Jacek Żakowski: Jana Rokity 500 000+
Gdyby wszyscy internowani dostali po pół miliona, czego dla siebie domaga się Jan Rokita, Polskę kosztowałoby to ok. 5 mld zł, czyli jakieś 250 zł na głowę pracującego Polaka. Ale pieniądze nie są tu najważniejsze.
W latach 80. Jan Rokita był ważnym liderem opozycyjnej młodzieży. W latach 90., mimo nieudanych pomysłów typu "Inicjatywa 3/4" i "proto-PiSowskiego" kwestionowania legalności zwycięstwa Kwaśniewskiego w wyborach prezydenckich, był - jak to ujął prof. Bronisław Geremek - "oficerem najwyższych nadziei" liberalnego, modernizacyjnego, proeuropejskiego centrum. Na początku XXI w. opowiadając o "szarpaniu cuglami", propagując IV RP, wznosząc okrzyk "Nicea albo śmierć", planując współrządzenie z PiS, brylując w komisjach śledczych i nosząc już przydomek „premiera z Krakowa” - błyszczał jako prekursor populizacji politycznego centrum. Z tego procesu i stylu wyrósł m.in Kukiz, oraz dyplomacja w konwencji Waszczykowskiego i Saryusz-Wolskiego.
W drugiej dekadzie XXI w. m.in. dzięki karierze żony i ściganiu się na prawej bandzie, Rokita zaczął popadać w śmieszność. Hasło "Nicea albo śmierć!" stało się profetyczne w tym sensie, że upadek Traktatu Nicejskiego poprzedził polityczną agonię Rokity. Pod rządami Traktatu Lizbońskiego, już jako polityczny nieboszczyk, zasłynął jeszcze tylko głośnym w Europie histerycznym okrzykiem "Ratunku! Niemcy mnie biją".
Potem bez wielkich merytorycznych sukcesów solennie komentował bieżącą politykę. Teraz wrócił jako starszy pan próbujący zmonetyzować najjaśniejszy etap swojej publicznej kariery, czyli zasługi buntowniczej młodości, uhonorowane przez peerelowski reżim kilkumiesięcznym pobytem w obozie internowania. Nie warto się nawet zastanawiać, czy pół miliona za pół roku internowania to dużo czy mało. Tak czy inaczej trudno o smutniejszy finał znaczącej politycznej kariery.
Formalnie internowanych było w sumie prawie 10 tysięcy osób. Niektórzy byli internowani krócej niż Rokita, a niektórzy zdecydowanie dłużej. Niektórzy mieli w internacie lepiej, ale niektórzy zdecydowanie gorzej. Na życiu jednych to się odbiło mniej, a na życiu innych zdecydowanie bardziej. Mamy np. z Jankiem wspólnego kolegę, który po wyjściu z "internatu" dowiedział się, że jego żona mieszka już z kim innym. Wielu internowanych zostało brutalnie pobitych - m.in. podczas protestów w Załężu. Nie ma powodu sądzić, że Jan Rokita cierpiał dużo bardziej niż inni internowani, więc należy mu się więcej niż innym. A gdyby wszyscy dostali tyle, ile żąda Rokita, budżet musiałby w sumie wypłacić 5 miliardów złotych.
Nie jestem z partii centusiów. Nie cierpię okropnego polskiego gderania i powtarzania banałów o wdowim groszu, ilekroć trzeba wydać jakieś publiczne pieniądze. To Jan Rokita najgłośniej krzyczał o "tanim państwie", a ja się z niego śmiałem przypominając historię o dorożkarskiej szkapie, która już była tak tania, że prawie nic nie jadła, ale niestety zdechła. Prawdę mówiąc 500 000+ wydaje mi się nie mniej słuszne niż 500+. Coś się przecież ludziom, którzy cierpieli dla Polski należy. Być może właśnie tyle. I nie tylko na 500 000 Rokity, ale też na 5 mld dla wszystkich internowanych, nas stać. Przy całym polskim zadłużeniu nie zrobiłoby to zasadniczej różnicy. Sam ZUS ma prawie miliard deficytu na tydzień. Problem jest gdzie indziej.
W XX w. Polska nie miała szczęścia. Dwie wielkie wojny oraz niezborna, skorumpowana dyktatura po pierwszej i nieudolna sowiecka dominacja po drugiej, wszystkich w Polsce wiele kosztowały. Różne osiągnięcia PRL i II RP, o których też warto pamiętać, nie równoważą gigantycznych cierpień oraz absurdalnych zbiorowych i indywidualnych strat. PRL, w którym wyrośliśmy z Rokitą, był gigantycznym więzieniem, z którego nie wolno nam było wyjechać, w którym szkoły i uczelnie uczyły nas masy bzdur, mnóstwo czasu traciliśmy przez niewydolność handlu, biurokracji, służby zdrowia, traciliśmy niezliczone szanse, żeby się pod wszelkimi względami rozwijać i korzystać z życia. Wszyscy żyliśmy gorzej niż powinniśmy i krócej niż powinniśmy. Kilku pokoleniom Polaków historia zmarnowała życie, zniszczyła dorobek i zamknęła ścieżki samorealizacji.
