Koziński: Trzy sufity Donalda Tuska. Ile z nich będzie w stanie przebić? [OPINIA]
Donald Tusk wrócił, by zwyciężać – nikt nie ma wątpliwości, jakie intencje mu przyświecają. Ale zanim cokolwiek wygra, będzie musiał przebić się przez trzy sufity, które teraz nad nim wiszą.
W kategorii "najbardziej efektowny efekt" Donald Tusk na pewno już wygrał. Choć wrócił do polskiej polityki tydzień temu, choć nie ma jeszcze żadnych trwałych sondażowych trendów, które by pokazały, co tak naprawdę Polacy sądzą o jego decyzji, to sama fraza "efekt Tuska" odmieniana jest przez wszystkie przypadki i analizowana z każdej strony. Zresztą słusznie - bo nie ma żadnych wątpliwości, że Platforma po jego powrocie zyska.
Ale też jej poparcie nie będzie rosnąć w nieskończoność. Z prostej przyczyny: bo nad tą partią oraz nad Tuskiem wisi sufit. A nawet kilka sufitów. W dodatku takich, których Tusk nie zna, bo jeszcze ich nie dotknął, będąc w polskiej polityce. Wszystkie powstały po tym, jak przeniósł się do Brukseli. A jego powrót do kraju będzie można ocenić dopiero po tym, w jakim tempie i w jakim stylu zdoła te sufity zdemolować. Dopiero to w pełni pokaże prawdę o "efekcie Tuska".
Człowiek-demolka
Pierwszy sufit były premier najlepiej zdefiniował sam w swoim ubiegłotygodniowym przemówieniu, gdy przejmował stery w Platformie. W skrócie: według niego Platforma jako idea ma się świetnie, za to ludzie, którzy ją tworzą, nie do końca do tej idei pasują, ewentualnie nie całkiem tę ideę rozumieją. W każdym razie problem nie jest z samą koncepcją partii, tylko z jej wykonawcami.
Tylko że Tusk platformersów nie wymieni. Jak w drużynie piłkarskiej - gdy zespołowi nie idzie, to zmienia się trenera, nie zawodników. Dokładnie to samo stało się w PO. Jest nowy trener, ale stary skład. Czy zdoła on wycisnąć z nich więcej niż wcześniej Borys Budka czy Grzegorz Schetyna? To pytanie cały czas pozostaje otwarte. Faktem jest, że ten sufit wisi nad Tuskiem wyjątkowo nisko. Były premier będzie go musiał zdemontować jako pierwszy. Im więcej czasu mu to zajmie, tym trudniej mu będzie zająć się pozostałymi dwoma sufitami.
Ten pierwszy sufit jest tym trudniejszy, bo jest podwieszany. Wisi nisko, a gdy Tuskowi uda się go zdemontować, to jeszcze będzie miał sufit właściwy. Bo dla niego nie jest problemem tylko Platforma w obecnym kształcie i z obecnymi słabościami, ale szerzej cała opozycja. On wchodząc do tej rzeki nie ma wyboru - musi się z nią dogadać, w jakiś sposób ułożyć. Ale też musi wziąć poprawkę na to, że ta opozycja się ukształtowała w obecnym kształcie podczas jego nieobecności. I pewnie po dobroci Platformie swojego miejsca nie odda - dotyczy to zwłaszcza partii Szymona Hołowni.
W tym miejscu Tusk będzie się musiał zamienić w człowieka-demolkę. Ale też rozbijać ten sufit będzie musiał w sposób możliwie jak najbardziej dyskretny, delikatny. Trudna robota, nie ma żadnych gwarancji, że przy rozwalaniu nie popękają ściany, nie porysuje się parkiet. A na zbyt duże straty Tusk sobie pozwolić nie może. Nie ma gwarancji, że ta misja się powiedzie.
Zobacz też: Donald Tusk w TVP? „Zastanowimy się”
Tylko anty-PIS?
Jest ona tym bardziej trudna, bo ten sufit kilkoma wspornikami łączy się z sufitem kolejnym. Tym sufitem jest sposób prowadzenia polityki. W czasach, gdy Tusk kierował PO, obowiązywał właściwie jeden model jej uprawiania: ostra polaryzacja między Platformą i PiS-em. Były premier w pierwszych swoich wystąpieniach po powrocie jasno zasugerował, że chce do tego wrócić. Widać, że politykę chciałby po raz kolejny sprowadzić do swoich zmagań z Kaczyńskim. Personalizacja ponad wszystko.
Tyle że ten powrót wcale nie jest taki oczywisty. Bo zarówno Lewica, jak i Polska 2050 w wielu miejscach wyraźnie próbują przejść do fazy polityki postpolaryzacyjnej. Od dawna słychać tezy o tym, że "anty-PiS się wyczerpał". Widać wyraźnie, że te dwa ugrupowania próbują sprawdzić to w praktyce. I przynajmniej częściowo z sukcesem - bo oba mają wyraźnie stabilne sondażowe poparcie raczej w górnych niż dolnych rejestrach.
Wejście Tuska do gry da odpowiedź na pytanie: czy w polskiej polityce polaryzacja jest cały czas wszystkim, czy jednak przez ostatnie lata wykształciła się grupa wyborców, która oczekuje w życiu publicznym czegoś więcej? To jedno z najciekawszych obserwacji związanych z powrotem Tuska. Z jednej strony od dawna słychać wezwania, że nie można polityki ograniczać do anty-PiS-u, że spór PO-PiS jest jałowy, z drugiej strony nigdy nie było prawdziwej próby przetestowanej w wyborach, stworzenia czegoś nowego.
Teraz dostaniemy wyraźną odpowiedź. Jeśli Tuskowi wystarczy ostro zaatakować Kaczyńskiego i w listopadzie w sondażach będą liczyć się tylko PiS i PO, to znaczy, że w naszej polityce poza tym duopolem nie ma życia. Ale jeśli po serii ostrych ataków na PiS Hołownia zachowa kilkanaście procent poparcia, Lewica będzie blisko 10 proc., a PSL ponad progiem, to będzie to sygnał, że rzeczywiście "anty-PiS się wyczerpał". A Tusk będzie musiał się bardziej postarać, by ten sufit rozbić.
Problemy liberała
I trzeci sufit, przez który były premier musi się przebić. Bo to nie jest tak, że PiS przejął władzę po prostu zapełniając pustkę po Tusku. Kaczyński wygrywa wybory, bo wrzucił do debaty publicznej całą serię nowych tematów, które Polakom się zwyczajnie spodobały. Od rzeczy prostych, będących prostym odkręceniem niepopularnych decyzji podjętych za czasu Tuska (sześciolatkowie w szkołach, wyższy wiek emerytalny), po działania nowe, autorstwa PiS - z 500 plus i całą retoryką budowania państwa rozdawnictwa.
Ostatnie wybory wyraźnie wygrane przez PiS jednoznacznie pokazały, że Polakom retoryka o państwie dobrobytu się podoba. Tymczasem jest to sposób myślenia będący na antypodach tego, co Tusk i Platforma mają w swoim politycznym DNA. To nie przypadek, że były premier ma tak duży problem z mówieniem o polityce społecznej.
Na razie tylko odniósł się do kwestii 500 plus - i wyszło mu to, co najmniej niezręcznie. A kwestii związanych z tematyką socjalną - bardzo popularną wśród Polaków - jest dziś na stole dużo więcej. Tusk w ten czy inny sposób musi się do nich odnieść - a od jego reakcji zależy, czy przez ten sufit się przebije, czy nie.
Dziś wygląda na to, że ten trzeci sufit będzie dla niego najtrudniejszy. Pokazał to sobotni wywiad dla "Wyborczej", w którym Tusk mówił Balcerowiczem, porównując politykę gospodarczo-społeczną PiS do tej, którą prowadziła Wenezuela. Porównanie efektowne, ale też trudno się uwolnić od przekonania, że w tym miejscu były premier poszedł na intelektualne skróty. Kiedy nie było go w Polsce, w relacjach państwo-obywatel, zwłaszcza w wymiarze społecznym, zmieniło się dużo. Tusk zdaje się to lekceważyć. Tylko w ten sposób tego sufitu nie rozbije. Może udawać, że go nie ma - ale takie zaklinanie rzeczywistości wcale nie musi przynieść rezultatu. W tym miejscu rysuje się naturalna granica "efektu Tuska" - chyba że o samym Tusku nie wiemy jeszcze wszystkiego.