Jurek Owsiak: Woodstock to ważne miejsce, bo ewidentnie kojarzy się z Polską
Patriotyzmem nie jest dla mnie symbol Polski Walczącej na dresach i hasło "Polska dla Polaków". W ciągu 21 lat Przystanku Woodstock, a przynajmniej na ostatnich 10 festiwalach słowo "patriotyzm" zaistniało w sposób tak nieprawdopodobny, że aż się łza ciśnie do oczu. To przede wszystkim magiczny przelot wojskowych Iskier nad woodstockowym polem. Wielka biało-czerwona flaga rozwijana przez festiwalowiczów, śpiewanie hymnu w rocznicę wybuchu powstania warszawskiego. Ludzie na Woodstocku mówią, że są dumni, że tu są. To jest dla nich ważne miejsce, bo ewidentnie kojarzy się z Polską - mówi w rozmowie z WP Jurek Owsiak.
WP: Ewa Koszowska: Woodstock 2016 już za chwilę! To już ostatni Przystanek?
Jurek Owsiak: Po raz pierwszy festiwal odbędzie się na zupełnie innych zasadach. Dwie imprezy masowe organizowane w ramach festiwalu Przystanek Woodstock dostały status wydarzeń o podwyższonym ryzyku. Zaskoczeni byliśmy ogromnie. A teraz jako organizatorzy Przystanku sami jesteśmy w stanie podwyższonej gotowości.
WP: Z czym to się wiąże?
- Ze wszystkim. Wchodzimy w nowy etap organizacji Przystanku Woodstock. I od festiwalowiczów, od tego, co się dzieje na zewnątrz, a także i od nas zależy, czy to będzie ostatni Woodstock. Ogromne wyzwania przed nami i dużo niewiadomych, których rok temu jeszcze nie mieliśmy. Stąd też mój wpis na blogu do fanów, by "zrobili wszystko, aby - jeśli to miałby być ostatni Woodstock - był najpiękniejszy na świecie".
WP: Musieliście powiększyć budżet festiwalu. I to o niemałe pieniądze...
- Festiwal od kilku lat zamykał się w mniej więcej w 8 milionach złotych. Ale w tym roku jest inaczej. Musieliśmy zatrudnić więcej tzw. niebieskiego patrolu, któremu płacimy za pilnowanie porządku. Ciągle negocjujemy, czy kanapka dla dodatkowych ludzi, którzy będą u nas pracować, będzie kosztowała 4 zł, 3,50 czy 3 zł. Jeżeli to pomnożymy razy 2000 i razy każdy dzień, to wyjdzie niemała suma. Podejrzewam, że budżet nie domknie się aż do rozpoczęcia festiwalu. Na pewno wzrost ceny całego festiwalu jest dla nas bardzo odczuwalny. I te pieniądze musieliśmy zorganizować. Pomogli nam, niezawodni jak zwykle, sponsorzy. Są z nami od lat i robią to nie tylko z powodów biznesowych, ale i ideowych. Dzięki sponsorom zresztą festiwal dziś jest o wiele wygodniejszy niż ten pierwszy Woodstock organizowany w Czymanowie nad jeziorem Żarnowieckim. Kiedy niedawno wspomniałem o nim na Facebooku nie myślałem, że pobudzę tym tak wyobraźnię fanów.
WP: Czym ten pierwszy festiwal różnić się będzie od Woodstocku 2016?
- To bardzo dobre pytanie. Pierwszy Woodstock od drugiego niewiele się różnił. To samo zaplecze higieniczne, że tak powiem, śmierdzące kocimi szczynami i po prostu zatęchłe. I to samo zaplecze gastronomiczne, które dopiero raczkowało. Piętnasty festiwal od szesnastego też niewiele się zmienił, ale od pierwszego wtedy był już postęp. Natomiast pierwszy Przystanek w Czymanowie w porównaniu do tego, który był rok temu, że już nie mówię do tego, który będzie teraz, to jest przesiadka z syreny towos, która ledwo dycha, pierdzi i puszcza dymy do pięknego tuningowanego volkswagena ogórka, który ma alufelgi, air-condition i cudowne nagłośnienie, a my siedzimy na miękkich fotelach. To jest absolutny kosmos. Młody człowiek, który bawi się na festiwalu nie musi płacić pieniędzmi z kieszeni. Mamy karty dotykowe, opaski płatnicze - to są właśnie kosmiczne rzeczy. Każdy, kto ma dobry telefon, może skorzystać z przewodnika w formie aplikacji mobilnej. Kiedyś drukowaliśmy te informatory - najpierw na ksero, a potem
chodziliśmy do drukarni i zamawialiśmy 100 tys. egzemplarzy.
Dzięki telefonowi możesz też znaleźć swoją zgubę. Mało tego, możesz tę zgubę zgłosić na specjalnym portalu internetowym. Wystarczy, że ją opiszesz i połączysz się internetowo czy telefonicznie z naszym biurem rzeczy znalezionych. Być może leży tam na półce twoja nokia czy aparat fotograficzny. Są to więc kolosalne różnice.
Zbudowaliśmy festiwal, który za pierwszym razem trzymał się idei: "przyjedźcie na fajną imprezę i wyszalejcie się". Ideowo przez te 22 lata byliśmy wierni temu hasłu, ale za to technologicznie to ciągle idzie do przodu. Jest 100 pociągów, którzy przywożą i odwożą ludzi. Kiedyś na Woodstocku stało może 10 samochodów, teraz przyjeżdża ich 100 tysięcy. Mamy parkingi, mamy gdzie ustawić te samochody. Coś niebywałego.
WP: "Ta impreza miała charakter podwyższonego ryzyka od bardzo dawna. Zespoły światowej sławy, takie jak The Prodigy, zwracały uwagę na to, że koncertowały w miejscu, gdzie było zagrożenie życia ludzi" - powiedziała niedawno w Temacie Dnia Anita Gargas.
- Gdyby pani Gargas przyjechała kiedyś na nasz festiwal i zobaczyła na własne oczy, jak to wszystko wygląda, wtedy mogłaby się wypowiadać na ten temat. Ludzie często oceniają takie imprezy, jak festiwal czy mecz piłki nożnej, siedząc przed telewizorem. Krzyczą: "kurcze, jak on podał". Zapraszam na boisko i proszę pokazać, jak pan krytykujący gra. Występ The Prodigy z winy samego zespołu, a bardziej tour menagera Karela Hamma, był chyba jedynym niebezpiecznym momentem w historii całego festiwalu. Już tłumaczę o co chodzi. Na festiwal przyjechał zespół, z którym wcześniej uzgodniliśmy, że nie ma barierek przed sceną. Po 24 godzinach pobytu na Woodstocku tour menager nagle zmienia zdanie i mówi, że barierki jednak muszą stanąć.
WP: Zdaniem The Prodigy, na wszystkich festiwalach, na których grali, takie barierki były zamontowane. I dawały fanom poczucie bezpieczeństwa.
- Takie barierki muszą wytrzymać nacisk tony czy nawet paru ton. Ci, którzy organizowali festiwale widzieli filmiki, na których fala ludzka jak tsunami idzie i zgniata wszystko, łącznie z barierkami i ludźmi, którzy są na samym na czole tych barierek. Uznaliśmy, że to szalenie niebezpieczna rzecz. Z roku na rok, kiedy festiwal stawał się coraz bardziej popularny, zaczęły przyjeżdżać gwiazdy ze świata i to powodowało, że bawiących się pod sceną było coraz więcej. Zauważyliśmy wtedy jedną wspaniałą rzecz. Jeśli na koncercie jest bardzo dużo ludzi i nie ma żadnych barierek, to jeśli ktoś z jakiegoś powodu naciska na tych z przodu, to oni po prostu rozejdą się po bokach. To widać też w nocy, gdy kończy się koncert. Nie mija więcej niż 6 minut i pod sceną nie ma nikogo. Ludzie rozchodzą się po całym polu, bo mają taką możliwość.
To, że scena jest wysoka powoduje, że jak chcesz widzieć, co się na niej dzieje, musisz odejść na pewną odległość. Kuriozalnie, jeżeli chcesz odpocząć w tym wielkim tłumie, to idziesz pod scenę i tam sobie siadasz, bo jest luz.
WP: Pomimo tego że mieliście odmienne zdanie co do barierek niż zespół The Prodigy, zgodziliście się je rozstawić?
- Potem żałowałem tej decyzji. Mogłem powiedzieć zespołowi, że jak mu się nie podoba, to niech zostanie w domu. Dokonaliśmy niesamowitej rzeczy. Poprosiliśmy ten ogromny, kilkusettysięczny tłum, żeby pozwolił nam te barierki rozstawić. Na scenie akurat grał inny zagraniczny muzyk, który strasznie się dziwił całemu zamieszaniu. Grał koncert, a my robiliśmy swoje. Tłum po prostu się cofnął, nie napierał. Wtedy pierwszy raz poczułem, jak bardzo współpracujemy ze sobą. Zespół The Prodigy wystąpił, dał bardzo dobry koncert. A my przez prawie półtorej godziny przeżywaliśmy chwile pełne grozy. Barierki powodowały to, co zakładaliśmy. Trzymały ludzi w szachu. A my to obserwowaliśmy cały czas.
Każda rzecz, która stoi na przeszkodzie tak wielkiego tłumu, jest szalenie niebezpieczna. Jako przykład mogę podać Love Parade w niemieckim Duisburgu sprzed 6 lat. Organizatorzy zamknęli bramę, doszło do wybuchu paniki i chaosu, w wyniku czego kilkanaście osób zostało stratowanych. My się nad takimi rzeczami zastanawiamy, analizujemy je i skrupulatnie się przygotowujemy. Dlatego nie rozumiem, skąd ta kategoria o podwyższonym ryzyku. Policja nigdy nam nawet nie zasugerowała, że na Przystanku było niebezpiecznie. Ale ja wiem, skąd się to bierze.
WP: Skąd?
- Autorzy prasy prawicowej od dawna w różny sposób próbują wbić klin w Przystanek Woodstock. Pisali więc o nieokiełznanym pijaństwie i tarzaniu się w błocie. Przecież, gdyby wszyscy byli na festiwalu non stop nawaleni, to nie wyobrażam sobie, by z roku na rok mogło być tych woodstokowiczów coraz więcej. Żaden rodzic nie wysłałby dziecka w takie miejsce. Potem zabrano się za oczernianie młodzieży, która miała dewastować pociągi. Okazało się, że, oczywiście, były drobne zniszczenia i uszkodzenia, lecz nie zanotowano większych problemów ani aktów przemocy. A my co roku dostawaliśmy coraz lepsze recenzje od policji. Były zdarzenia i incydenty, ale mając na uwadze skalę tej imprezy, nie było ich dużo.
W ubiegłym roku złożył nam wizytę sam Komendant Główny Policji, gen. insp. Krzysztof Gajewski. Przyjechał sprawdzić gotowość policji podczas Przystanku Woodstock. Przecież już w ubiegłym roku na świecie miały miejsce różne zamachy. A on przeszedł przez środek pola woodstockowego. Nie bał się wejść w tłum. Mijał namioty, w których nie wiadomo kto przebywał. A przecież wokół było mnóstwo mężczyzn, także w brodach, poprzebieranych w spódnice. To pokazuje jak festiwal jest bezpieczny i jaką ma naturę. Tam nie ma agresji. Nikt nie krzyknął: "ej, policja".
Proszę sobie przypomnieć festiwale w Jarocinie. Tam zawsze z nieufnością i arogancją odnoszono się do mundurowych. My wytworzyliśmy sytuację, w której policjant jest osobą niezwykle pomocną. Bo sprawia, że młody człowiek czuje się bezpieczny, pomaga rozwiązać problemy, kieruje ruchem. Może być upierdliwy i zakaże wjechać gdzieś samochodem.. Ale dzięki tej upierdliwości woodstokowicz z miasta idzie z buta środkiem ulicy, bo wie, że mu żaden samochód nie wyskoczy ni stąd ni zowąd. Totalne zaufanie ze strony młodych ludzi. My nawet nie dyskutujemy. Wjeżdża wóz straży pożarnej w tłumi i polewa go dla ochłody. Ale ludzie też wiedzą, że ten sam strażak, jak wyjdzie i powie: "proszę natychmiast ugasić to ognisko", to nie dyskutują nawet minuty. W związku z tym nie mogę nadziwić się, skąd ten stan podwyższonego ryzyka.
WP: Musisz przyznać jednak, że czasy się zmieniły. Prof. Zybertowicz na przykład tłumaczy, że Woodstock odbywa się blisko granicy z Niemcami, gdzie rozlokowani są imigranci. W związku z tym mamy nowy typ zagrożenia. Zdaniem doradcy prezydenta Dudy, "ktoś może się pokusić o wykorzystanie Woodstocku".
- Większej głupoty nie słyszałem. To jak wyciągnięcie królika z kapelusza. Oczywiście, wszystko się może wydarzyć. Zamach czy strzelanina może mieć miejsce w każdej chwili w każdym miejscu na świecie. Rozmawialiśmy na ten temat z policją. Słuchaliśmy, co na ten temat mówią służby wywiadowcze. A ich zdaniem przyjazd do Polski jest ostatnim pomysłem dla uchodźców z Niemiec. Oni uważają nasz kraj za bardzo nietolerancyjny. I mają zresztą rację. Jeśli miałoby dojść do zamachu, to na pewno nie ze strony imigrantów przebywających w Niemczech. To może być osoba, która przyjedzie z dowolnego kraju. Tylko jeśli tak bardzo się tego boimy, to zamknijmy się w domach i z nich nie wychodźmy. I odwołajmy także imprezę, która będzie miała miejsce dwa tygodnie po naszym festiwalu, czyli Światowe Dni Młodzieży.
Francuzi nie odwołali Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej, chociaż mieli duże ku temu powody. W tym samym czasie odbywały się tam strajki. Wszystkie nieszczęścia, problemy spadły na nich w jednym czasie. Ale nie przestraszyli się.
Ja powiem coś w drugą stronę. Bardzo bym chciał, żeby pan profesor zajął się inną rzeczą - tym, jak się zabezpieczyć przed sraczką. I mówię to zupełnie serio, a nie by kogoś obrazić. Bo to jest dla nas poważny problem. Co roku przyjeżdża łobuziak, który rozstawia stoisko z kiełbasą i kaszanką i staje poza terenem Woodstocku, 10 metrów od nas. Jest już w innej gminie, ktoś mu użyczył swój trawnik, Ma potrzebne od sanepidu kwity, że ma czyste ręce. Zanim zadziałają procedury, zakazujące mu tej sprzedaży, minie tydzień. Masowe zatrucie jest więc dla nas o wiele niebezpieczniejsze niż wymyślony terrorysta.
WP: Ale jeśli ten terrorysta się pojawi, wiecie jak się zachować? Co zrobić w bezpośrednim kontakcie z napastnikiem?
- Już rok temu policja była bardzo aktywna. Co roku mamy cudowne szkolenia z brygadą antyterrorystyczną. Do czego może służyć dziwny przedmiot, jakie są oznaki czegoś, co powinno nas zaniepokoić, w jaki sposób wyłowić z tłumu kogoś, kto się podejrzanie zachowuje. To na Przystanku Woodstock 2 lata temu zatrzymaliśmy przestępcę, oskarżonego o największą zbrodnię. Dostaliśmy wiadomość, że może się u nas ukrywać. Razem z policją zatrzymaliśmy go o świcie, kiedy kompletnie się tego nie spodziewał. Nikt na Woodstoku, nawet namiot obok, nie domyślał się, że właśnie zatrzymano mordercę. Bo nauczono nas, jak współpracować.
Wszystko nas może zaskoczyć. Nie śmiejemy się z niczego, wszystko bierzemy pod uwagę. Tłumaczymy ludziom, którzy przyjeżdżają się bawić na festiwalu, że nie mogą być obojętni: "To od was będzie zależało, czy to nie jest ostatni Przystanek. To wy teraz musicie nam pomóc i być bezwzględni wobec handlarzy dopalaczami". Dilerami są najczęściej ludzie, którzy przyjeżdżają z innych krajów, gdzie dopalacze są legalne. Taka osoba pojawia się na Woodstocku, mówi, że jest obywatelem Niemiec i nie wiedziała, że ta substancja jest w Polsce nielegalna. Handlarz dopalaczami, ale także młody człowiek, który je zażywa, wpadają w straszne tarapaty. Nie ma przebacz dla ludzi, którzy chcą tu nam zaszkodzić. Uczymy festiwalowiczów, by mieli odwagę: "reaguj, mów, my go zatrzymamy".
Wypracowaliśmy z policją system, w jaki sposób zatrzymać dilera. Muszą być świadkowie. Ludzie wreszcie przełamali ten opór. Jeśli ktoś mnie okradł, będę świadkiem. A my tworzymy warunki, dzięki którym ten poszkodowany nie będzie musiał jechać na drugi koniec Polski składać zeznania. Wszystko robimy na miejscu. Wszystko potrafimy poukładać od strony formalnej. To są problemy, nad którymi chciałbym, żeby pochylił się prof. Zybertowicz. O tym chciałbym rozmawiać. Tylko tak sobie myślę, że w tym momencie kończy się dialog. Bo pan profesor nie ma doświadczenia w tych sprawach, a my je mamy.
WP: Zybertowicz podkreśla, że Przystanek Woodstock, który jest w tym roku imprezą o podwyższonym ryzyku, to nie jest decyzja polityczna.
- To niech mi pan profesor odpowie, jaka to jest w takim razie decyzja? Co takiego wspaniałego mają w sobie inne imprezy? Jaki mają patent? My go chętnie skopiujemy. Szkoda więc, że nikt nie próbował wymienić się doświadczeniami. Powiedzieć: „zróbcie tak, to na pewno spowoduje, że będzie lepiej”.
WP: Sami macie też duże doświadczenie, na przykład w logistyce. Z prośbą o pomoc zwrócili się do was organizatorzy Światowcy Dni Młodzieży. Dostaną ją?
- Kiedy tylko została wyznaczona data ŚDM, zostało skierowane do nas zapytanie, czy jest możliwość, abyśmy przesunęli termin naszego festiwalu. W tym samym czasie potrzebnych byłoby tyle służb, scen czy toalet. Mogłoby być ciężko zapewnić je obu imprezom. Nie zastanawialiśmy się nawet minuty, przesunęliśmy Woodstock na wcześniejszy termin 14-16 lipca. Bardzo szybko to ogłosiliśmy, żeby inne festiwale także mogły się dostosować, żeby to wszystko miało ręce i nogi.
Zaraz potem zwrócono się do nas z pytaniem, czy możemy pomóc w logistyce. To policja z Gorzowa pokierowała organizatorów ŚDM do nas - "jak chcecie zrobić to dobrze, to dzwońcie do Owsiaka". Odpowiedzieliśmy, że nie ma problemu. Mamy swój wolontariat i zwrócimy się do niego, są tylko dwa warunki. Pierwszy warunek jest taki, że ŚDM obrendują się naszym pokojowym patrolem. A jeśli mają swoje koszulki, to umieszczą na nich też logo Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. I druga ważna rzecz, to zwrócenie kosztów, które my pokrywamy, to są wydatki na dojazd naszych ludzi i na jedzenie dla nich. Od tamtej pory nikt się do nas nie odezwał.
Po kilku miesiącach za to odezwało się do naszego biura prasowego biuro prasowe prowadzone przez młodych ludzi ŚDM. Chcieli byśmy ich poprowadzili: co robić w internecie, jak działać w portalach społecznościowych, gdzie w ogóle trafiać z tymi informacjami. Niezmiennie odpowiadaliśmy: proszę bardzo, zrobimy wam całe szkolenie, za darmo, ale będziemy komunikowali, że to WOŚP takie szkolenie wam zorganizowała. Nikt się nie pokazał. Podejrzewam, że to była jakaś odgórna decyzja.
WP: W tym samym czasie, gdy okazało się, że Woodstock będzie imprezą o podwyższonym ryzyku, odszedłeś z Trójki. Lista dziennikarzy zwolnionych z Polskiego Radia przez nowe władze jest coraz dłuższa, ale ty samodzielnie podjąłeś taką decyzję. Dlaczego?
- Od razu podkreślę, że nie miałem żadnego konfliktu z nową władzą Trójki. Byłem w komfortowej sytuacji, bo byłem tam tylko współpracownikiem. Trójka zawsze była dla mnie zabawą, a nie głównym źródłem dochodu. Jeżeli coś spowodowało, że gdzieś się w tym wszystkim zatrzymałem, to dwa powody.
