Jakub Majmurek: czemu Tusk milczy w sprawie Katalonii?
Można nie zgadzać się z postulatami katalońskiego separatyzmu, można zachowywać daleko idący sceptycyzm wobec wczorajszego referendum, jednak nie można bronić tego, w jaki sposób zareagował na nie rząd Mariano Rajoya. Obrazy policji atakującej osoby zmierzające do lokali wyborczych, zakrwawionych ludzi na ulicach, starć policjantów z ochraniającymi cywilów strażakami obiegły cały świat i nie da się ich w żaden sposób usprawiedliwić i zracjonalizować.
Bezsensowna eskalacja
Oczywiście, warto też pamiętać, że katalońskie referendum było nielegalne - jak orzekł hiszpański sąd konstytucyjny - i na gruncie hiszpańskiego prawa nie miałoby żadnych wiążących skutków. Większość mieszkańców regionu nie wzięła udziału w głosowaniu - frekwencja wyniosła tylko 42 proc. Także katalońskie elity polityczne, na czele z prezydentem autonomicznego regionu, Carlosem Puigdemontem, grały na bezsensowną eskalację konfliktu z Madrytem. Grają zresztą dalej - Puigdemont zapowiedział ogłoszenie niepodległości regionu, choć frekwencja w referendum nie daje mu do tego żadnego demokratycznego mandatu.
Większą władzę od Puidgemonta ma jednak w Hiszpanii Rajoy. I to na nim spoczywa odpowiedzialność za przemoc, jaka w niedzielę wydarzyła się w Barcelonie i innych miastach Katalonii. Rajoy wysyłając policję przeciw Katalończykom uruchomił procesy, które w najlepszym wypadku doprowadzą do upadku jego rządu, w najgorszym do rozpadu Hiszpanii albo stanu ciągłej zimnej wojny między Madrytem, a autonomistycznie nastawionymi prowincjami.
Czy Europa znów zawiedzie?
Stawką tego, co dziś dzieje się w Hiszpanii i Katalonii nie jest jednak tylko przyszłość Madrytu i Barcelony, ale całego europejskiego projektu. Kryzys w Hiszpanii podważa legitymację Unii Europejskiej, jako czegoś więcej niż wyłącznie strefy wolnego handlu. Jeśli Europa ma być rzeczywistą wspólnotą, opartą na pewnych powszechnych demokratycznych instytucjach i wartościach, Bruksela i inne europejskie stolice nie mogą tolerować tego, co dziś dzieje się w Katalonii.
Rozpad czwartego (po wyjściu z Unii Zjednoczonego Królestwa) państwa UE pod względem ludności z czwartą gospodarką na kontynencie, a nawet ciągła polityczna niestabilność na linii Madryt-regiony, byłaby z punktu widzenia Brukseli katastrofą. A jej legitymację osłabia już przecież seria dręczących kontynent kryzysów: od uchodźczego i brexitowego, po wielki kryzys ekonomiczny z przełomu 2007-2008.
Wtedy Europa po raz pierwszy zawiodła swoich mieszkańców, przyjmując jako odpowiedź na załamanie gospodarcze drakońską politykę budżetowych cięć i oszczędności (austerity). Szczególnie brutalnie dotknęła ona społeczeństwa europejskiego południa. Najbardziej Grecję, ale także Hiszpanie zapłacili potworną cenę na kryzys. Wielu komentatorów znających katalońską rzeczywistość zwraca uwagę, że kataloński separatyzm nie zyskałby tak na atrakcyjności w ostatnich kilku latach, gdyby nie wymuszana na regionie przez Madryt (a pośrednio przez Brukselę) polityka austerity.
Jeśli Europa okaże się dziś bezradna w sprawie Katalonii, to wiatr w żagle znów złapią nacjonalistyczne, populistyczne siły, dążące do destrukcji zjednoczeniowego projektu.
Zobacz też: Katalończycy chcą niepodległości. Kilkuset rannych w starciach z policją
Projekt europejski miał znaleźć rozwiązanie dręczących kontynent małych i wielkich nacjonalizmów. W prawdziwie zjednoczonej Europie Katalończycy mogliby czuć się u siebie, także wtedy, gdy Katalonia pozostaje częścią Hiszpanii, podobnie Korsykanie we Francji czy Ślązacy w Polsce. To, co dziś dzieje się w Katalonii pokazuje, że ta bardzo ważna część europejskiego projektu, gwarantująca pokój tradycyjnie ciągle targanemu wojnami kontynentowi, nie działa.
Gdzie jest prezydent Europy?
W tej sytuacji dziwi milczenie najwyższych europejskich urzędników. Milczy Jean-Claude Juncker i członkowie jego komisji. Przewodniczący Parlamentu Europejskiego, Antonio Tajani, znalazł czas by - słusznie - potępić decyzję władz Katalonii o referendum, nie znalazł, by skomentować przemoc, jaką rozpętał rząd Rajoya.
Milczy wreszcie "prezydent Europy" Donald Tusk. Stanowisko, jakie pełni, nakazywałoby, by w takiej sytuacji zabrać głos i - szanując w pełni hiszpańską suwerenność - pomóc szukać rozwiązania. Dlaczego Tusk milczy? Chciałbym wierzyć, że tylko dlatego, że po cichu, dyplomatycznymi kanałami próbuje znaleźć jakieś porozumienie. Ale nawet jeżeli, to w tej sytuacji jakiś głos w obronie podstawowych standardów jest ze strony Brukseli niezbędny.
Jako Kaszub Tusk powinien mieć zrozumienie dla Katalończyków, ich pragnienia autonomii i kłopotów z Madrytem. Czy wpływ na jego bezczynność ma to, że Rajoy jest jego kolegą z politycznej rodziny europejskiej chadecji? Tylko Rajoy - w Hiszpanii uważany za najbardziej skorumpowanego polityka od czasów Franco - nie jest politykiem, który w jakikolwiek sposób europejską chadecję wzmacnia. Wręcz przeciwnie, im bardziej chadecka rodzina kojarzona będzie z takimi postaciami jak hiszpański premier, tym bardziej tracić będzie nawet wśród skłonnego do sympatyzowania z nią elektoratu.
W trakcie swojej brukselskiej kadencji Tusk miał porażki i sukcesy. Sprawnie poruszał się w brukselskim labiryncie, choć często okazywał się skuteczny w obronie wątpliwej polityki - np. w sprawie Grecji, czy uchodźców. Jego pobytowi w Brukseli brakuje jednak jednoznacznego sukcesu. Sytuacja w Hiszpanii stwarza okazję dla takiego politycznego sukcesu. Wiąże się też z wielkim politycznym ryzykiem. Jeśli jednak Tusk będzie konsekwentnie milczał, zapamiętana zostanie wyłącznie jego bezczynność.
Barcelona a sprawa polska
Katalonia leży na drugim krańcu Europy niż Polska - Warszawę i Barcelonę dzieli ponad 2 tysiące kilometrów. A jednak sytuacja w Katalonii powinna dotyka nas bardzo bezpośrednio. Jeśli instytucje europejskie nie będą w stanie zareagować na przemoc w Hiszpanii, stracą resztki politycznej legitymacji do tego, by interweniować w sprawie łamania demokratycznych standardów i praw człowieka w naszym regionie. PiSowskie media, z niezmordowanym TVP Info na czele już z lubością eksponują krwawe obrazy z Katalonii, zarzucając Europie hipokryzję.
Bezczynność europejskich instytucji w sprawie Rajoya ośmiela Kaczyńskiego i Orbána do jeszcze większego przykręcania śruby. Na razie PiS nie rozgania siłą wymierzonych w swój rząd demonstracji. Policja co do zasady nie pałuje ludzi, nie strzela do nich z gumowych kul. Chciałbym wierzyć, iż wynika to z tego, że Jarosław Kaczyński, Mariusz Błaszczak, Joachim Brudziński, Zbigniew Ziobro i Antoni Macierewicz szczerze i głęboko przywiązani są do praw człowieka i podstawowych liberalnych wolności: słowa, zgromadzeń, zrzeszania się itd. Niewykluczone jednak, że względna łagodność reżimu Zjednoczonej Prawicy wynikać może po prostu z tego, że Kaczyński i jego palatyni dobrze wiedzę, że międzynarodowa cena za siłowe rozwiązania będzie naprawdę wysoka.
Milcząc w sprawie Rajoya Unia wysyła im komunikat, że może być jednak niższa. Że można siłowo pacyfikować przeciwników politycznych i pozostać międzynarodowo szanowanym szefem unijnego rządu. Jakie wnioski wyciągnie z tego obóz władzy? Z pewnością niewesołe. Także dla politycznego obozu Donalda Tuska. Czy prezydent Europy naprawdę tego nie widzi?
Jakub Majmurek dla WP Opinii