Klęska głodu w Bengalu podczas II wojny światowej
Historia II wojny światowej obfituje w tragedie monstrualnych rozmiarów. Wiele z nich jest doskonale znanych, inne - nieco zapomniane. Największą z tych ostatnich była prawdopodobnie klęska głodu w położonym na wschodzie Indii Bengalu. Największą, i być może najłatwiejszą do uniknięcia - gdyby nie postawa człowieka, którego często nazywa się bohaterem - pisze Michał Staniul w artykule dla Wirtualnej Polski.
Na początku 1942 r. Japończycy zaatakowali brytyjską bazę wojskową w Singapurze. Europejczycy wierzyli, że potężna nadmorska twierdza jest nie do zdobycia. Nie spodziewali się jednak, że wróg zaatakuje ich od strony lądu. W lutym żołnierze Hirohito przedarli się - w dużej mierze na rowerach - przez gęstą dżunglę położoną na północ od fortyfikacji i w tydzień wzięli do niewoli blisko 80 tys. poddanych Jej Królewskiej Mości. Po zdobyciu Singapuru mogli śmiało zadać kolejny cios w nieosłonięte podbrzusze Azji. Wybór padł na kontrolowaną przez Brytyjczyków Birmę.
Japoński wyścig
7 marca cesarskie oddziały opanowały leżący na wybrzeżu Rangun, a następnie zaczęły błyskawicznie przesuwać się na północ. Mimo że Alianci stawiali opór, japońską ofensywę zatrzymał dopiero monsun, który w maju nawiedził południową Azję. Inwazja straciła rozpęd, lecz zdążyła już zapukać do wschodnich bram Indii.
Wydarzenia na froncie wywarły ogromny wpływ na sytuację w Bengalu. Uciekając przed Japończykami do prowincji przybyło około 900 tys. uchodźców z Birmy i Tajlandii. Chcąc zabezpieczyć zagrożoną granicę, Londyn - Brytyjczycy władali Indiami od blisko 200 lat - zdecydował się przesunąć tam dodatkowo kilkaset tysięcy żołnierzy. Choć liczby te nie wydawały się znaczące (populacja Bengalu przekraczała 60 mln), to były wystarczająco duże, by zniszczyć delikatną równowagę w regionie.
Puste spichlerze
Zimowe tajfuny sprawiły, że zbiory ryżu przyniosły znacznie mniejsze plony niż zakładano. W normalnych okolicznościach lokalne władze sprowadziłyby żywność z Birmy, lecz Japończycy odcięli ten szlak. W tradycyjnie podatnym na klęski głodu Bengalu już na początku 1942 r. zaczęło brakować jedzenia. Potrzeby armii drenowały skromne zapasy w przyspieszonym tempie. Na domiar złego, kolonialny gubernator prowincji John Herbert postawił profilaktycznie oczyścić wybrzeże oraz sąsiadujące z Birmą obszary z wszystkiego, co mogłoby pomóc Japończykom w czasie ewentualnej inwazji.
Wojsko i policja skonfiskowały lub spaliły nieprzeliczone rowery i 66 tys. łodzi oraz zniszczyły setki kilometrów torów kolejowych. Było to równoznaczne z unicestwieniem lokalnego rybołówstwa i handlu, ale brytyjskie dowództwo uważało to za militarną konieczność. Rząd skupywał - a w przypadku 40 tys. ton ziarna po prostu zarekwirował - też żywność od miejscowych rolników i wysyłał ją do wojskowych spichlerzy oraz Kalkuty, stolicy prowincji. Zapasy, których nie dało się przetransportować, puszczano z dymem.
Słabe zbiory, przygraniczne czystki i rosnące ceny żywności sprawiły, że w połowie 1942 r. głód zabijał tysiące ludzi każdego tygodnia. Początkowo skala problemu pozostawała niejasna: Bengal był rozległą krainą, a śmierć zbierała żniwo przede wszystkim w odciętych od świata wsiach. Choć doniesienia o klęsce docierały do brytyjskiej administracji, Londyn nie chciał, by ludność wpadła w panikę. Rząd Churchilla bał się, że podobne informacje mogłoby zachęcić cywilów do współpracy z Japończykami.
Kobieta karmi wyniszczonego głodem mężczyznę, 1943 r. fot. Wikimedia Commons
Gdy w kolejnych miesiącach problemu nie dało się już dłużej ukrywać, państwowe media przyjęły inną dyktowaną przez Whitehall narrację. Głód miał wynikać nie z braku żywności, lecz chciwości indyjskich handlarzy, którzy “chomikowali” tony ryżu, aby podbić jego cenę i pomnożyć zyski. Było to gigantycznym przejaskrawieniem. Wiosną 1943 r. władze wysłały kilkanaście tysięcy policjantów do walki ze spekulantami. Znaleźli oni zaledwie 100 tys. ton ukrytego zboża, z czego połowa i tak mieściła się w dozwolonych limitach prywatnych zapasów. Całość stanowiła mniej niż 1 proc. rocznego zapotrzebowania prowincji.
Słupki i liczby
Brytyjscy urzędnicy przez długi czas bagatelizowali dramat rozgrywający się na wschodzie kolonii. W dużej mierze wynikało to z ich oderwania od rzeczywistości. Większość przebywających w kolonii Brytyjczyków mieszkała w odseparowanych od biedoty dzielnicach większych miast, a warunki w interiorze oceniali na podstawie podsuwanych im prognoz i statystyk. Oficjalne wyliczenia były często bardzo niedokładne lub zupełnie błędne - brakowało wiedzy, metodologii i środków do prowadzenia rzetelnych badań. Wielu urzędników miało też tendencję do zawyżania istotnych liczb, by w lepszym świetle przedstawić swoją pracę.
