, co może jeszcze raz ją odtworzyć, jest coś na kształt poszerzonego monastycyzmu. Jego najistotniejszą częścią jest powrót do Boga w wierze, nadziei i miłości. Stąd tematy trzech kolejnych encyklik.
Stary papież i nowy papież zamieszkują tę samą posesję. Mówi się, że poprzednik jest stale do dyspozycji następcy. Czy rzeczywiście wykorzystuje jego doświadczenie i zasięga rady?
Mówią, że tak. Papież Franciszek mówił mi o Benedykcie z wielkim afektem i podziwem. Podczas naszych polskich podróży niejednokrotnie go cytował z ich rozmów prywatnych. To jednak wskazuje na duży podziw dla poprzednika.
W ostatnim czasie coraz częściej dochodzą do nas informacje o stanie zdrowia papieża Benedykta. On sam napisał w poruszającym liście do redakcji "Corriere della Sera": "W powolnym zmniejszaniu się sił fizycznych wewnętrznie pielgrzymuję do Domu". Powoli się z nami żegna?
Ma prawie 91 lat. To oczywiste. Dla mnie jednak genialny jest sposób, w jaki to robi. Ten spokój, który w nim jest. To nie efekt temperamentu, ale żywej wiary.
Rezygnacja papieża Ratzingera była wyjątkiem czy też kolejni papieże także będą decydować się na ten krok?
Trudno mi powiedzieć. Biorąc pod uwagę, że sposób sprawowania papieskiej władzy jest w rękach samego papieża, nie można tego wykluczyć. To, co dla nas pozostaje jeszcze szokujące - stąd też chyba te wszystkie ciche domysły i plotki - kiedyś stanie się normą. Oczywiście nie nakazaną, ale po prostu funkcjonującą.
Rozmawiała Ewa Koszowska, Wirtualna Polska
Ks. Robert Woźniak - ksiądz katolicki, doktor habilitowany teologii dogmatycznej, adiunkt w Katedrze Antropologii Teologicznej Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie.