Jakub Majmurek: Ziobro idzie zaorać sądy
Polityczne wakacje nie mogą się zacząć w tym roku. Ledwo ochłonęliśmy po przegłosowaniu ustawy o KRS i pierwszym skierowanym przeciw rządowi Beaty Szydło wecie prezydenta Dudy, a już w środę w nocy, na stronach Sejmu pojawił się projekt "poselskiej ustawy" o Sądzie Najwyższym. Sprawa jest poważna. Jest to jeden z tych projektów obecnej sejmowej większości, które usiłują zmienić faktycznie ustrój państwa, bez zmiany konstytucji i koniecznej do tego konstytucyjnej większości w Sejmie.
Nowa ustawa likwiduje bowiem faktycznie niezależność Sądu Najwyższego, instytucji w obecnym ustroju RP sprawującej nadzór nad całym orzecznictwem cywilnym i wojskowym. Najważniejszy punkt ustawy przenosi w stan spoczynku wszystkich czynnych sędziów Sądu Najwyższego, poza tymi, których do orzekania dopuści minister sprawiedliwości. Zanim nowych sędziów mianuje prezydent na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa, minister sprawiedliwości będzie mógł oddelegować do SN sędziów z sądów powszechnych, by orzekali tam tymczasowo.
Miotła i bat
Dodajmy jeszcze, że zgodnie z przyjętą właśnie w Sejmie ustawą o KRS, jej stary skład ma zostać wygaszony, a nowy wybiorą politycy. Wszystko to oznacza, że w nowym Sądzie Najwyższym nie znajdzie się ani jedna osoba, która nie odpowiadałaby "dobrej zmianie". Chyba, że w międzyczasie dojdzie do jakiegoś rozłamu w jej obozie, np. buntu prezydenta.
Jeśli nic takiego się nie stanie, to PiS zyskuje potężne narzędzia kontroli sądów. Choć polski system prawny nie ma precedensowej natury, to wyroki SN odgrywają niebagatelną rolę w wyznaczaniu linii orzecznictwa. Dodatkowym narzędziem kontroli sędziów i innych zawodów prawniczych ma być powołanie specjalnej "izby dyscyplinarnej" SN, mającej orzekać w sprawach naruszenia prawa i etyki przez sędziów, komorników, prokuratorów. Niektóre orzeczenia izba ta, zgodnie z ustawą, ma prawo wydawać nawet w jednoosobowym składzie.
Kliknij, aby zobaczyć - Ile zarabiają sędziowie i kiedy przechodzą na emerytury? Oto liczby:
Sędziowie izby dyscyplinarnej dostaną dodatek do uposażenia, wynoszący 40% wynagrodzenia członków innych izb. Co oznacza uposażenie wynoszące prawie 25 tysięcy złotych. Można sobie wyobrazić, że sędziowie delegowani do izby dyscyplinarnej przez Ziobrę z rejonów, do czasu uzyskania prezydenckiej nominacji, w znakomitej większości nie wydadzą ani jednego orzeczenia, które nie spodobałoby się ministrowi sprawiedliwości i doprowadziło do utraty bajecznego finansowego awansu.
Wulgarny skok na sądy
Obok izby dyscyplinarnej nowy SN ma mieć jeszcze dwie: prawa publicznego i prywatnego. Obecny SN ma cztery: karną, cywilną, pracy i wojskową. Reorganizacja sądu z czterech izb do trzech w żaden sposób nie uzasadniania wygaszenia mandatów wszystkich sędziów. Tłumaczenia wnioskodawców, iż nowa ustawa na tyle zmienia kształt Sądu Najwyższego, że staje się on w zasadzie "zupełnie innym sądem", niż ten obecny i dla "racjonalnego wypełnienia potrzeb kadrowych" trzeba całkowicie zmienić jego kształt, brzmią nie tylko obłudnie i absurdalnie, ale wprost obrażają inteligencję wyborców.
