Koziński: Tusk ma sukces. Ale widzi też jego granice [OPINIA]
Donald Tusk niedzielną demonstracją potwierdził swój autorytet jako lider, dowiódł też organizacyjnej sprawności. Jednocześnie protest pokazał trzy ograniczenia, których szef PO ciągle nie jest w stanie pokonać.
100 dni - w poniedziałek, 11 października mija dokładnie tyle dni od powrotu Donalda Tuska po krajowej polityki. Siłą rzeczy niedzielna demonstracja była także formą podsumowania jego stylu powrotu do Platformy Obywatelskiej. Jak wypadła? Potwierdziły się naturalne atuty Tuska. Ale pojawiły się też komplikacje, których 3 lipca pewnie nie przewidywał.
Polityczny poligon
Na pewno niedzielna manifestacja dowiodła jednego: wyborcy opozycji widzą w Tusku swego naturalnego lidera. W czwartek był wyrok Trybunału Konstytucyjnego. W piątek Tusk wezwał na niedzielę do demonstracji - i na jego apel odpowiedziało kilkadziesiąt tysięcy osób. Było zimno, a mimo to przyszli i pokazali, że obecny lider PO w kilka dni jest w stanie przyciągnąć więcej osób, niż wcześniej przygotowujące się po wiele tygodni do takich działań KOD, Obywatele RP, Koalicja Europejska oraz inne formuły funkcjonowania opozycji.
Tłum zgromadzony w całej Polsce potwierdził, że po stronie opozycyjnej Tusk jest naturalnym liderem. Jego autorytet jako byłego premiera, byłego szefa Rady Europejskiej czy wreszcie ostatniego polityka, który umiał zatrzymać w wyborach Kaczyńskiego, cały czas działa. Autentyczność jego apelu dodatkowe wzmocniły jego silne kompetencje dotyczące realów UE. Skoro on mówi, że wyrok TK oznacza polexit, to trudno sens tych słów podważać. Dziesiątki tysięcy osób posłuchało więc jego wezwania i stawiło się na niedzielnych protestach.
Zobacz też: Wanda Traczyk-Stawska odpowiedziała kontrmanifestantom. "Milcz, głupi chłopie!"
W czasie warszawskiej demonstracji Tusk pokazał też, że świetnie rozumie logikę takich zbiorowych protestów. To nie czas na intelektualne dywagacje i rozważania nad kolejnymi niuansami prawnego sporu między TSUE i TK. Tu trzeba używać prostego, możliwie jak najbardziej emocjonalnego, ekspresyjnego języka (Tusk kilka razy sięgnął po słowo "gwałt" w różnych kontekstach), bo tylko w ten sposób dotrze się do wszystkich. To wszystko widzieliśmy.
Ale na takim proteście trzeba też zaskoczyć - żeby zgromadzeni widzowie poczuli się wyjątkowo. Były premier zrobił to poprzez dobór zaproszonych gości. Starał się zrobić to możliwie szeroko, od prawa i lewa (choć przechył na lewo był wyraźnie widoczny). Na scenie pojawił się dawno niewidziany Leszek Moczulski. Były uczestniczki Powstania Warszawskiego, a także Adam Bodnar. Głos zabrali Rafał Trzaskowski, Katarzyna Grochola i studentka z Białorusi Julianna Miakszyła. Pojawił się również Jurek Owsiak - on sympatii politycznych nigdy nie ukrywał, jednak wspierania polityków na wiecach do tej pory unikał. Dla Tuska złamał tę zasadę.
Przy okazji niedzielna demonstracja na pewno pozwoliła Tuskowi zrealizować cele, których w kamerze nigdy nie widać, ale które na koniec okazują się fundamentem sukcesu wyborczego. Nowy lider PO miał szansę na politycznym poligonie przetestować sprawność swojej partii.
Przeczytaj też: Protest w Warszawie. Wanda Traczyk-Stawska: Milcz, głupi chłopie
Wiadomo, że na tego typu demonstracje przychodzą sympatycy, ale jednocześnie tłum dopełnia aktyw partyjny. Tusk przy tej okazji miał okazję sprawdzić, z których regionów Polski przyjechało dużo autokarów, a z których tylko kilka samochodów osobowych. W ten sposób zyskuje jasność, kto go realnie popiera w partii i kto ma oparcie w silnych strukturach w regionie. Wiedza bezcenna dla każdego lidera partyjnego.
