Kilka słów o tym, jak "sprzymierzyłem się z Niemcami" i "zhańbiłem dziennikarstwo"
Co jest rolą dziennikarza? Relacjonować niewygodne informacje, pokazywać drugie dno i możliwe interpretacje? Czy zamykać oczy i udawać, że problemu nie ma? Do postawienia tych pytań zmuszają mnie reakcje na news: rzekome "sankcje" nałożone przez USA na Polskę.
Wczoraj ogromne zamieszanie wywołała informacja na temat rzekomych "sankcji" nałożonych na Polskę przez administrację USA. Komentowali go właściwie wszyscy, odmieniając przez wszystkie przypadki. Byłem jedną z osób, która dosyć szybko odniosła się do sprawy. Skontaktowałem się z moimi źródłami i próbowałem ustalić, z czym właściwie mamy do czynienia, na ile ów kryzys jest poważny?
Oto główne punkty mojego z tekstu:
- W lutym odbyło się spotkanie robocze pomiędzy amerykańskimi urzędnikami wysokiego szczebla oraz polskimi dyplomatami.
- Na spotkaniu dyskutowano na temat ustawy o IPN. Miały na nim paść słowa, że do czasu wyroku TK wszelkie oficjalne wizyty w Białym Domu prezydenta i premiera będą utrudnione albo niemożliwe.
- Był to element presji dyplomatycznej, która miała nie ujrzeć światła dziennego, brak mowy o oficjalnych sankcjach sugerowanych przez Onet, który podał informację.
- Nie wspomniałem słowem o możliwym i realnym zerwaniu relacji między Polska i USA, czy zerwaniu współpracy wojskowej.
- Informacja o wspomnianej notatce dotarła do mediów najprawdopodobniej przez przeciek w MSZ.
- Władze USA po jej ujawnieniu będą miały trudny orzech do zgryzienia, jak się od tych informacji dyplomatycznie odciąć.
- Pytana o opinię senator Anna Maria Anders zaprzeczyła w rozmowie ze mną, że mamy do czynienia z nałożeniem na Polskę sankcji.
Każdy z tych punktów albo się wydarzył, albo mam na niego podparcie w relacji moich źródeł, którym ufam, jednocześnie zaznaczając, w których miejscach mamy do czynienia z hipotezami na temat przebiegu wypadków. Co przeczytałem na swój temat i na temat mojego tekstu po "dementi" Departamentu Stanu, do którego zaraz wrócę?
- Rozpowszechniam fake newsa o sankcjach wobec Polski.
- Twierdzę, że Ameryka zerwie z nami relacje dyplomatyczne.
- Uważam, że dojdzie do zawieszenia współpracy wojskowej.
- Zhańbiłem dziennikarstwo, działam na szkodę Polski, sprzymierzyłem się z Niemcami.
- Piszę do Onetu i powinienem zostać zrepolonizowany (sic!).
- Ulegam wpływom lobbystów.
- Plus cała masa zwykłych wulgarnych obelg, bywa.
Dlaczego? Ponieważ Departament Stanu, wyrażając jednocześnie poważne zakłopotanie pracami nad ustawą o IPN, "obalił" tezy, których nigdy nie wygłosiłem, w stylu "nie ma żadnych formalnych sankcji wobec Polski". Rzecznik Departamentu jak mogła unikała jednak bezpośredniej odpowiedzi na pytanie, czy dojdzie do spotkania pomiędzy prezydentami, albo czy takie wizyty są planowane. Klasyczny w dyplomacji sposób mówienia naokoło tematu, który jest kłopotliwy.
Jakie wyciągam z tej sytuacji wnioski? Niektóre są oczywiste, ale i tak warto o nich wspomnieć.
- Ludzie, a także część dziennikarzy, po prostu nie czytają tekstów, które komentują. Nie zadają sobie elementarnego trudu, żeby to zrobić i odnieść się do argumentów.
- Niektórzy sądzą, że kryzysu na linii Polska-USA nie ma, bo ktoś dyplomatycznie zaprzeczył przejaskrawionej tezie o "zrywaniu relacji". A ten kryzys jest i jest on realny. Rozmawiałem w przeciągu miesiąca z kilkoma amerykańskimi politykami i konsulem, tutaj naprawdę powinniśmy przeanalizować zyski i straty z zaostrzania narracji, zamiast obrażać się na rzeczywistość.
- Przez wiele osób, głównie na Twitterze, będę od teraz nazywany kłamcą, zdrajcą, etc. I nie zmieni tego ani ten wpis, ani prostowanie wyraźnych kłamstw i przeinaczeń na temat tego, co zawarłem w moim artykule.
Dlatego na koniec raz jeszcze pytam: co jest dzisiaj rolą i zadaniem dziennikarza? Relacjonować nawet trudne i niewygodne informacje, pokazywać ich drugie dno i możliwe interpretacje, czy zamykać oczy, udawać, że problem nie istnieje, tuszować rzeczywistość? Dla mnie odpowiedź jest prosta.