Koziński: "Marsz Równości w Płocku. Dziś w Polsce naprawdę wszystko staje się polityką" (Opinia)
Kiedyś w Polsce można było żyć obok polityki, zwłaszcza w mniejszych ośrodkach. Marsze Równości w nich organizowane to zmieniają. Tyle że na punkty wyborcze dla organizatorów to się nie przekłada.
Marsz Równości przez Płock przeszedł bez żadnych przeszkód – i to jest najważniejsza informacja soboty. Po zajściach w Białymstoku trzy tygodnie temu, do których doszło przy okazji manifestacji środowisk LGBT, tym razem obeszło się bez ekscesów. W Płocku nie wydarzyło się nic, co dałoby się z Białymstokiem porównać. Pod tym względem historyczna stolica Mazowsza dała radę.
Pytanie, czy dają radę środowiska LGBT, które uparły się, żeby swój przekaz prezentować w kolejnych, coraz to mniejszych ośrodkach – wyraźnie na to nieprzygotowanych. Bo wciąganie w polityczną kampanię (w Płocku ton wyraźnie nadawali politycy) mniejszych ośrodków może przynieść im skutki odwrotne od zamierzonych.
Wszystko staje się polityką
"To ważne wydarzenie dla mieszkańców Płocka, zwłaszcza tych, którzy należą do różnych mniejszości" – podkreślał Mateusz Goździkowski, jeden z organizatorów marszu. Organizatorzy podają, że przeszło ok. tysiąca osób. Na pewno było ich więcej niż trzy tygodnie temu w Białymstoku.
Ale ilu wśród nich było płocczan? To ważne pytanie, bo przecież – jak twierdzą organizatorzy – ta parada była ważnym wydarzeniem dla nich. Oficjalnych danych nie ma, ale proste szacunki wskazują, że na pewno nie stanowili nawet połowy uczestników marszu. Lokalne media podały, że z samej Warszawy do Płocka przyjechało pięć autokarów, czyli ok. 200 osób. Wiadomo też o autobusach, które dotarły m.in. z Poznania, Wrocławia, Opola.
Do tego samochody prywatne – tych już szacować nikt nawet nie próbował. Tymczasem właśnie w ten sposób najłatwiej i najszybciej dotrzeć do Płocka, miasta leżącego w centrum Polski, ale wykluczonego transportowo. Własnymi autami dotarli polityczni liderzy, a także rzesza innych zwolenników.
Wystarczyło posłuchać mediów, które na bieżąco podawały informacje z przemarszu zwolenników ruchu LGBT – większość z cytowanych przez nich rozmówców to były osoby spoza Płocka. Wyraźna sugestia, że większość uczestników marszu pojawiła się tylko na nim, a po jego zakończeniu wróci do siebie.
A Płock pozostanie na Wzgórzu Tumskim, jak stoi na nim ponad tysiąc lat. Tylko płocczanie będą musieli żyć z nowymi problemami, z którymi wcześniej zmagać się nie musieli.
Bo stolica Mazowsza to miasto spokojne, stateczne. Żyje w swoim rytmie, które z rytmem życia Warszawy nie ma nic wspólnego. Tam nie dyskutuje się o polityce, kwestiach rozpalających wyobraźnię. To wszystko płocczanie co najwyżej obserwują sobie w telewizji – ale patrzą na to w sposób bardziej przypominający oglądanie seriali, oper mydlanych, niż chęć zaangażowania się w polityczny spór.
Ale teraz muszą – bo fakt organizacji marszu w Płocku obudził w tym mieście napięcie rzadko wcześniej spotykane. Nagle dla płocczan wszystko staje się polityką. Konsekwencje tej zmiany dopiero poznamy.
Płock żąda dostępu do morza
Tak śpiewa płocki zespół Lao Che w "Wojence". Postulat absurdalny, bo z Płocka do morza ponad 200 km – ale dobrze oddaje imperialne ambicje. Tyle że o takim imperium marzą dziś środowiska LGBT, objeżdżające Polskę ze swoimi paradami.
Na ile realne są ich marzenia o własnym imperium, o rządzie dusz w Polsce? Jeśli diagnozować to po tym, co się działo w Płocku, to szanse są marne. Płocczan udało się do marszu przyciągnąć w ilościach niewiele większych niż homeopatyczne. A jednocześnie takie parady rozpalają polityczną wyobraźnię.
W Płocku, który zwykle na politykę patrzy tylko przez pryzmat telewizji, nagle rozpaliły się polityczne emocje. Przeciwko decyzji prezydenta miasta o patronacie nad marszem 46 płocczan wystosowało protest w formie listu otwartego. Listu, dodajmy, szeroko komentowanego w lokalnych mediach, które na co dzień piszą o remontach ulic i wypadkach drogowych. Widać zmianę.
Tylko czy to jest zmiana, która da polityczny efekt, wynik wyborczy? Na pewno PiS – bo wokół niego będą się skupiać osoby i środowiska niechętnie patrzące na marsze oraz na coraz większą aktywność środowisk LGBT.
Kto jeszcze może zyskać? O poparcie zwolenników tych defilad dziś rywalizują Lewica i Koalicja Obywatelska. Pierwsza do Płocka wysłała całe swoje kierownictwo. Druga – poprzez prezydenta Płocka, członka PO – udzieliła tej paradzie swojego patronatu. Pytanie, czy grupa wyborców zainteresowana takimi postulatami będzie na tyle duża, żeby politycznie "wykarmić" obie partie.
Eurowybory pokazały, że nie – a jednak dwie partie opozycyjne rywalizują ze sobą o głosy na tym polu. Choć intuicyjnie powinny wyczuć po wyborach do Parlamentu Europejskiego, że wchodzenie na teren sporu światopoglądowego nie przyniesie im efektu, zdają się dalej podtrzymywać jego ogień. Prosta droga do przepalenia punktów poparcia, które udało się zdobyć sprawą lotów marszałka Kuchcińskiego.
Agaton Koziński dla WP Opinie