Kacprzak: Panie premierze, zapraszam na przejażdżkę po polskich drogach (Opinia)
Premier Morawiecki znów pokazuje swoją niewiedzę i bezradność. Zapowiedziane przez niego zmiany przepisów ruchu drogowego, bezpieczeństwa nie poprawią. Znów brakło odwagi i determinacji. Jeśli mamy poprawić bezpieczeństwo na polskich drogach, to niezbędne jest wypowiedzenie prawdziwej wojny drogowym piratom, cwaniakom i chamstwu.
Skąd jednak premier ma to wiedzieć. Z tylnego siedzenia limuzyny prowadzonej przez kierowcę, nie widać tego, że większość polskich kierowców, powinna albo stracić prawo jazdy, albo, że co najmniej powinni być zmuszeni do tego, by ponownie iść na solidny kurs. Nie mam pojęcia, kiedy Mateusz Morawiecki wsiadł za kierownicę zwykłego samochodu i spróbował przetrwać na polskiej drodze. Ale widać dawno tego nie robił. Inaczej nie proponowałby zmian, które może i ładnie brzmią, ale kompletnie niczego nie zmieniają. Ta jego wiara w to, że jak się zmieni przepis, to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki problemy znikną, jest bardziej niż naiwna.
Chętnie zaproszę premiera do swojego samochodu. Pojedziemy polskimi drogami bez sygnału i uprzywilejowanej pozycji na jezdni. Wtedy premier może by dostrzegł, że choć mamy przepisy i znaki, które mówią nam z jaką prędkością mamy jechać, to właściwie żaden kierowca się do tego nie stosuje. A jak już jakimś trafem zatrzyma go drogówka z radarem, to będzie miał poczucie nie złamanego prawa, a tego, że miał pecha, że go ktoś złapał. Gdyby premier wsiadł do normalnego samochodu, to by zobaczył, zwłaszcza po zmroku, że zdecydowana większość przejść dla pieszych jest tak oświetlona, że trzeba niezwykłego wzroku, by dostrzec, że zbliża się jakiś pieszy. A i tak wtedy można mówić o szczęściu, bo tych wcale nieoświetlonych, gdzie pieszego nawet na środku zebry nie widać, też nie brakuje.
Jadąc zwykłym samochodem, korzystając z normalnego ruchu, premier musiałby zobaczyć, jak wielu z nas nie zauważa takich drobiazgów jak podwójna ciągła czy zakazy wyprzedzania. Ilu wyprzedza na trzeciego, pisze sms-y lub przegląda na smartfonie internet w trakcie jazdy. Nawet nie wsiadając do samochodu premier musi wiedzieć, że mamy w Polsce dokładne przepisy, które mówią ile możemy mieć alkoholu we krwi, by prowadzić samochód. A mimo to, przy każdej akcji „trzeźwość” policjanci wyłapują około tysiąca takich, którzy powinni leczyć kaca, a nie narażać innych na śmierć.
Nie potrzebne są nam nowe przepisy. Potrzebna jest nam reedukacja. A ta, niestety działa tylko poprzez nasz portfel. Marszczenie brwi i grożenie palcem tu nie pomoże. Większość tragedii na drogach bierze się nie z braku przepisów, a z tego, że te przepisy są notorycznie łamane. Zaostrzanie przepisów idzie nam najłatwiej. Ich egzekwowanie nadal pozostaje w sferze niewykonalnej.
Zobacz też: Joanna Mucha zgadza się z Donaldem Tuskiem. Deklaruje: "Chcę być premierem"
Każdy polityk, który naprawdę chce poprawić bezpieczeństwo na naszych drogach, musi wypowiedzieć kierowcom wojnę. Rzucić do niej wszystkie możliwe siły i środki. Ludzkie i techniczne. Nasze drogi, skrzyżowania i przejścia dla pieszych muszą być poobstawiane przez policjantów, fotoradary, monitoring, a nawet i drony. Bezpiecznie na drogach zrobi się dopiero wtedy, gdy wyeliminujemy z ruchu tych, którzy przepisów ruchu drogowego nauczyli się tylko po to, by zdać egzamin, a potem szybko o nich zapomnieli. Ta wojna trwa. I to nie w sferze symbolicznej. Każdego tygodnia giną na niej ludzie. Prawdziwi. Zabójców tych realnych, jak i potencjalnych powinniśmy wysyłać tam gdzie ich miejsce. Samochód traktowany jak narzędzie zbrodni przestaje być środkiem transportu.
Panie premierze, zapraszam na przejażdżkę. A potem do prawdziwych działań, a nie takich pozorowanych, które kolejnych tragedii na polskich drogach nie powstrzymają.