Trzy ograniczenia
Ale jeśli Tusk po tej demonstracji uważa, że jego jedynym problemem jest słabszy, niż u kontrdemonstrantów sprzęt nagłaśniający, a rozwiązanie tej kwestii jest jedyną przeszkodą w drodze do wygrania wyborów, to przeżyje bardzo szybkie rozczarowanie. Bo te 100 dni pokazały, że jego naturalne polityczne atuty cały czas działają - ale dowiodły też niezbicie wielu ograniczeń, których sposobu przezwyciężenia do tej pory nie znalazł.
Ograniczenie pierwsze: własna partia. Kilka tygodni temu podczas wystąpienie w Płońsku Tusk w bardzo ostrych słowach skrytykował działaczy PO. Zresztą w swoim wystąpieniu otwierającym jego powrót 3 lipca też nie pozostawił na nich suchej nitki (choć wtedy używał łagodniejszych słów). Nie wydaje się, żeby teraz Platforma chodziła pod jego wodzą jak zgrany oddział marines. Choć pewnie niedzielne manewry na politycznym poligonie na placu Zamkowym pozwolą poprawić wiele niedoróbek.
Ograniczenie drugie: opozycja. Tuskowi bardzo zależało, żeby niedzielną demonstracją wygenerować sygnał o jedności po liberalno-lewicowej stronie sceny politycznej. Jednak zamiast tego wyszedł mu tylko apel nieobecnych. Przez scenę przewijał się tłum gości, ale nie był on w stanie zamaskować na niej braku takich osób jak Szymon Hołownia, Władysław Kosiniak-Kamysz, Włodzimierz Czarzasty, Adrian Zandberg.
Leszek Miller, Robert Biedroń czy Jarosław Kalinowski jedynie słabo odegrali rolę szerokiego frontu opozycji. Może wyborcy opozycji widzą w Tusku naturalnego lidera - ale brak udziału przywódców innych ugrupowań wyraźnie pokazał, że oni tej opinii nie podzielają. I to dla przewodniczącego Platformy ciężki orzech do zgryzienia. Jeśli drażnił go w niedzielę krzyczący obok Robert Bąkiewicz, to brak szefów innych partii powinien irytować go dużo bardziej.
I ograniczenie trzecie: skład osób, które pojawiły się na protestach. Najkrócej rzecz ujmując - przyszli tylko przekonani. W tym sensie niedzielna demonstracja, choć bardzo liczna, politycznie nie odegra większej roli. Tusk jak do tej pory nie znalazł sposobu na to, by na swoją stronę przeciągnąć choć kilka procent zwolenników PiS. Choć na pewno po stronie wyborców obozu władzy rośnie liczba osób rozczarowanych sposobem sprawowania przez nią władzy, to cały czas wyraźnie widać, że formacja Tuska nie jest dla nich atrakcyjną propozycją.
W dodatku sposób zorganizowania tej demonstracji wyraźnie pokazał, że były premier nawet nie za bardzo zamierza o nich walczyć. O ile w Płońsku kreśląc znak krzyża na chlebie zasugerował wyraźnie, że zamierza przedstawić zwolennikom umiarkowanej prawicy polityczną propozycję, to niedzielną demonstracją te sugestie unieważnił. Choćby przez skład osób przemawiających ze sceny (Marta Lempart) wyraźnie pokazał, że liczy przede wszystkim na elektorat lewicowy. Dla prawicowców nie jest – i nie chce być - on alternatywą.
Kwestia miejsca Polski w UE będzie bardzo ważnym tematem politycznym w najbliższych miesiącach, pewnie odegra istotną rolę w czasie kampanii przed najbliższymi wyborami. Tusk niedzielną kampanią pokazał, że w tym miejscu widzi swoje największe szanse na polityczne punkty. Ale nie zdobędzie ich zbyt wielu, jeśli dalej będzie tylko przekonywał przekonanych. A niedzielna demonstracja wyraźnie pokazała, że póki co po stronie opozycji innych pomysłów nie ma. Pod tym względem 100 dni Tuska po stronie opozycyjnej niewiele zmieniło.