Górzyński: "Mike Pence poklepał nas po plecach. To nasza nagroda za konferencję bliskowschodnią i Huawei" (Opinia)
Plusem przyjazdu wiceprezydenta USA do Polski jest to, że po prostu do niego doszło. Mike Pence poklepał nas po plecach, ale żadnych konkretów nie przywiózł. Zasugerował jednak, że Stany Zjednoczone wzmocnią obecność wojskową w Polsce. Dobre i to.
- Sojusz między Polską i Stanami Zjednoczonymi jest silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. (...) Polska stała się jednym z najważniejszych graczy w sprawach świata. A organizowana konferencja będzie miała światowe znaczenie - oznajmił wiceprezydent USA w środę po spotkaniu z prezydentem Dudą.
Słowa te - miłe, choć przesadzone i nieniosące za sobą zbyt wielkiej treści to główny - jeśli nie jedyny - zysk z przyjazdu Mike'a Pence'a do Warszawy. Jak to zwykle bywa przy takich okazjach, szacowny gość z Ameryki poklepał nas po plecach, pochwalił jako natowskiego i energetycznego prymusa i połechtał naszą dumę. Tym razem nie zgłaszając przy tym żadnych rezerwacji na temat praworządności, wartości ani nawet pamięci o Holokauście i restytucji mienia. Nie jest to bez znaczenia, bo słowa i symbole też mają swoją wartość. Jeśli jednak chodzi o konkrety, to wizyta nic nowego tu nie wniosła.
Przeczytaj również: Pierwszy zgrzyt wizyty sekretarza stanu. Chodzi o restytucję mienia
Owszem, Pence zasugerował, że kwestia przysłania nowych amerykańskich sił do Polski jest właściwie przesądzona. Stwierdził, że rozmawiał z Dudą o "parametrach wzmocnienia obecności amerykańskich żołnierzy". Jednak o tym, że do tego dojdzie wiadomo było od dłuższego czasu, a oficjalnie potwierdził to w dodatku środowy wywiad dla "Financial Times" ambasador Mosbacher. Wiadomo też już, że w Polsce nie powstanie "Fort Trump" w wersji dosłownej, czyli jako osobna nowa baza amerykańska. Niewiadomą są natomiast właśnie "parametry". I to od nich właśnie zależy, jak duże znaczenie będzie miał ruch Pentagonu.
Przeczytaj również: Koniec marzeń o Forcie Trump. Nagroda będzie mniejsza od oczekiwań?
Pence, czyli dekoracja
Co znamienne, po spotkaniu Dudy i Pence'a nie było zwyczajowej konferencji prasowej, lecz wygłoszenie oświadczeń (czytanych z promptera). I jak wynika z planu trzydniowej wizyty wiceprezydenta, nie będzie okazji do zadania pytań najważniejszemu gościowi z USA. To zawód, ale nie zdziwienie.
Pence jest bowiem postacią bez większego wpływu na decyzje podejmowane w Waszyngtonie i pełni rolę głównie dekoracyjno-symboliczną. Do Warszawy przyjechał przede wszystkim po to, by ratować prestiż konferencji bliskowschodniej i zmotywować do przyjazdu bardziej prominentnych gości z Europy (co w dużej mierze mu się nie udało). Jak sam zaznaczył, jego przyjazd to symboliczny wyraz podziękowania za podjęcie ryzyka organizacji szczytu bliskowschodniego oraz akcji przeciwko Huawei i Chinom.
Dekoracyjna rola Pence'a nie znaczy, że to co mówi, nie ma znaczenia. Wręcz przeciwnie; do wygłaszania oświadczeń nadaje się bardzo dobrze. Jego październikowe przemówienie na temat Chin było przełomowe i sygnalizowało nadejście nowej zimnej wojny z Państwem Środka - wojny, której staliśmy się świadomym współuczestnikiem. Jego wystąpienie w Monachium w ubiegłym roku miało zaś uspokoić europejskich sojuszników zaniepokojonych ekscesami Trumpa. To z Belwederu jednak do przełomowych nie będzie należeć.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl