Dżuma - największa katastrofa w dziejach Europy
Epidemia dżumy w Europie w latach 1347-1353 prawdopodobnie przyniosła najwięcej ofiar w historii, proporcjonalnie do wielkości populacji. Ocenia się, że była ona przyczyną śmierci od 30 do 60 proc. Europejczyków. W XIV wieku liczba ludności świata spadła z powodu tej choroby z 450 do 350 mln. Spowodowało to ogromne wstrząsy o charakterze społecznym, religijnym i gospodarczym, zmieniając bieg europejskiej historii - pisze Marek Kryda.
Mieszkańcy Europy, aż do momentu poprawy warunków higienicznych na początku XIX wieku, żyli w świadomości nieustannego zagrożenia chorobami zakaźnymi. Warto sobie uświadomić, że jeszcze przed dwustu laty epidemie groźnych chorób pojawiały się regularnie co 10-15 lat i nieodwołalnie zbierały swe okrutne żniwo. Szczególnie przerażająca była Czarna Śmierć - dżuma , zwana także: plagą, morową zarazą, morem czy morowym powietrzem. Słowo "dżuma" pochodzi od rumuńskiego ciuma - owrzodzenie, guz, zaraza - tak nazywano występujące podczas tej choroby na całym ciele chorego guzy i zmiany martwiczo-zgorzelinowe na skórze, często o ciemnym zabarwieniu.
Ta straszna choroba jest wywoływana przez bakterię Yersinia pestis, którą udało się wyizolować dopiero w 1894 r. podczas epidemii w Hongkongu. Jej nosicielami są gryzonie (zwłaszcza wiewiórkowate i szczury), a w jej przenoszeniu podstawową rolę odgrywają pchły tych zwierząt. Rozróżnia się trzy odmiany tej strasznej choroby: najczęściej spotykaną, przenoszoną przez pchły dżumę dymieniczą (nie leczona w większości przypadków kończy się śmiercią), dalej - przenoszoną drogą kropelkową odmianę płucną (z objawami ciężkiego zapalenia płuc, z krwawym kaszlem i sinicą - duszność i wstrząs septyczny powoduje tu śmiertelność niemal stuprocentową), oraz dżumę posocznicową, często prowadzącą do uogólnionego zagrażającego życiu zakażenia organizmu, czyli Sepsy . W jej przypadku w naczyniach krwionośnych palców i nosa może wystąpić zgorzel, co powoduje czernienie tkanek, dlatego dżumę nazywano także Czarną Śmiercią.
Causa moralis
Od zarania gatunku ludzkiego przyczyny epidemii były przerażającą zagadką. Już samo słowo greckie "plaga" oznacza cios lub uderzenie, co dobrze obrazuje powszechnie panujący pogląd, że zaraza to rodzaj fatum, przekleństwa, zrządzenia siły wyższej, które spada na ludzi "niczym grom z nieba". Dla naszych przodków przez tysiące lat jasne wydawało się to, że żadne działania ludzi, prócz religijnej pokuty i oddawania czci bogom nie mogą odwrócić "kary niebios", za jaką uznawano pojawiające się epidemie. Podejrzewano też, że za nawiedzające ludzkość plagi, mory i zarazy odpowiadają wyziewy wulkaniczne, a także ciała niebieskie: słońce (a szczególnie jego zaćmienia), księżyc, gwiazdy i wzbudzające powszechne przerażenie - komety.
Pałeczka dżumy - Yersinia pestis fot. Wikimedia Commons
Niejaki Piotr Umiastowski w swym wydanym w 1591 roku dziele "Nauka o morowym powietrzu na czwory księgi rozłożone" pisał - "Pierwszy znak przyszłego morowego powietrza: ognie po powietrzu latające, które prości ludzie zowią gwiazdami padającemi, także słupy ogniste, albo jakimkolwiek kształtem ognie pokazowałyby się". W "Dzienniku roku zarazy" Daniel Defoe pisał z kolei, o wizjach ludzi z przerażeniem wpatrujących się w niebo: "tu zobaczyli miecz ognisty wznoszony ręką wyłaniającą się z chmur, którego ostrze zawisło prosto nad miastem". Również dawni medycy epidemie uznawali za tzw. causa moralis, "karę bożą" za grzechy rodzaju ludzkiego.
Pierwszą wzmiankę historyczną o epidemii dżumy znajdujemy w biblijnej Księdze Salomona: "Tymczasem Filistyni zabrawszy Arkę Bożą zanieśli ją z Eben-Haezer do Aszkodu. (...) Gdy tylko ją przenieśli, ręka Pana dotknęła miasto wielkim uciskiem, zsyłając popłoch na mieszkańców miasta, tak na małych, jak i wielkich: wystąpiły na nich guzy". Z kolei w 430 r. p.n.e. według Tukidydesa taka sama zaraza miała uśmiercić prawie jedną czwartą armii Ateńczyków.