Każdemu, kto to przeżył, oraz każdemu spadkobiercy każdego, kto nie przeżył, wedle logiki Rokity należałoby się za to słuszne odszkodowanie. Może jednym większe, a innym nieco mniejsze, ale każdemu istotne. Tylko kto miałby te odszkodowania płacić, skoro wszyscy mieliby je otrzymać?
Pytanie: kto ma płacić, jest tutaj zasadnicze. Dlaczego ludzie, których PRL okradł z dużej części życia i materialnego dorobku, mieliby teraz jeszcze płacić Rokicie za grzech swojego oprawcy? Bo przecież to nie jakieś będące prawnym następcą PRL abstrakcyjne państwo miało by zapłacić, ale inne ofiary PRL - czyli my wszyscy, zmuszeni jeszcze długo płacić cenę spowodowanych m.in. przez totalitaryzm cywilizacyjnych i kulturowych zapóźnień.
Rokita może oczywiście uważać, że coś mu się należy, bo jako internowany cierpiał bardziej i stracił więcej niż inni. Tu jest pogrzebany drugi pies tej sprawy. Może Rokita cierpiał bardziej i stracił więcej niż inni, a może nie. To się nie da zmierzyć. Bez wątpienia cierpiał inaczej niż większość. Ale nie przypadkiem. Taką wybrał drogę. Ona miała swoje dobre i złe strony. Dobre to przede wszystkim komfort życia w zgodzie z własnym sumieniem, na który niestety niewiele osób sobie w PRL pozwalało. Za ten wymagający często bohaterstwa komfort czasem płaciło się wówczas wolnością, a częściej - jak dziś - karierą.
Rokita wiedział, jaka mogła być w totalitarnym systemie cena szlachetnego wyboru. Podejmując patriotyczną aktywność, świadomie podjął ryzyko. I dobrze, że je podjął. To jest tytuł do dumy, do orderów wskazujących innym postawy godne naśladowania, do szacunku i autorytetu którego, podobnie jak inni opozycjoniści, doświadczał, gdy jako „były opozycjonista” zajmował się w III RP polityką. Zasłużył na nagrody i je bardziej obficie niż inni wykorzystał. Moim zdaniem zrobił z nich jako polityk niezbyt dobry użytek, ale o to można się spierać.
Jan Rokita dostał już wcześniej od III RP symboliczne zadośćuczynienie w wysokości 25 tys. złotych. W przypadku zdolnego do pracy dość młodego człowieka wydaje mi się to moralnie wątpliwe, ale nie ma wielkiego znaczenia. Natomiast ma znaczenie pachnące pazernością półmilionowe roszczenie mające wartość kilkunastoletnich zarobków przeciętnego Polaka. To już rzuca ponury cień na jednego z bardziej znanych dawnych opozycjonistów, więc także na moralny kapitał całej antypeerelowskiej opozycji. Bo w oczach wielu osób może potwierdzać bardzo paskudną ale popularną tezę, że w polityce zawsze w gruncie rzeczy chodzi tylko o to, by dorwać się do koryta. Nie tak - to inaczej. Nie od razu - to z czasem.
Gdyby Rokita znalazł się w tragicznej sytuacji, społeczeństwo, którego wyzwoleniu sporo swego życia poświęcił, powinno się nim zaopiekować lepiej niż innymi, bo jest mu więcej winne. Ale nic nie wiadomo o jego tragicznej sytuacji. Jest wykształcony, doświadczony, znany i przez wiele osób lubiany. Może pisać, jak inni. Może uczyć, jak inni. Może pracować, jak inni. Może założyć biznes, jak inni. Może się sam utrzymać, jak inni. Być może skromnie, ale w biednym i politycznie ciężko doświadczonym kraju skromne życie nie jest czymś nadzwyczajnym. Bardzo wiele zasłużonych osób żyje w Polsce skromnie, a wstydziłyby się tak szarpać budżet kraju, w którym brakuje na wiele elementarnych potrzeb wielu osób nie mogących samodzielnie dać rady. Być może jest to w jakimś stopniu skutek marnowania części pieniędzy przez państwo, ale Rokita też ma w tym marnowaniu udział, bo przez wiele lat był ważnym politykiem istotnie wpływającym na system.
Dlatego apeluję do sądu rozpatrującego pozew Jana Rokity, by mu tych pieniędzy nie dawał. To by zgorszyło maluczkich i jeszcze bardziej zniszczyło naszą polityczną kulturę. A Janka proszę, by swój pozew wycofał i wziął się do roboty, jak inni. Dasz radę Janku. Szkoda w późnych latach robić taką porutę i marnować tę szlachetną kartę, którą zapisałeś w pamięci wielu osób. Mojej też.
Jacek Żakowski dla WP Opinie