Koziński: Próbując odebrać koncesję TVN, PiS tylko zmobilizuje opozycję do odebrania mu władzy [Opinia]
Próba pozbawienia telewizji TVN koncesji przyniesie dokładnie ten sam efekt polityczny, jak zamiary cofnięcia koncesji TV Trwam osiem lat temu.
W świecie historii alternatywnej marszałek Montgomery rozpoczyna w 1944 roku ofensywę przez północną Europę i - przełamując opór III Rzeszy - zdobywa Berlin jeszcze przed Związkiem Radzieckim. Później nie dochodzi do konferencji w Jałcie, a Polska i inne kraje naszego regionu nie są wrzucone do komunistycznego bloku po złej stronie żelaznej kurtyny. W konsekwencji obejmuje nas plan Marshalla, a dziś żyjemy w kraju tak samo rozwiniętym jak Francja czy Niemcy.
Koncesja TVN jak "jeden most za daleko"
Montgomery ofensywę "Market Garden" rozpoczął, ale bardzo szybko się ona załamała. Świetnie pokazał to film "O jeden most za daleko". Po jego planie pozostał tylko mit o tym, jak wyglądałaby Polska, gdyby jednak Montgomery się przebił. To jeden z tych wątków, który w ulubionej przez Polaków "gdybologii" powraca stosunkowo często.
Podobną "gdybologię" lubią uprawiać zwolennicy PiS. Oni też są ciągle o krok od odzyskania pełnej suwerenności Polski, wyrwania kraju z macek postmagdalenkowego układu, odcięcia się od kolonialnej mentalności i zerwania z pedagogiką wstydu. Że jeszcze jeden zryw, jeszcze jedno szarpnięcie cuglami i to wszystko będzie poza nami.
Tyle że jeśli w tej poetyce mieści się pozbawienie TVN możliwości nadawania, to warto jeszcze raz wrócić do przypomnienia o ofensywie Montgomery’ego. Bo założenia są szlachetne, ale szybko okażą się nowym "mostem za daleko". Efektu z tego nie będzie. Choć na pewno pozostanie mit, kolejna opowieść o tym, jak niewiele brakowało do rozbicia układu, ale ten jednak zdołał się uratować.
Nie ma żadnej wątpliwości: pozbawienie TVN koncesji - zwłaszcza w taki sposób, jaki został właśnie przedstawiony w Sejmie - to o jeden most za daleko PiS-u. Dosłownie i w przenośni.
PiS uderza w TVN. Posłanka Porozumienia mówi o zaskoczonych posłach
Sprawa TVN. Przesądzi polityka
Argumenty na rzecz utrzymania medialnego status quo są od środy odmieniane przez wszystkie przypadki. W dodatku coraz częściej robią to również Amerykanie - najpierw na szczeblu ambasady, ostatnio także Departament Stanu. Sprawa zainteresowała również Komisję Europejską. Nie ma sensu więc po raz tysięczny przypominać, jak ważne są wolność słowa i pluralizm medialny w demokratycznym państwie. Na pewno każdy słyszał o tym już wystarczająco wiele razy.
Ale też wiadomo, że dla PiS różnego rodzaju standardy życia publicznego - zbudowane przez lata - są negocjowalne, a ich ocena jest zawsze uwarunkowana kontekstem politycznym. Dlatego na sytuację ewentualnego cofnięcia koncesji TVN-owi należy patrzeć przez polityczne reakcje. Prawdę mówiąc, to jedyny wymiar, który może powstrzymać Nowogrodzką przed dociskaniem gazu do dechy w tej sprawie - nic innego nie ma na niego większego wpływu.
W tym przypadku straty polityczne byłyby jednak wielokrotnie większe od ewentualnych zysków. Wymieńmy kilka. Po pierwsze - jeszcze większy wzrost napięcia w relacjach z USA. I tak nie są one najlepsze po przejęciu władzy przez Joe Bidena. Czy mogą być gorsze? Przekonamy się. Bo tak naprawdę PiS na rozprawę z TVN może sobie pozwolić tylko wtedy, gdy uzna, że w stosunkach z Ameryką jest tak źle, że gorzej być nie może. Wydaje się, że to jednak nie ten moment.
Drugi argument - widzowie. Platforma Obywatelska od pewnego czasu zbiera podpisy pod likwidacją TVP Info. Idzie im jak krew z nosa. I w sumie to nie zaskakuje, bo Polakom TVP Info w obecnej formie kompletnie nie przeszkadza. Niektórym się podoba i oglądają. Niektórym się nie podoba i ci zmieniają kanał na inny program informacyjny.
Ale gdyby TVN zniknął, to nagle będziemy mieć całkowicie inny ład medialny. Wtedy TVP Info nie będzie jedną z kilku telewizji. Jej rola wzrośnie. Może to jeszcze nie będzie monopol informacyjny, ale zachwianie obecnej równowagi. Polacy to zauważą, nagle się zorientują, że nie mają na co zmienić kanału. I dobrze tego nie przyjmą. Zarówno wyborcy Platformy, jak i część wyborców PiS-u. Bo wbrew pozorom całkiem spora ich grupa śledzi audycje nadawane na Wiertniczej. Im tej stacji będzie brakować. I będą pamiętali, kto ich pozbawił możliwości jej oglądania.
Na to nakłada się argument trzeci i kluczowy. Cofnięcie koncesji TVN-owi na pewno pozwoliłoby nakręcić mocniej polaryzację w Polsce. Co ważne, od 2015 roku PiS na tej polaryzacji wygrywa. Tylko czy tak by było też tym razem? Tu są poważne wątpliwości.
Koncesja TVN. Opozycja się policzy?
To jednak nie jest kwestia stosunku do LGBT. PiS w sprawie gender zajmuje nieprzejednane stanowisko. Trudno jednak uwolnić się od przekonania, że ten sposób myślenia powiela także część wyborców Platformy, a nawet SLD.
Jednocześnie opozycja w takim sporze staje się zakładnikiem swojego najbardziej radykalnego skrzydła spod znaku tęczowej flagi, czerwonej błyskawicy i subtelnego inaczej jednowyrazowego hasła zaczynającego się od "wy". Gdy polityczna polaryzacja rozgrywa się na tej arenie, PiS może tylko zacierać ręce, bo jego punkt widzenia popiera szersza grupa niż tylko żelazny elektorat partii. Wchodząc w to starcie, Nowogrodzka z góry wie, że je wygra. Dlatego tak chętnie w nie wchodzi.
Ale w sprawie koncesji dla TVN sytuacja jest dokładnie odwrotna. Taki ruch popiera jedynie grono najbardziej zagorzałych zwolenników PiS. Tylko żelazny elektorat tej partii mógłby się z tego ucieszyć, widząc w tym kolejny krok w kierunku zerwania z kondominium. Grono przeciwników takiego ruchu byłoby dużo szersze.
Szersze niż poparcie sondażowe dla opozycji. W kategoriach politycznych byłoby to odwrócenie sytuacji z polaryzacji wokół tematu LGBT. Ta kwestia nie dość, że bardzo zmobilizowałaby opozycję, to jeszcze dałaby jej jednoznaczną przewagę. PiS zostałby zepchnięty na najdalsze szańce, na których broniłby się wspierany jedynie przez najtwardszych wyznawców.
Już raz zresztą byliśmy świadkami podobnej sytuacji - w 2013 roku. To było na długo przez aferą taśmową, nikomu nie śniło się nawet, że Donald Tusk może przestać być premierem i przenieść się do Brukseli. Wtedy Platforma wydawała się potęgą, nad którą nigdy nie zachodzi słońce. To była partia, która nie miała z kim przegrać. O PiS-ie nie mówiło się inaczej jak o klubie emerytów - bo jej członkowie mieli gwarancję kolejnego wyboru do Sejmu, ale żadnych szans na przejęcie władzy. W sumie wygodne życie.
TVN jak TV Trwam? Podobna historia już się wydarzyła
Aż nagle w 2013 roku Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji uznała, że nie przedłuży koncesji TV Trwam. Na prawicy zawrzało. Kaczyński dostrzegł w tym szansę – i się zaczęło. Nagle przez cały kraj zaczęły ciągnąć marsze protestacyjne. W jednym (jak twierdzą organizatorzy) wzięło udział pół miliona ludzi. Nie ma wątpliwości, że to była największa demonstracja w Polsce po 1989 roku. Swym rozmiarem nakrywa czapką największy protest Strajku Kobiet. Przyszło mnóstwo ludzi.
To wtedy PiS złapał wiatr w żagle. Do czasu tych protestów wydawało się, że Michał Kamiński, pisząc książkę "Koniec PiS", miał rację. Po tych demonstracjach widać było, że jest dokładnie odwrotnie, PiS zaczął iść po władzę. Jego zwolennicy się policzyli, skonsolidowali i zrozumieli, jak wielu ich jest naprawdę. Rok później Platforma cudem zdołała zremisować z PiS-em w eurowyborach. Od 2015 r. jest w opozycji i nawet nie zbliżyła się do tego, by choćby zagrozić wyborczo partii Kaczyńskiego. PiS od sześciu lat nie ma z kim przegrać.
Historia się nie powtarza, ale się rymuje. Protesty w obronie TVN byłyby porównywalne z tymi w obronie TV Trwam. I pod względem skali i w wymiarze politycznym.
PiS może próbować swojej medialnej wersji operacji "Market Garden" i łudzić się, że tym razem polityczna ofensywa przyniesie efekt, ale w polityce trzeba też umieć liczyć przeszkody do sforsowania po drodze. W tym przypadku jest zdecydowanie o most za daleko. Nawet na mit założycielski historii alternatywnej najnowszych dziejów Polski nie starczy.
Dla WP Opinie Agaton Koziński
Czytaj też: