Jacek Żakowski: Antoni Macierewicz wykonuje gesty, mające skonfliktować Polskę z całym światem
Nieco ponad trzy miesiące zajęło rządowi PiS skonfliktowanie się z całym istotnym dla Polski światem. Pewną sympatię okazują nam jeszcze Węgry Viktora Orbana, ale - jak wiadomo - nie są one specjalnie wielkim mocarstwem, nawet na skalę centralnej Europy. Orban oddał się pod opiekę Władimira Putina i raczej będzie tańczył jak mu zagra Moskwa, z którą Macierewicz oczywiście też ma poważnie na pieńku - pisze Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski.
"Co zrobić, żeby Polska odzyskała wolność? Wypowiedzieć wojnę Stanom Zjednoczonym i natychmiast się poddać". Antoni Macierewicz z pewnością pamięta ten peerelowski żart, skoro właśnie zaczął go realizować. Wiele jednak wskazuje, że szef MON gotów jest wprawdzie wypowiedzieć wojnę Ameryce, ale podda się komuś zupełnie innemu.
"Ludzie, którzy budowali swoje państwo dopiero w XVIII wieku, będą mówili nam, co to jest demokracja?" - kpił sobie minister obrony nawiązując do krytycznych opinii Amerykanów na temat „dobrej zmiany”. Wyprzedził w ten sposób spodziewane, zapewne cięższe, reakcje mające w najbliższych dniach nastąpić, jeśli rząd PiS definitywnie zlekceważy Trybunał Konstytucyjny i Komisję Wenecką.
Dalszy ciąg śmichów ministra obrony był podobnie mądry. "[chcą to przypominać] Narodowi, który miał struktury przedstawicielskie i demokratyczne już w XIII, XIV wieku? I który był źródłem demokracji dla całej Europy?" - pytał Macierewicz podczas wykładu transmitowanego przez Telewizję Trwam, siostrę Radia Maryja, które - o ile pamiętam - zaczynało nadając sygnał z Białorusi. Minister obrony mówił to w słynnej toruńskiej szkole Tadeusza Rydzyka - tej samej, której PiS stara się sypnąć publicznym groszem jak tylko potrafi.
Gdyby ktoś jeszcze traktował słowa Antoniego Macierewicza z powagą, mógłby przypomnieć, że ludzie zamieszkujący dziś Amerykę, czyli Amerykanie, to dawniejsi Grecy, którzy demokrację mieli przed Chrystusem, Włosi (czyli Rzymianie), którzy mieli ją jeszcze krótko po Chrystusie, a poza tym Anglicy, Niemcy i Polacy (którzy zdaniem szefa MON mieli ją "w XIII, XIV w.").
Problem jednak nie na tym polega, że Antoni Macierewicz mówi historyczne głupstwa, tylko na tym, że robi polityczne głupstwa. Bo przecież nasz nieoceniony minister obrony niemal jednocześnie i niemal równie finezyjnie zaatakował drugie supermocarstwo, czyli Rosję, gdy stwierdził, że "po Smoleńsku możemy powiedzieć, że byliśmy też pierwszą wielką ofiarą terroryzmu we współczesnym konflikcie, jaki się na naszych oczach rozgrywa". Jakimś trafem nikt nie miał chyba wątpliwości, że w ten sposób polski minister oskarżył Rosję o zamach w Smoleńsku. Teraz zapewne grozą powiało w Pekinie, bo z wielkich mocarstw jeszcze tylko Chinom się od Macierewicza nie dostało.
Piszę trochę żartobliwie, bo kiedy widzę coraz bardziej marsową minę PiS-owskiego ministra obrony narodowej, coraz trudniej mi jest powstrzymać się od śmiechu. Znam coraz więcej osób, które mają ten kłopot. Ale sprawa jest śmiertelnie poważna. Antoni Macierewicz należy bowiem do ścisłej elity PiS, która dzień po dniu wykonuje kolejne gesty, mające skonfliktować Polskę z całym światem.
Niemcom już się wiele razy dostało od PiS-u, ale oni są przyzwyczajeni, że PiS ma swoją specyfikę i reagują zdawkowo. A w zasadzie prawie nie reagują, bo uważają, że Polska ma chwilową gorączkę i jej przejdzie, kiedy do władzy wrócą ludzie mniej więcej zrównoważeni. Zresztą Niemcy po II wojnie nauczyli się pokory i sami wciąż się w niej ćwiczą, przypominając sobie swoje hitlerowskie grzechy.