Trudno też znaleźć w projekcie uzasadnienie dlaczego właściwie taka przebudowa SN miałaby być potrzebna. W uzasadnieniu ustawy możemy między innymi przeczytać:
Projekt wywoła pozytywne skutki społeczne i gospodarcze w związku ze zwiększeniem poczucia pewności prawnej oraz internalizacji norm prawnych przez obywateli. Na efekt taki wpłyną działania Sądu Najwyższego związane z realizacją konstytucyjnej zasady sprawiedliwości społecznej. W efekcie orzecznictwo Sądu Najwyższego o nowym ustroju będzie się cieszyć większym autorytetem i zaufaniem ze strony obywateli. Uzasadnienie ustawy
Trudno to traktować te słowa poważnie. Przytoczony akapit to nic nieznacząca mowa trawa, zestaw gotowych formułek nadających się po odpowiedniej modyfikacji do wklejenia, jako uzasadnienie do każdej niemal ustawy.
W chwili szczerości, w dyskusji nad ustawą na Twitterze, były rzecznik Ziobry, dziś członek Komisji Weryfikacyjnej ds. Reprywatyzacji, Sebastian Kaleta napisał, że "konstytucja daje ustawodawcy możliwość «zaorania» sądownictwa". I o nic innego PiS nie chodzi, niż o "zaoranie" SN i zastąpienie go takim, który w kluczowych kwestiach nigdy nie wyda orzeczenia faktycznie szkodzącego partii.
Kto obroni konstytucję?
Można jednak dyskutować, czy konstytucja faktycznie "pozwala" na takie "zaoranie" sejmowej większości. PiS z pewnością powoływać się będzie na ustęp 5 art. 180 polskiej konstytucji, stanowiący, iż: "W razie zmiany ustroju sądów lub zmiany granic okręgów sądowych wolno sędziego przenosić do innego sądu lub w stan spoczynku z pozostawieniem mu pełnego uposażenia".
Zastosowanie tego przepisu do całkowitej czystki składu SN i obsadzenia go nominatami ministra sprawiedliwości narusza jednak najpewniej zasadę trójpodziału władzy, niezawisłości sądów i nieusuwalności sędziów. Trudno też w jakikolwiek sposób za konstytucyjny uznać fakt, że nowa ustawa o SN wygasza kadencję prezes Małgorzaty Gersdorf, mimo tego, że konstytucja wprost i jasno określa, że kadencja prezesa SN trwa 6 lat. Zgodnie z prawem nie można jej skrócić bez zmiany ustawy zasadniczej – do czego PiS nie ma większości.
Pytanie jednak, czy w Polsce 2017 roku jest instytucja zdolna obronić konstytucję. Nie obroni jej z pewnością obsadzony przez ludzi PiS Trybunał Konstytucyjny. Trudno wyobrazić sobie, by był on w stanie przeciwstawić się rządzącej partii w tak kluczowej kwestii.
Chodzi o Kamińskiego?
Strażnikiem konstytucji powinien być także prezydent. Ale i na prezydenta trudno teraz liczyć. Minister Dera z kancelarii prezydenta już zapowiedział, że nie będzie prezydenckiego weta w równie kluczowej dla PiS-owskiego ataku na sądy ustawie o KRS. Wątpliwe więc, by Duda postawił się swojej partii w kwestii Sądu Najwyższego. Zwłaszcza, że sam z Sądem Najwyższym ma konflikt.
Sąd ten wydał bowiem niedawno postawienie stwierdzające, że prezydent nie miał prawa ułaskawić Mariusza Kamińskiego – ministra koordynatora służb specjalnych – przed uprawomocnieniem się jego skazującego wyroku. W sierpniu SN miał rozpatrzyć kasację sprawy Kamińskiego. Orzeczenie skutkowałoby najpewniej wznowieniem sprawy ministra. Jeśli PiS zdąży przyjąć na ostatnim posiedzeniu Sejmu pod koniec lipca, a prezydent od razu podpiszę ustawę o Sądzie Najwyższym, SN w obecnym składzie zostanie rozwiązany, zanim zdąży zająć się sprawą feralnego ułaskawienia.