Pierwszy to zwalnianie ludzi, których znałem. A do tego te wszystkie dyskusje o mediach publicznych. Potworne, złe, jakbym wrócił do czasów PRL-u. Mam prawo o tym mówić, bo jestem w takim wieku, że to przeżyłem. Cechą tamtego systemu było nieprzestrzeganie reguł prawnych, szczucie na zwykłych obywateli i populizm. Teraz PiS serwuje nam powtórkę z rozrywki. Słyszę wywód posłów partii rządzącej o ukrywających się w mediach złych ludziach o najgorszej ubeckiej prominencji. Jak można wymyślać tak potworne oszczerstwa. To są teksty, o których na historii się uczymy. W latach 30. takimi sformułowaniami w Niemczech operowano. A w latach 50. w Polsce. Tak się mówi o moich znajomych. I zwalnia się ich z dnia na dzień.
Druga rzecz to wsadzenie przed moją audycją "Się kręci" nowego programu "Klub Trójki" Grzegorza Górnego z "Frondy", który mówi w swoim programie, że młodzi Polacy stracili patriotyzm i ten patriotyzm teraz się właśnie odradza.
WP: Masz pretensje do prawicy o to, że zawłaszczyła sobie patriotyzm?
- Oczywiście, że tak, bo patriotyzmem nie jest dla mnie symbol Polski Walczącej na dresach i hasło "Polska dla Polaków". W ciągu 21 lat Przystanku Woodstock, a przynajmniej na ostatnich 10 festiwalach słowo "patriotyzm" zaistniało w sposób tak nieprawdopodobny, tak przepiękny, że aż się łza ciśnie do oczu. To przede wszystkim magiczny przelot wojskowych Iskier nad woodstockowym polem w chwili otwarcia imprezy. Wielka biało-czerwona flaga rozwijana przez festiwalowiczów, śpiewanie hymnu w rocznicę wybuchu powstania warszawskiego. Wszystko to trwa minutę , dwie minuty, a ma tak nieprawdopodobny wydźwięk. Ludzie na Woodstocku mówią, że są dumni, że tu są. To jest dla nich ważne miejsce, bo ewidentnie kojarzy się z Polską. A jak ktoś na antenie mówi takie brednie, absolutnie z pogranicza fantazji, a ja mam wejście zaraz po jego audycji, to jak mam się zachować?
WP: Za rządów Platformy też byli wyrzucani dziennikarze z mediów.
- Za każdym razem, gdy przychodził nowy szef, to pojawiał się dymek. Ale nigdy nie było to przeprowadzone w tak ohydny sposób i na taka skalę. Szefem radia powinien być człowiek dobrze myślący o całym zespole i o tym, co teraz ma przekazać. Albo biznesmen, dla którego liczy się to, ile pieniędzy ściągnie z reklam. Andrzej Turski, szef radiowej Jedynki, był takim człowiekiem. To był gość! Dał mi audycję w Jedynce, akurat wtedy, kiedy też rezygnowałem z Trójki, bo nie podobało mi się to, co się tam wtedy działo. Andrzej przez pół minuty nawet się nie zastanawiał nad propozycją dla mnie. Tylko zastrzegł, bym nie szokował słuchaczy ostrą muzą metalową i nie używał wulgarnych słów. Nawet po latach, za każdym razem, gdy go spotykałem, dziękowałem mu za tę szansę. A on odpowiadał: "Jurek, my tu radio robimy, radio! A ty się jąkasz, mówisz źle, a ludzie kochają coś takiego, bo jesteś taki jak oni".
WP: Niedługo byłeś "bezrobotny". Po kilku dniach już dostałeś propozycję poprowadzenia programu w Antyradiu.
- To radio w 100 proc. skontaktowane ze słuchaczem. Do tego dostałem aż dwie godziny audycji. W każdy poniedziałek od 20 do 22 spotykam się ze swoimi słuchaczami. Może kiedyś, jak Trójka wróci na swoje tory, ja też tam wrócę. Tak już bywało. Swojego czasu przecież Wojciech Mann odszedł i założył Radio Kolor. Ludzie potrafili gdzieś na moment złapać oddech w innym miejscu, a potem odnajdywali się na nowo w Trójce. I po latach można powspominać trudniejsze czasy.
WP: Można powspominać też, jak w ostrych słowach odpowiedziałeś na antenie satyrykowi Marcinowi Wolskiemu, który napisał w felietonie dla "Gazety Polskiej" o pozbyciu się "dokuczliwych Owsiaków i innych glist ludzkich".
- Tak, odpowiedziałem mu, że wolałbym, żeby powiedział: ty skończony ch..., zamiast glista". W słuchawce usłyszałem wtedy słowa realizatora: "150", po chwili "300". Chodziło o 300 zł kary za użycie niecenzuralnego słowa. W końcu jednak mnie nie ukarano. To oznacza, że po godz. 22 wszyscy ci od kontroli przysypiają (śmiech).