Francuzi, którym też się od Macierewicza i PiS-u oberwało (przy okazji przetargu na śmigłowce), już takiej pokory, jak Niemcy, nie mają. Są od nas na tyle daleko, żeby spokojnie pukać się palcem w czoło, ale swoje wiedzą i w najgorszym dla nas momencie sobie o tym przypomną.
Bruksela też będzie pamiętała słowa oraz listy min. Waszczykowskiego i Ziobry, w których podważali polityczne i merytoryczne kompetencje Komisji Europejskiej. Komisja nam wojny nie wypowie, a może nawet nam nic konkretnego nie powie, ale załatwić z nią cokolwiek będzie PiS-owi jeszcze trudniej. Bo na niekompetencję i brak doświadczenia PiS-owskich ministrów nałoży się niechęć brukselskich urzędników.
Najkrócej mówiąc - nieco ponad trzy miesiące zajęło rządowi PiS skonfliktowanie się z całym istotnym dla Polski światem. Pewną sympatię okazują nam jeszcze Węgry Viktora Orbana, ale - jak wiadomo - nie są one specjalnie wielkim mocarstwem, nawet na skalę centralnej Europy. Orban oddał się pod opiekę Władimira Putina i raczej będzie tańczył jak mu zagra Moskwa, z którą Macierewicz oczywiście też ma poważnie na pieńku.
Pytanie, ku czemu w istocie zmierza polityka zagraniczna Prawa i Sprawiedliwości, jest w tej sytuacji jak najbardziej na miejscu. Możliwości są z grubsza biorąc trzy.
Pierwsza, że PiS chce grać rozbisurmanionego bachora, którego cała rodzina stara się ukoić i którego wszystkie ciotki boją się obudzić. "Dawajcie, co chcę, bo będę wrzeszczał, walił głową w podłogę i jeszcze tak nabrudzę w pieluszkę, że się w całej Europie popsuje atmosfera!". To może działać, ale tylko do pewnego momentu. Inni szybko włożą sobie zatyczki do uszu, albo zamkną bachora w osobnym pokoju, żeby nie zatruwał powietrza.
Drugi wariant jest taki, że PiS w istocie do niczego nie zmierza. Macierewicz, Ziobro, Waszczykowski itd. gadają, co im ślina na język przyniesie, byle się przypodobać "ciemnemu ludowi" i ulać sobie "z wątroby". Nie raz tak już było. Środowisko tworzące dziś PiS marudziło podczas negocjacji unijnych, "ulewało z wątroby", podlizywało się "ciemnemu ludowi", a potem się okazało, że jednak jest za przystąpieniem do Unii. Podobnie było z Traktatem Lizbońskim.
Trzeci wariant jest taki, że PiS (a raczej jego kilkuosobowy mózg) ma wciąż tajny, choć coraz bardziej czytelny, plan przesunięcia Polski na Wschód (z dużej litery, bo chodzi o polityczny podmiot, a nie o geografię). Znając dokonania oraz powiązania istotnej części środowisk PiS-owskich i okołopisowskich w przeszłości oraz radykalnie odcinanie Polski od Zachodu w ostatnich miesiącach, trzeba taki wariant poważnie rozpatrywać. Ociąganie się Amerykanów w sprawie baz i zamrożenie relacji z Ukrainą zdaje się mieć związek z takim przypuszczeniem. Antyrosyjska retoryka mogła by tu być rodzajem siatki maskującej. W odpowiednim momencie wrak wróci, można będzie u boku Orbana ogłosić pansłowiańską miłość przeciw germańskiej i amerykańskiej chwale.
Które z tych trzech objaśnień wojny PiS z całym światem najtrafniej objaśnia czyny i słowa Macierewicza, Ziobry, Waszczykowskiego i samego Prezesa, to się wkrótce okaże, gdy przyjdzie skonsumować ich skutki. Czyli kiedy ze strony Zachodu padnie proste pytanie: chcecie być z nami, czy nie? I trzeba będzie dać prostą odpowiedź o - być może - historycznym znaczeniu.
Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski