Jakub Majmurek: "Wybory parlamentarne 2019. Spór o państwo dobrobytu na ostatniej prostej kampanii" (Opinia)
Jak to w kampanii politycy różnych komitetów atakowali przeciwników. Wszyscy wydawali się zgodni co do jednego: polski system społeczno-gospodarczy potrzebuje socjalnej korekty. Cały spór o to, jakiej.
Końca dobiegł przedostatni, bardzo politycznie weekend przed ciszą wyborczą. PiS przypuścił szturm na ziemie zachodnie i północne, lewica kolejną konwencję zorganizowała w Olsztynie, KO w Krakowie i Ostrowie Wielkopolskm, ludowcy w Przedborzu w Łódzkiem.
Inwestycja w zdrowie
Do tej pory PiS opierał swój socjalny zwrot przede wszystkim na bezpośrednich transferach pieniężnych – na czele z 500+. W tej kampanii obiecuje kompleksowe inwestycje w usługi publiczne. Wśród nich w zdrowie.
Tajne sondaże niekorzystne dla PiS? Tajemnicza odpowiedź Lubnauer
Ogłoszona w sobotę w Opolu "piątka dla zdrowia" ma obejmować fundusz modernizacji szpitali, program pomocy dla seniorów w każdym powiecie, prawie miliard złotych na nowe centrum onkologii, bon na badania profilaktyczne dla każdego pacjenta, wreszcie zwiększenie nakładów na służbę zdrowia do 160 miliardów złotych w 2024 roku.
Wszystkie te pomysły należy ocenić jako krok w dobrym kierunku. Eksperci od lat wskazują, że Polska wydaje zbyt mało na zdrowie w stosunku do PKB. Społeczeństwo starzeje się i medycyna skierowana do seniorów będzie wymagała inwestycji. Wspieranie profilaktyki jest najlepszą zdrowotną inwestycją, oszczędzającą systemowi przyszłych kosztów.
Pytanie, jak takie postulaty zadziałają w kampanii? Poza bonem na profilaktykę żadnej z tych wielkich inwestycji wyborcy nie odczują od razu w kieszeni. Nowa piątka PiS nie odnosi się też do najbardziej dotkliwego problemu przeciętnego pacjenta: długich kolejek oczekiwania do specjalistów. Nawet jeśli zwiększenie nakładów na opiekę zdrowotną w końcu je skróci, to zajmie to sporo czasu.
Dwie niewiarygodności
W przeciwieństwie do twardego konkretu 500+, przy piątce zdrowotnej PiS prosi swoich wyborców o sporo cierpliwości. Czy wyborcy się nią wykażą? Czy uznają propozycję PiS za wiarygodne? W Szczecinie i Koszalinie prezes Kaczyński podkreślał wiarygodność swojej partii. Faktycznie trudno jej zaprzeczyć na takich obszarach jak 500+. Szkopuł w tym, że ochrona zdrowia to ten obszar, gdzie wiarygodność rządzącej partii co najmniej szwankuje.
Cztery lata rządów PiS to dla ochrony opieki zdrowotnej czas w najlepszym wypadku zmarnowany. Nie podjęto żadnych działań, by choćby zacząć rozwiązywać palące problemy. Największą porażką jest polityka lekowa obecnego rządu. Od afer z listą leków refundowanych, po bezkarność mafii lekowych i braki podstawowych leków w aptekach. Jeszcze niedawno PiS zignorował postulaty lekarzy-rezydentów, domagających się skromnych w gruncie rzeczy podwyżek. Wtedy przekonywał, że nie ma na nie pieniędzy – trudno uwierzyć, że teraz nagle znalazły się na znacznie większe inwestycje. A podwyżki są absolutnie konieczne, by sytuacja w służbie zdrowia się nie pogarszała – bez tego kolejni lekarze i pielęgniarki będą szukać pracy gdzie indziej.
Koalicja Obywatelska dość sprawnie punktowała wszystkie te wpadki rządu w Krakowie. Problem w tym, że KO też nie jest w tym temacie wiarygodne. Jej obietnice, takie jak skrócenie czasu oczekiwania do specjalisty do 21 dni wydają się dość słabo poparte konkretami co do tego, jak we względnie krótkim czasie możemy dojść do pożądanego celu. Podstawowe pytanie brzmi: czy za dwa tygodnie bardziej przeważy niewiarygodność PiS i PO.
Ile wolności w dobrobycie?
W Olsztynie o zdrowiu mówiła także lewica. Jej postulaty – leki na receptę za 5 złotych i 100 proc. chorobowego – mają tę zaletę, że natychmiast poprawiłyby odczuwalnie sytuację chorych. Oba są kosztowne, ale wydają się spinać budżetowo. Lewica ciągle ma jednak program z rozpoznawalnością i dotarciem do elektoratu, który materialnie najbardziej skorzystałby na podobnych rozwiązaniach.
Wobec projektu państwa dobrobytu Lewica dystansuje się więc inaczej: atakując idący z nim w pakiecie skrajnie konserwatywny program, który w warunkach tego jak realnie – a nie w wyobrażeniach prezesa Kaczyńskiego – wygląda dziś polskie społeczeństwo, oznacza projekt prawicowej inżynierii społecznej. W Olsztynie wszyscy trzej lewicowi liderzy stawiali pytanie o to, ile wolności ma być w dobrobycie. Ich propozycja jest tu znacznie bardziej hojna, niż Kaczyńskiego. Ten ostatni w Zielonej Górze i Szczecinie nie pozostawił wątpliwości, że w kwestiach takich jak prawa osób LGBT będzie upierał się przy pomysłach, stawiających go w Europie pod prawą ścianą.
Znaczące przesunięcie
Patrząc nie tylko na ten weekend, ale na całą kampanię, trudno nie zauważyć jak bardzo w ciągu ostatniej dekady zmieniły się parametry określające polską scenę polityczna. W 2011 roku kampania, gdzie w zasadzie wszystkie ogólnopolskie komitety (poza Konfederacją) spierają się o to, kto skuteczniej zbuduje państwo dobrobytu była nie do wyobrażania.
Wtedy nawet PiS nie definiowało się jako partia socjalna, tylko przede wszystkim smoleńska. Dziś nawet kiedyś tożsamościowo liberalna Platforma Obywatelska próbuje formułować własne propozycje na redystrybucję i dobrobyt. A PiS obiecuje nie tylko świadczenia i usługi społeczne, ale także ambitną politykę przemysłową. Kaczyński w weekend obiecywał odbudowę przemysłu stoczniowego, mówił o konieczności wyjścia z modelu wzrostu opartego o tanią pracę i zależny rozwój. Kilkakrotnie podkreślał, że ostatnie cztery lata to nie "rozdawnictwo”, ale rozsądna polityka gospodarcza, chwalił się oceną, jaką międzynarodowe agencje wystawiają polskiej gospodarce.
Nie wiadomo, jak długo potrwa ten socjalny zwrot. Co zostanie z niego w przypadku spowolnienia albo kryzysu gospodarczego. Jedno jest pewne: na razie kluczowy spór w polskiej polityce toczy się o to, jak kto zdefiniuje państwo dobrobytu, jaki przedstawi nowy model rozwoju na następne trzydzieści lat.
Jakub Majmurek dla WP Opinie