WP: Coraz częściej mamy w debacie publicznej do czynienia z językiem agresji, przemocy, nienawiści. Czy wdawanie się w takie pyskówki to dobre posunięcie?
- Przeraża mnie, że ludzie używający chamskiego języka, plugawych sformułowań są w naszym kraju bezkarni. Powinni być wykluczeni z życia publicznego. Już nie wspomnę tu o karze formalnej. Posłanka PiS-u flagę Unii Europejskiej nazywa "szmatą" i nie ponosi żadnych konsekwencji swoich słów. Koledzy z partii tłumaczą jej zachowanie wybuchowym temperamentem. Jeśli takie rzeczy nie znajdą swojego finału w sądzie, będą przepustką do łamania prawa dla innych ludzi.
Dzisiaj tak szalenie się oburzamy - słusznie zresztą - atakami rasistowskimi na Polaków w Londynie. Ale nie widzimy polskich murów, na których widnieją napisy: "Żydzi do gazu". To są napisy, które widziałem w bardzo poważnych gazetach amerykańskich. Bo dziennikarz, który przyjechał do Polski parę lat temu w celach muzycznych do Katowic, nagle postanowił zmienić temat swojego artykułu i napisał o tym, co widział na polskich murach. Tekst ukazał się w "Washington Post".
A to wszystko bierze się z braku wytyczenia pewnych zasad. Na Przystanku Woodstock kiedyś, bo teraz nie ma już takiej potrzeby, w umowie podpisywanej z zespołem był zapis, że nie ma mowy o używaniu bluzgów. Chyba, że jest to wyraz artystyczny. Na całym świecie jest masa "fuckujących" artystów i to jest pewna już fonetyka muzyczna. Zdarzało się, że na Woodstocku przerywałem koncert z tego powodu.
Dlaczego w Sejmie, czyli w instancji, która powinna wytyczać wzorce, czego nie można robić, nie ma takich zasad? Czy pani Pawłowicz została ukarana za swoje słowa? Czy ktoś jej odebrał dietę? Jakieś pieniądze? Najgorsze w tym wszystkim jest to, że tego rodzaju teksty nie obniżają notowań takiego polityka. Powinniśmy więc także pochylić nad kondycją społeczeństwa polskiego.
WP: Trzeba zaznaczyć, że nie tylko posłowie PiS-u operują takim językiem. "Soczystych" słów lubić używać - jak sam zresztą przyznał - na przykład poseł PO Stefan Niesiołowski.
- Oczywiście, nie chcę rozdzielać, że jedna strona jest bardziej kulturalna, inna mniej. Ale wyrażenia, które padają obecnie ze strony rządzącej, są bardzo obraźliwe. Polskie społeczeństwo ma też poczucie humoru. I chyba nigdy nie było tylu memów, co teraz związanych z obecną partią rządzącą. Oglądałem jakieś o Komorowskim, pewnie. Ale one wszystkie były wokół leśnego ludka, myśliwego. A przy galerii postaci zaprezentowanych przez prezydenta Andrzeja Dudę uśmiałem się do łez. Niestety, wychodzi brak przygotowania politycznego u niego.
I żeby nie było, uwielbiam dysputę polityczną, lubię słuchać wywodów prawników, które są długie i logiczne. Ale nienawidzę, jak cała wypowiedź zamyka się w inwektywach. Oczywiście możemy panią Pawłowicz traktować jak Cicciolinę. Ale Ciccolina, czyli kobieta z pornobiznesu, która dostała się do włoskiego parlamentu, była tam traktowana jako ozdóbka. Taka śliweczka w kompocie. Było na co popatrzeć. Nasi politycy powinni jednak znać zasady zachowania. Nie wspominając już o pośle PiS Stanisławie Pięcie, który przed ostatnim Finałem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, w sposób niechrześcijański straszył mundurowych, że jak wezmą udział w zbiórce, to nie mają się po co w pracy pokazywać.
WP: Koniec końców, Pięta przysłużył się swoimi słowami o zbiórce i nawet został za nie nagrodzony.
- Tak, jego słowa spowodowały, że zebraliśmy o 20 milionów więcej. Pan poseł spowodował, że naród bardziej nas pokochał. Z tej okazji został nagrodzony statuetką z pumeksem.
WP: Kilka miesięcy temu zapraszałeś posłankę Pawłowicz na Woodstock. Może warto jej przypomnieć o propozycji?
- Wiesz co, dbając o jej bezpieczeństwo, niech siedzi w domu. Jeśli ktoś by na nas mógł jakieś nieszczęścia czy kłopoty sprowadzić, to tylko ona. Gdzieś bariera dźwięku między woodstokowiczami mogłaby ulec lekkiemu zachwianiu i pani Pawłowicz mogłaby uznać, że ktoś ją bardzo obraził. O każdą inna osobę chyba bym był spokojny. O panią Pawłowicz już w tym momencie nie.
WP: Chciałbyś, żeby politycy przyjeżdżali na Woodstock?
- Bardzo bym chciał. I w spokojniejszych czasach próbowaliśmy ludzi uczyć, że politycy są ważnym elementem. Gościliśmy u nas znane osoby, które w chwili zaproszenia nie byli czynnymi politykami. Był Lech Wałęsa, Tadeusz Mazowiecki czy Marek Belka. Wychodzę z założenia, że ma to sens, jeśli nie przekracza się pewnej bariery, nie agituje i nie mówi ludziom, co maja robić. Kiedy był Leszek Balcerowicz, to mówił o bezrobociu, o zasiłkach, o gospodarce. Przestrzegał przed państwem opiekuńczym, czyli przed tym, z czym mamy teraz do czynienia, a co prowadzi do niebezpiecznych sytuacji. Muhammad Yunus , laureat Pokojowej Nagrody Nobla, opowiadał, jak stworzył mikrokredyty dla mieszkańców Bangladeszu, jak brać pożyczki.
Zawodowym krytykantom polityków mówimy nie. Gdyby ludzie nie mieli gorących głów, to moim marzeniem byłoby, żeby u nas spotkali się na przykład bankierzy.
WP: Politycy nie za dobrze się kojarzą. Wszyscy narzekają na przykład, że pojawiają się na marszach KOD-u.
- To jest zupełnie co innego. Ja bym chętnie zaprosił szefa KOD-u Mateusza Kijowskiego i kogoś z PiS-u, mając gwarancję, że prowadzona u nas debata będzie miała ręce i nogi. Nikomu się to w Polsce nie udaje. Nie ma takich dyskusji. Jest zawsze grono tzw. kibiców jednej i drugiej strony. Takie rozmowy do niczego nie prowadzą, nikogo nie przekonywują. Nie interesują mnie rozmowy o teraźniejszej polityce, o tym co powie Pawłowicz czy szef KOD-u na Woodstocku. To nie jest miejsce na to. Chciałbym natomiast, żeby pojawił się u nas minister oświaty i powiedział, jaką ma koncepcję na temat polskiej szkoły.
Interesuje mnie minister pracy, który powie, jaką mam szanse na pracę itd. Interesuje mnie szef banku, który wytłumaczy, co może się stać z naszymi pieniędzmi, jak te pieniądze krążą i dlaczego one tak dziwnie wędrują, że nie możemy wyjść z jakichś tam obiegów kredytowych obronną ręką. Chciałbym u nas widzieć byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych, który powie, na czym polega geopolityka Nam chodzi o to, żeby woodstokowicze słuchali doświadczonych, mądrych ludzi. Bez względu na to czy taki gość jest z zawodu piosenkarzem, cinkciarzem czy prezydentem. Liczy się przekazana wiedza.
WP: Myślisz, że 22. Przystanek Woodstock będzie najlepszy ze wszystkich?
- Wierzę w to z całego serca. I wiem, że ludzi, którzy co roku do nas wracają, znowu nas nie zawiodą.
Rozmawiała Ewa Koszowska, Wirtualna Polska
Jerzy Owsiak - polski dziennikarz radiowy i telewizyjny, showman, działacz charytatywny i społeczny. Znany jest przede wszystkim z kierowania Fundacji Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, którą założył i jest prezesem tej fundacji od początku jej istnienia tj. od 1993 roku. Jest głównym pomysłodawcą i realizatorem corocznego Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, która obecnie jest jedną z największych akcji charytatywnych w Europie. Twórca Przystanku Woodstock