Gryzonie Mongolii
Od tysiącleci najważniejszym ośrodkiem endemicznym dżumy jest Mongolia. W 1899 r. pracujący w tym kraju polski lekarz Julian Talko-Hryncewicz odkrył, że nosicielami dżumy w tej części Azji są krewniacy wiewiórek - bobaki (łac. Marmota bobac). Te płowe zwierzęta zwane przez Mongołów tarbaganami, mają długość ciała dochodzącą (wraz z ogonem) do 50 cm i występują powszechnie na bezkresnych stepach Azji Środkowej. Według tradycyjnych wierzeń Mongołów bobak miał być przed wiekami doskonałym myśliwym, który został zamieniony w zwierzę w momencie, gdy odważył się zapolować na słońce.
Mongołowie od wieków polują na nie w celu pozyskania ich futer i tłuszczu. Na początku lat 90. Mongolia eksportowała ponad milion futer tych zwierząt rocznie. Jednak właśnie z powodu bobaków stepowa ojczyzna Mongołów do dziś jest wylęgarnią bakterii dżumy - zupełnie niedawno, bo w 2003 roku, zapadło tam na nią sześć osób, z których jedna zmarła. To właśnie tu, na mongolskich stepach znajduje się kolebka wielkiej pandemii XIV wieku. W rozprzestrzenieniu się dżumy ważną rolę mogły odegrać podboje militarne dokonywane przez tatarskich jeźdźców Złotej Ordy - kronikarze zapisali, że epidemia pojawiła się w roku 1338 nad Jeziorem Issyk-kul w Górach Tien-Szan w Azji Środkowej. W następnych latach wkroczyła na zachód do Kirgizji dziesiątkując tamtejsze wspólnoty nestorian, a na wschodzie docierając aż do Chin.
Pierwsze przerażające pogłoski o chorobie pustoszącej Azję zaczęły docierać do Europy w roku 1346 - włoski prawnik Gabrielle de Mussis z Piacenzy pisał, że "na wschodzie liczne plemiona Tatarów i Saracenów zmogła gwałtowne rozprzestrzeniająca się choroba". Pojawiły się pogłoski o tysiącach rozkładających się zwłok w Indochinach, również Indie miały być wyludnione przez wcześniej nieznaną, przerażającą plagę. Gabrielle de Mussis pisał: "Prawie każdy, kto odwiedził Wschód, (...) zarażony chorobą padał ofiarą nagłej śmierci, jakby rażony śmiertelną strzałą, która wywoływała powstawanie guzów na całym ciele. Rozmiar i ofiary tej klęski, jej potworna forma, przekonała żyjących, którzy rozpaczali i lamentowali w gorzkich latach 1346-1348 - Chińczyków, Hindusów, Persów, Medejczyków, Kurdów, Ormian, Gruzinów, Mezopotamczyków, Nubijczyków, Etiopczyków, Turków, Egipcjan, Arabów, Saracenów i Greków (bo prawie cały Wschód ucierpiał), przekonała ich wszystkich, że dzień sądu ostatecznego właśnie nadszedł."
Dżuma najstarszą bronią biologiczną?
Tatarska Złota Orda była imperium nietypowym, szczególnie według standardów europejskich. Z jednej strony kontrolowała bezkresne obszary Azji i Europy Wschodniej (Ruś), a z drugiej nie utrzymywała garnizonów wojskowych, ani nie stała na straży własnych granic. Głównym przejawem działania jej aparatu państwowego było ściąganie danin, które zresztą zbierali dla Tatarów lokalni władcy. Za odmowę ich zapłaty groziły drakońskie kary: śmierć i konfiskata majątku. Chanowie zatwierdzali lokalnych władców, obdarzając ich przywilejami, tzw. jarłykami, stało się tak także w przypadku włoskich portów handlowych na opanowanym przez Mongołów Półwyspie Krymskim. W 1266 roku wysłannicy Genui, Wenecji i Pizy za sowitą opłatą uzyskali od Wielkiego Chana Złotej Ordy prawo utrzymania na Krymie niezależnych miast handlowych w państwie mongolskim. Kupcy z należącej do Genui Kaffy (obecna Teodozja) handlowali towarami wschodnimi i importowanymi z krajów europejskich wyrobami luksusowymi. Jednak największą rolę w ich mieście
odgrywał inny towar - niewolnicy, co znalazło swój wyraz w ukraińskich opowieściach ludowych, jak choćby tej o Oksanie i Pawle. Gdy wzięta w jasyr czarnooka Oksana została sprzedana w Kaffie do haremu, zakochany w niej bez pamięci kozak zaporoski - Pawło, wykradł ją z niewoli w przebraniu kobiecym, ukrywając swą wybrankę w wielkim koszu z jedwabiem, atłasem, aksamitem...
Genueńczycy uczynili z Kaffy miasto-twierdzę z dwoma pierścieniami murów o wysokości 12 m i grubości 2,5 m. W jego systemie obronnym ważną rolę odgrywało 26 potężnych baszt, a w samym centrum umocnień znajdowała się zbudowana ze skały wapiennej cytadela z magazynami najdroższych towarów (jedwabiu, biżuterii i futer), skarbcem, sądem i siedzibą biskupa katolickiego. Dzięki tym umocnieniom, to największe i najważniejsze miasto Krymu stało się jedną z najpotężniejszych twierdz ówczesnej Europy. Dbano też o potrzeby mieszkańców - już w roku 1316 ormiański biskup Kaffy ufundował budowę miejskiego systemu wodociągowego. W owym czasie Kaffa rozkwitła i stała się tętniącym życiem wieloetnicznym miastem handlowym - mieszkali i bogacili się tu prócz Genueńczyków, Wenecjanie, Grecy, Ormianie, Żydzi, Turcy i Mongołowie.
