Jakub Majmurek: świńska sprawa establishmentu
- Kto z nas nie chciałby bawić się na ekskluzywnych, sekretnych przyjęciach? Kto nie chciałby mieć majątku pozwalającego na beztroskie demolowanie lokali i palenie banknotów wartych jedną czwartą polskiej płacy minimalnej? Ekscytacja świńską aferą jest sposobem na wyrażenie protestu wobec demokracji zdominowanej przez wąską, uprzywilejowaną elitę. Jest protestem wobec klasy politycznej jako zamkniętego klubu, gdzie najłatwiej dostać się z tytułu dobrego urodzenia i wielkich pieniędzy – pisze Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski.
Kto z nas nie chciałby bawić się na ekskluzywnych, sekretnych przyjęciach? Kto nie chciałby mieć majątku pozwalającego na beztroskie demolowanie lokali i palenie banknotów wartych jedną czwartą polskiej płacy minimalnej? Ale w ekscytacji świńską aferą chodzi o coś więcej. Jest ona sposobem na wyrażenie protestu wobec demokracji zdominowanej przez wąską, uprzywilejowaną elitę. Jest sprzeciwem wobec klasy politycznej jako zamkniętego klubu, gdzie najłatwiej dostać się z tytułu dobrego urodzenia i wielkich pieniędzy – pisze Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski.
Po zwycięstwie Jeremy’ego Corbyna w wyborach na przewodniczącego Partii Pracy, wydawało się, że brytyjskie tabloidy nie dadzą mu spokoju i będą polować na każdą jego najmniejszą gafę, czy wpadkę z przeszłości. „Daily Mail” odpaliło jednak bombę, która całkowicie odwróciła uwagę prasy od nowego lidera laburzystów. Sympatyzujący z torysami tabloid, powołując się na nieautoryzowaną biografię konserwatywnego premiera Davida Camerona autorstwa torysowskiego insidera, Lorda Ashcrofta, donosił, że w młodości, w trakcie inicjacji do sekretnego klubu na Oksfordzie, Cameron, w trakcie suto zakrapianego, pełnego seksu i narkotyków przyjęcia, symulował kopulację z głową martwej świni, wtykając swoje „części intymne” w jej pysk.
Internet eksplodował. Wszystkie media społecznościowe miały używanie z „Hamerona” („ham” to po angielsku szynka) i „świńskiej afery”. Komentatorzy prześcigali się w popkulturowych skojarzeniach, wrzucali na swoje facebooki i twittery memy z Kermitem z „Muppetów” (partnerem Świnki Piggy) dzwoniącym do Camerona i pytającym „ale powiedz przynajmniej, czy ją naprawdę kochasz?!”. Pojawiały się odniesienia do „Black Mirror” – znakomitego miniserialu science-fiction, w którego pierwszym odcinku ktoś porywa popularną brytyjską księżniczkę, obiecując uwolnić ją, jeśli premier Zjednoczonego Królestwa… odbędzie przed kamerami telewizyjnymi stosunek seksualny ze świnią.
Trudno też było oprzeć się skojarzeniom z sytuacją z filmu „Ali G Indahouse". Tytułowy bohater grany przez Sashę Barona Cohena kandyduje do parlamentu. Nie radzi sobie w telewizyjnej debacie z konkurentem. W końcu zdesperowany rzuca: „a pan obciągnął koniowi”. Na co jego kontrkandydat peszy się i wyjaśnia: „nic takiego nie robiłem, tłumaczyłem to już kierownictwu mojej partii, polowałem konno z przyjacielem, spadłem z konia i przypadkowo moje usta znalazły się przy końcówce końskiego fallusa”. Niesmaczny żart stawał się rzeczywistością. Jak na forum „Guardiana” napisał jeden z czytelników: „obudziłem się w odcinku South Parku”. Nie tylko on, ale cała Wielka Brytania.
Jak się bawi elita
Czy poza wstydem dla samego Camerona i medialnym skandalem ta afera ma jakieś większe znaczenie dla brytyjskiej polityki? Jeśli nawet nie pogrąży Camerona i nie przyspieszy sukcesji w Partii Konserwatywnej (Cameron już wcześniej zapowiadał, że to jego ostatnia kadencja), to z pewnością osłabi ona torysów. Nawet jeśli historia ze świnią okaże się nieprawdziwa (na razie Cameron ani jej oficjalnie nie zaprzeczył, ani nie złożył pozwu przeciw Ashcroftowi), to i tak przypomina ona o uprzywilejowanej młodości Camerona, o której niekoniecznie chce on dzisiaj pamiętać. A z pewnością nie chce, by rozpamiętywała ją opinia publiczna.
Stowarzyszenie, w ramach którego miał mieć miejsce „świński incydent”, nosi imię Piersa Gaverstona. Gaverston był faworytem i kochankiem Edwarda II (1307-1327), króla obalonego przez bunt pod przewodem jego małżonki i możnych. Stowarzyszenie powstało w latach 70., w okresie głębokiego kryzysu politycznego i społecznego na Wyspach. Kraj wydawał się wtedy pogrążać w anarchii – powojenną prosperity pochłonął kryzys naftowy, Sex Pistols śpiewali „God Save the Queen/The Fascist Regime”, gospodarkę paraliżowały ciągłe strajki wszechwładnych wtedy związków zawodowych. Założenie tajnego, skupiającego elitę, oddającego się dzikiej zabawie stowarzyszenia miało być komunikatem wysłanym przez uprzywilejowanych: „wszystko może się walić, ale my i tak będziemy mieli się świetnie”.
Dla członków PGS słowa z piosenki Pistolsów „No future for you” z pewnością się nie odnosiły. Jak w „London Review of Books”wspomina jeden z dawnych przewodniczących Stowarzyszenia, Nick Richardson, do dziś zajmuje się ono organizacją wymyślnych przyjęć. Sprzedaje na nie drogie bilety zamożnym studentom i zaprasza atrakcyjne dziewczyny. O umówionej porze zaproszeni goście gromadzą się w jednym punkcie Oksfordu, zamówione wcześniej powozy odwożą ich w tajne miejsce – często do rezydencji jednego z członków stowarzyszenia. Na każdym przyjęciu jest mnóstwo alkoholu, seksu, narkotyków, głośnej muzyki. Choć Richardson nie przypomina sobie żadnych obowiązkowych rytuałów inicjacyjnych, nie wyklucza, że w tych warunkach ktoś faktycznie mógł wpaść na pomysł, by wetknąć genitalia w świński łeb.
Cameron należał na studiach nie tylko do PGS, ale także do jeszcze bardziej osławionego Bullingon Club. Jest to liczące 200 lat ekskluzywne stowarzyszenie. Jego członkowie znani są ze wspólnych suto zakrapianych kolacji, podczas których demolują wszystko dookoła. Ponieważ wywodzą się w przeważającej większości z bardzo bogatych domów, stać ich na zapłacenie rachunku. Sam formalny strój stowarzyszenia (konkretny frak, koszula i muszka) kosztuje razem około 3 tysięcy funtów, co stanowi zaporę nawet dla studentów z klasy średniej. Jak donosi prasa, do rytuałów inicjacyjnych klubu należy spalenie przez potencjalnego kandydata 50 funtowego banknotu przed oczami żebraka.
Klątwa Eton
W takich kręgach obracał się w swoich studenckich latach David Cameron. Jest zrozumiałe, że nie chce się tym publicznie chwalić i że takie obrazy wywołują złość wielu wyborców. Ta złość ma oczywiście także resentymentalny charakter – kto z nas nie chciałby być na przyjęciu PGS? kto nie chciałby mieć majątku pozwalającego na beztroskie demolowanie lokali i palenie banknotów wartych jedną czwartą polskiej płacy minimalnej? – ale tkwi w niej również racjonalne jądro. Radość z wpadki Camerona ma bowiem głębsze podłoże - twittując niesmaczne żarty o premierze i świnkach, Brytyjczycy wyrażają swój gniew na demokrację zdominowaną przez wąską, uprzywilejowaną elitę, opartą na dziedzicznych przywilejach i kapitałach.
Cameron może służyć za jej doskonałe ucieleśnienie. To potomek nieślubnej córki króla Wilhelma IV (1830-1837) i kilku pokoleń zamożnych finansistów, od wieków gromadzących rodzinne kapitały. Wykształcony w Eton, ekskluzywnej prywatnej szkole, stanowiącej symbol uprzywilejowanej edukacji. Czesne, jakie trzeba w niej zapłacić za rok kształcenia wynosi ponad 30 tysięcy funtów. Średnia płaca w Wielkiej Brytanii to niecałe 30 tysięcy funtów rocznie.
Nietrudno odgadnąć, że Eton jest poza zasięgiem nie tylko najuboższych, ale także klasy średniej – zarabiająca średnią krajową rodzina z jednym dzieckiem, musiałaby na jego kształcenie poświęcić połowę swoich dochodów. Oczywiście, by utrzymać swój status instytucji dobroczynnej, szkoła przyjmuje także płacących mniej (lub nic) stypendystów. Ale stanowią oni mniejszość szkoły, której podstawową funkcją jest łączenie przyszłych elit i reprodukcja istniejących.
Właśnie absolwenci podobnych (choć w większości tańszych od Eton) prywatnych szkół dominują w brytyjskiej polityce. Choć prywatne szkoły kończyło tylko 7 proc. brytyjskiej populacji, w parlamencie prywatnie wyedukowana jest około jedna trzecia członków. Tym niemniej, przez długi czas Partia Konserwatywna wystrzegała się ludzi o podobnych do Camerona pochodzeniu. Ostatnim jej premierem z podobnej klasy społecznej był Alec Douglas-Home (1963-1964).
Po jego przegranej w wyborach, partia – nie chcąc uchodzić za klub oderwanych od życia zwykłych Brytyjczyków elit – stawiała na przywódców wywodzących się drobnomieszczaństwa, uboższej klasy średniej, klas ludowych. Wykształconych w państwowych szkołach, ambitnych, skupionych, pnących się w górę, mających pojęcie co to ciężka praca i pokonywanie barier.
Tacy byli kolejni torysowscy premierzy po Douglasie-Homie: syn cieśli Edward Heath (1970-74), córka drobnego sklepikarza Margaret Thatcher (1979-1990), syn śpiewaka z dance-hallu i zbankrutowanego drobnego przedsiębiorcy John Major (1990-1997). W czasie ich dominacji w Partii Konserwatywnej zbyt bogaci rodzice i zbyt droga prywatna szkoła stanowiły dla jej polityków obciążenie. Eton było czymś w rodzaju klątwy. Gdy Cameron ubiegał się o fotel szefa Partii Konserwatywnej, bliska jej prasa zastanawiała się „czy absolwent Eton może zostać premierem”?
Cameronowi udało się przełamać klątwę Eton. Wydawało się, że po serii bardzo nieudanych liderów, dostarczy w końcu torysom przywództwa na miarę XXI wieku, że będzie twarzą nowoczesnego, progresywnego konserwatyzmu.
Republika bogatych kolesi
„Piggate” może jednak znów ożywić „klątwę Eton” w brytyjskiej polityce, w czym pomaga sam Cameron. Jego rząd i najbliższe polityczne otoczenie jest bowiem najbardziej społecznie ekskluzywne w ostatnich dekadach brytyjskiej historii. Jego kolegą z Eton, Oksfordu i Bullingdon Club jest też burmistrz Londynu Boris Johnson. Członkiem BC był też – kilka lat po Cameronie – wymieniany jako jego następca w partii i rządzie, George Osborne, kanclerz skarbu, także potomek starej fortuny i dziedzic tytułu baroneta. Jako zmanierowanych i aroganckich snobów Camerona i jego otoczenie przedstawiają niedawno ujawnione maile słane przez jej zaufanego asystenta do Hillary Clinton (wówczas szefowej amerykańskiej dyplomacji). Ten złożony z bardzo uprzywilejowanych od pokoleń ludzi rząd prowadził politykę cięć i oszczędności, uderzającą w klasę ludową i średnią. W jej ramach obciął zasiłki socjalne i
zaostrzył zasady ich przyznawania, zlikwidował prawie pół miliona miejsc pracy w sektorze publicznym, wiele przeniósł do sektora prywatnego. Ekscytacja świńską aferą jest sposobem na wyrażenie protestu wobec takiej polityki.
A bardziej ogólnie, wobec klasy politycznej jako zamkniętego klubu, gdzie najłatwiej dostać się z tytułu dobrego urodzenia i wielkich pieniędzy. Klubu, gdzie, by się dostać trzeba być odpowiednio umoczonym – na przykład „świńskim incydentem” – tak, by jego członkowie nie mogli skłócić się bezkarnie i musieli pomagać sobie w różnych trudnych sytuacjach. Biografia Lorda Ashcrofta pokazuje bowiem, że Cameron nie tylko mógł wtykać genitalia w martwe zwierzę, ale także pomagać swoim zamożnym kolegom unikać podatków. Co, w przeciwieństwie do „Piggate”, jest już sprawą poważnej korupcji.
Dwukrotny laburzystowski premier Harold Wilson mawiał, że tydzień w polityce to dużo. Wybór Corbyna na szefa Partii Pracy i „świńską aferę” dzielą niecałe dwa tygodnie. Wystarczyły one, by Corbyn z ekscentryka wskrzeszającego anachroniczne pomysły na lewo od zdrowego rozsądku, stał się wartą przynajmniej rozważenia alternatywą dla Camerona i jego klubu bogatych od pokoleń kolegów.
Jakub Majmurek dla Wirtualnej Polski