W rezultacie nawet w szczycie kryzysu, gdy reporterzy pisali już o masowo znajdowanych zwłokach z żołądkami wypchanymi trawą i kamieniami, w Londynie ciągle wierzono, że Bengal - statystycznie - może z nadwyżką wykarmić się sam. Ocena sytuacji była tak błędna, że prowincja nadal musiała eksportować żywność do Europy i brytyjskiej bazy na Cejlonie, a Brytyjczycy odrzucili amerykańskie i kanadyjskie propozycje pomocy.
W październiku 1943 r. brytyjski gubernator (zwany też wicekrólem) Indii Victor Hope przekazał swój urząd byłemu marszałkowi Archibaldowi Wavellowi. Chociaż po początkowym zignorowaniu bengalskiej tragedii Hope próbował pozyskać w Londynie wsparcie dla głodujących, to jego wysiłkom brakowało energii i przekonania. Na szczęście dla Indii, Wavell był ulepiony z innej gliny. Jako weteran obu wojen i doświadczony generał potrafił znacznie skuteczniej forsować swoje racje.
Eks-marszałek już w pierwszych tygodniach rządów udał się do Bengalu, by na własne oczy zobaczyć rozmiar tragedii. Telegramy z żądaniem humanitarnej asysty stały się wkrótce codziennym elementem jego komunikacji z przełożonymi. Kiedy rząd Churchilla zgodził się wysłać - i to w bliżej nieokreślonym terminie - jedynie drobną część wymaganej żywności, Wavell postanowił działać na miejscu. Pod koniec 1943 r. zmusił centralne prowincje Indii do udostępnienia swoich awaryjnych zapasów na potrzeby Bengalu i zaangażował wojsko oraz policję w akcję dostarczenia ich najbardziej dotkniętym obszarom. Doprowadził także do przestawienia części fabryk z produkcji wojskowej na cywilną. W połączeniu z udanymi zbiorami w zimie, finansowym wsparciem ze strony Irlandii oraz prywatnymi dotacjami z USA, latem 1944 r. ludność prowincji przestała masowo umierać z głodu. Dla dwóch - a według niektórych źródeł nawet czterech - milionów ludzi było jednak za późno.
Odgórna niechęć
W czasie gdy Londyn kolejny raz odmawiał wysłania żywności do Bengalu, Wielka Brytania nie tylko dysponowała bardzo dużymi rezerwami, ale i dostarczała miesięcznie 35 tys. ton zboża głodującej Grecji. Kalkulacja była prosta - niedola białych Greków poruszała brytyjską publikę, helleńscy partyzanci skutecznie utrudniali życie Hitlerowi, a do tego transport żywności nad Morze Egejskie nie wymagał logistycznych akrobacji. Indie leżały znacznie dalej. Różnice kulturowe, religijne i kolor skóry jeszcze bardziej zwiększały ten dystans. Być może nie miałoby to znaczenia, gdyby Whitehallem rządził ktoś inny.
Winston Churchill nigdy nie ukrywał swojej niechęci do mieszkańców subkontynentu indyjskiego. Będąc synem brytyjskiego ministra ds. Indii, przyszły premier od młodości postrzegał odległą kolonię za najcenniejszą ze zdobyczy Imperium. Istną perłę, której nie wolno wypuścić z rąk. Znał jednak dobrze pragnienia jej mieszkańców: wiedział, że z każdym rokiem coraz mocniej łakną niepodległości.
Rozdawnictwo żywności w Bengalu, 1943 r. fot. Wikimedia Commons
Hindusi do pierwszej wojny światowej przystąpili z ogromnymi nadziejami. Ich przywódcy liczyli, że dochowując wierności Koronie wynegocjują dla swojego kraju jeśli nie suwerenność, to chociaż status dominium (na podobieństwo Australii). Ostatecznie na europejskich i bliskowschodnich frontach znalazł się milion Hindusów. Śmierć poniosło prawie 75 tys. z nich. Pomimo to Londyn pozostał nieugięty. Wielka Brytania nie zamierzała iść na żadne ustępstwa wobec swoich poddanych.
Gdy Niemcy rozpętali kolejny konflikt, Indie miały już znacznie mniej zapału do walki. Brytyjczycy musieli obiecać, że nie tylko pokryją po wojnie koszt zaangażowania w nią dwóch milionów indyjskich żołnierzy – w ten sposób po raz pierwszy metropolia stałaby się dłużnikiem kolonii - ale również otworzą się na rozmowy o wspólnej (lub osobnej) przyszłości.
Churchill był zdecydowanym przeciwnikiem takich deklaracji. Uważał zresztą, że Hindusi mogą w każdej chwili skierować broń przeciwko Brytyjczykom. Słabe, głodujące i wewnętrznie skłócone Indie rysowały się w jego pragmatycznym umyśle jako kraj łatwy do kontrolowania. Nie przekonywały go też argumenty, jakoby Wielka Brytania miała obowiązek chronienia wszystkich mieszkańców swojego imperium. “Hindusi tylko mnożą się jak króliki i kosztują nas milion funtów dziennie, a nic nie robią, by wesprzeć nas w wojnie” - rzucił pewnego dnia na spotkaniu ze swoimi ministrami. Innym razem kpił, że głód po prostu “reguluje populację” Indii.
Prowadząc krwawą wojnę z Niemcami i Japonią Churchill miał prawo mylić się w ocenie wielu wydarzeń na świecie. Jednak jego słowa nie pozwalają sądzić, że w przypadku Bengalu chodziło tylko i wyłącznie o błędne rozpoznanie sytuacji...
###Michał Staniul dla Wirtualnej Polski