Trudno także uwierzyć, że PiS w sprawie sądów zatrzyma uliczna mobilizacja i protesty obywateli. Partia nie przejęła się nimi przy okazji przejmowania Trybunału Konstytucyjnego. Ustąpiła tylko za sprawą Czarnego Protestu. Ale wtedy dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy osób wyszły na ulice miast całej Polski. Czy opozycja ma dziś formułę, by tak zaangażować ludzi w sprawie obrony trójpodziału władzy w całej Polsce? Wątpię.
Mobilizacji społecznej nie będą sprzyjać letnie miesiące, słabość partii opozycyjnych, brak liderów zdolnych zorganizować protest, wyczerpanie się formuły KOD. Opozycja może oczywiście protestować na forum parlamentu, czy korzystać z narzędzi, jakie daje Unia Europejska lub Rada Europy, ale "strategię brukselską" trzeba dobrze przemyśleć – może bowiem na krajowym podwórku wzmocnić rządzącą partię.
Nie zapominajmy też, że w kwestii "zaorania sądownictwa" PiS ma za sobą sporą część opinii publicznej. Ta przekonana jest, że wymiar sprawiedliwości jest w Polsce nieefektywny, skorumpowany, stojący wyłącznie po stronie interesów najbogatszych.
Są powody do niepokoju
Jak krytycznie nie oceniać by jednak stanu sądownictwa w Polsce, reforma Ziobry to parodia działań sanacyjnych. Pomysł, że można uzdrowić wymiar sprawiedliwości, przywrócić go demokratycznej kontroli, sprawić, by uwzględniał interes społeczny, obsadzając sądy ludźmi jednej partii, jest absurdalny.
Dlatego naprawdę trzeba się zacząć niepokoić. Przeciwnicy PiS zarzucali partii od początku dyktatorskie, antydemokratyczne zapędy, często na wyrost. Dziś Prawo i Sprawiedliwość potwierdza te obawy.
Reformy sądów i prokuratury tworzą ze Zbigniewa Ziobry "superministra sprawiedliwości", z władzą, jakiego nie ma żaden jego odpowiednik w demokratycznym państwie. Taka koncentracja władzy stwarzałaby pokusę nadużycia u najbardziej kryształowego charakteru i w dobrze urządzonym ustroju po prostu nie powinna mieć miejsca. A wiemy przecież, że już wcześniej istniały – mówiąc najłagodniej – spore wątpliwości co do tego, w jaki sposób minister Ziobro używa swojej władzy.
Wreszcie, Sąd Najwyższy, wśród swoich licznych kompetencji orzeka także o ważności wyborów i referendów. I tu się trzeba bać. Bo jeśli PiS będzie chciał fałszować wybory, to zapewnia sobie właśnie narzędzia do tego, by to fałszerstwo mu uszło. Niekoniecznie musi być to wulgarne "drukowanie głosów", ale np. manipulacje przy ordynacji wyborczej, czy działania administracyjne utrudniające radykalnie oddanie głosów w sprzyjających opozycji okręgach. Oczywiście dziś PiS każde wybory swobodnie i uczciwie wygrywa z każdym. Ale jeśli przejmie SN, pytanie o uczciwość następnych przestanie być oczywiste.
Czego PiS nie zrobi z władzą, jaką uzyska nad sądami, to po wakacjach znajdziemy w innej Polsce. Ze znacznie bardziej zcentralizowaną władzą, ze słabszymi hamulcami dla sejmowej większości, gorszymi gwarancjami uczciwego, bezstronnego procesu. To jeszcze nie będzie dyktatura, ale na pewno też nie demokracja liberalna, jaką projektowali autorzy naszej konstytucji. A na zmianę tej ostatniej PiS nigdy nie dostał od społeczeństwa zgody.
Jakub Majmurek dla WP Opinie