Kociszewski: Proces pokojowy odroczony. Morawiecki zdetonował kolejną bombę
Wydawało się, że stosunki polsko – izraelskie są już tak złe, że może być tylko lepiej, a skala szkód zadanych pozycji Polski w świecie zmusi polityków w Warszawie do myślenia. Nic z tych rzeczy.
Premier Morawiecki znowu wymierzył cios Żydom. Premier Izraela nie jest człowiekiem, który nadstawi drugi policzek. Dobrze, że nie mamy wspólnej granicy, bo przy tym tempie pogarszania się relacji niedługo zaczęlibyśmy do siebie strzelać.
Znowu gwałtownie wzrosło napięcie na granicy między Izraelem a Strefą Gazy. Palestyńscy terroryści zatknęli flagę, którą zdjąć postanowili izraelscy żołnierze. To była zasadzka. Wybuchła bomba, kilku żołnierzy zostało rannych, a Izrael odpowiedział bombardowaniem Gazy. Kolejna bezsensowna eskalacja konfliktu zamiast rozmów.
To wydarzenie jest świetną ilustracją tego, co znowu wydarzyło się pomiędzy Polską a Izraelem. Kurz po wymianie retorycznych ciosów wokół ustawy o IPN zaczął nieco opadać, izraelska prasa znalazła inne tematy do roztrząsania i nawet politycy wykorzystujący emocje na potrzeby wewnętrznej rozgrywki przestali na chwilę się tym zajmować.
Bomba Morawieckiego
Upływ czasu pozwoliłby rozpocząć polsko – izraelski „proces pokojowy”, czyli spokojny dialog nad naprawą zdruzgotanych relacji. Tymczasem premier Mateusz Morawiecki postanowił zdetonować bombę w sposób, który Izraelczyków bardzo zabolał. Co więcej, ładunek wybuchł w twarz izraelskiemu dziennikarzowi zadającemu pytanie o ustawę o IPN. Szef polskiego rządu postanowił bronić dobrego imienia narodu, mówiąc o tym, że wśród sprawców Holokaustu byli też Żydzi.
Nie chodzi przy tym o prawdę historyczną. Roman Frister we wstrząsającym „Autoportrecie z blizną” wspomniał, że został wydany przez żydowskiego szmalcownika. W oceanie zbrodni, którym była Zagłada, zdarzały się też takie przypadki. Zupełnie inaczej brzmi to, gdy opowiadają o tym ocaleni z Holokaustu i historycy, a inaczej, gdy słowa padają z ust polityka. Szef rządu ponosi odpowiedzialność za pozycję państwa w świecie tu i teraz.
Dopieczenie Izraelczykom tam, gdzie boli ich najbardziej, jest po prostu kolejnym, koszmarnym błędem. Czy naprawdę premier Morawiecki nie dostrzegł dewastujących szkód dla Polski, jaki spowodował spór z Izraelem wokół ustawy o IPN? Czy musimy prowadzić politykę historyczną na polu, na którym nie mamy szans wygrać i to w konflikcie z krajem, który w tej dziedzinie nie ma sobie równych?
Sól na rany
Nie chodzi tu o samą historię tylko o politykę realną opartą na kalkulacji zysków i strat. Kompletnie w tej sytuacji nie jest istotne kto ma rację. Istotne jest to, że sypiąc sól na bolesne rany Izraelczyków musimy liczyć się z twardym odwetem.
Premier Beniamin Netanjahu potrafi działać szybko i brutalnie. Po wybuchu bomby, tej fizycznej na granicy z Gazą, rozkazał zbombardowanie celów w palestyńskiej enklawie. Równie szybko i zdecydowanie zareagował na słowną bombę zdetonowaną przez premiera Morawieckiego. Jeżeli premier państwa żydowskiego wprost mówi o „niezrozumieniu historii i braku wrażliwości” w odniesieniu do Holokaustu, to politycy i opinia publiczna na całym świecie, da posłuch jemu, a nie Mateuszowi Morawieckiemu.
Ta wymiana nie zakończy się przykrą rozmową telefoniczną, podczas której premier Polski przekona się, jak twardym graczem jest były komandos gotowy posłać swoich żołnierzy do walki. W Izraelu nasiliły się głosy o konieczności obniżenia poziomu relacji dyplomatycznych z Polską. Jeżeli Netanjahu uzna, że taka demonstracja siły i determinacji jest mu potrzebna, to zrobi to bez wahania. Także nie będzie miał problemu z tym, żeby uderzyć w osłabioną pozycję Polski na świecie.
USA będzie musiało wybierać?
Podgrzewając spór z Izraelem coraz bardziej narażamy się na cios, który może naprawdę zaboleć. Stawiamy Amerykanów i administrację Donalda Trumpa w sytuacji wyboru pomiędzy sojusznikami, a nie ma cienia wątpliwości, że Izrael jest dla nich o niebo ważniejszy niż Polska. Przy tym wcale nie chodzi o mitologizowane nad Wisłą lobby żydowskie. To kwestia realnych interesów politycznych w Waszyngtonie, poparcia jednoznacznie proizraelskich wyborców ewangelikalnych i długoterminowej strategii bezpieczeństwa.
Ustawa o IPN jest dla pozycji Polski w świecie katastrofą. Wywołała kryzys w stosunkach z Izraelem i nadszarpnęła relacje z USA nie mówiąc o szkodach wizerunkowych. Pomocną dłoń wyciągnęli do nas Niemcy, którzy po raz kolejny jednoznacznie podkreślili, że ponoszą pełną odpowiedzialność za Zagładę. Wyglądało na to, że nadchodzi czas naprawiania szkód i wyciągania wniosków.
Premier Morawiecki pokazał, że kompletnie nie radzi sobie z delikatną materią spraw międzynarodowych, nie rozumie co się wokół Polski dzieje albo ma to dla niego mniejsze znaczenie, niż punkty sondażowe, które rząd uciuła dzięki kolekcjonowaniu wrogów zewnętrznych. Sytuacja jest dramatyczna i naprawdę ważne jest, żeby zacząć poprawiać, a nie dalej pogarszać relacje z każdym, kto się nawinie.
Na początek byłoby dobrze, gdy politycy, na czele z premierem Morawieckim, przestali zajmować się historią. Domeną byłego bankiera jest gospodarka i tam z pewnością ma szanse na sukcesy. Mamy też świetnych historyków, którzy potrafią spierać się ze sobą i z kolegami zza granicy. W tej dziedzinie nikt lepiej od nich nie obroni dobrego imienia kraju, nawet jeżeli od czasu do czasu zmuszą nas do przełknięcia jakiejś gorzkiej pigułki zafundowanej przez przodków.