Z czasem zależność genueńskiej Kaffy od chanów Złotej Ordy systematycznie malała, a jednocześnie miasto zaczęło odgrywać coraz większą rolę w rozgrywkach politycznych na Krymie, co wywoływało niezadowolenie tatarskich władców. Przez długi czas Genueńczykom udawało się utrzymywać własną niezależność dzięki płaceniu wysokich danin. W 1343 roku cierpliwość chana Dżanibeka wyczerpała się - rozpoczęło się wielkie oblężenie tej genueńskiej kolonii, przerwane jednak w lutym 1344 r., gdy przybyłe na odsiecz miasta oddziały włoskie zabiły 15 tys. Tatarów i zniszczyły ich machiny oblężnicze. Dżanibek zdecydował się na ponowne oblężenie w roku 1345, jednak po kilku miesiącach wśród oblegających miasto wojsk tatarskich wybucha zawleczona ze wchodu epidemia dżumy. Chan Dżanibek widząc, jak jego oddziały idą w rozsypkę, zdecydował się zastosować przerażająco skuteczny fortel, który miał się stać brzemienny w skutki. Według zachowanych przekazów, Tatarzy mieli katapultować zczerniałe zwłoki zmarłych na dżumę wojowników
przez mury obronne miasta, licząc na wybuch epidemii wśród mieszkańców oblężonej Kaffy.
Tak pisał o tych wydarzeniach ich naoczny świadek Gabrielle de Mussis: "Umierający Tatarzy przerażeni rozmiarami zarazy i zdając sobie sprawę, że nie ma od niej ucieczki, przestali interesować się oblężeniem. Jednak wpadli na pomysł umieszczania zwłok na maszynach oblężniczych i katapultowania ich do oblężonego miasta, tak by nieznośny odór mógł uśmiercić wszystkich jego mieszkańców. Wydaje się, że całe góry trupów wrzucono do miasta, chrześcijanie nie mogli ani się schować, ani od nich uciec, mimo że wrzucano ile się tylko dało zwłok do morza. Wkrótce rozkładające się zwłoki skaziły powietrze i zatruły wodę, nie dało się już uciec od szczątków członków mongolskiej armii. (...) Nikt już nie wiedział jak się przed tym obronić".
Trudno jednak uznać chana Dżanibeka za pioniera w zastosowaniu broni biologicznej - próby użycia tego typu oręża są bardzo stare - już wojska Aleksandra Macedońskiego wycofując się porzucały na polach bitew zwłoki żołnierzy zmarłych na groźne choroby zakaźne. Do dziś bakterie dżumy wchodzą w skład "klasycznego" arsenału broni biologicznej (dżuma to choroba na którą do dziś nie ma szczepionki). Broń ta została użyta podczas II wojny światowej - w 1940 r. Japończycy zrzucili bomby z fiolkami zawierającymi pchły zarażone dżumą, wywołując epidemię w chińskim mieście Ningbo. Według ekspertów wojskowości bakterie tej choroby to potencjalnie wyjątkowo groźny rodzaj broni biologicznej, jakiej mogliby użyć terroryści.
Wyścig szczurów
Dżanibek z powodu plagi dziesiątkującej jego odziały musiał ostatecznie odstąpić od murów Kaffy, jednak jego śmiercionośny fortel przyniósł skutki, których on sam chyba się nie spodziewał. Obrońcy ogarniętego epidemią miasta uciekając na statkach do Włoch spowodowali powstawanie coraz to nowych ognisk zarazy we własnej ojczyźnie. "Pomiędzy uciekającymi z Kaffy statkami byli też żeglarze zarażeni zabójczą chorobą. Część z nich pożeglowała do Genui, inni do Wenecji i do innych chrześcijańskich krajów. Gdy ci żeglarze dotarli do tych miejsc i zmieszali się z tamtejszymi ludźmi, stali się jakby nosicielami złych duchów - każde miasto, osada, każde miejsce stawało się zatrute zaraźliwą epidemią, a ich mieszkańcy, tak mężczyźni jak i kobiety, umierali nagłą śmiercią. I gdy ktoś zarażał się, zaraz zatruwał swoją całą rodzinę, nawet po swej śmierci tak, że grzebiący jego ciało zarażali się i dzielili los jego. W taki sposób śmierć przychodziła przez okno, a miasta i miasteczka stawały się wyludnione" - pisał
Gabrielle de Mussis.
Obecnie dzięki zachowanym zapisom historycznym możemy dokładnie odtworzyć wędrówkę dżumy do Włoch, w której doniosłą rolę odegrały zapewne szczury okrętowe, a konkretnie ich pchły, które błyskawicznie opuszczały ciało umierającego na dżumę chorego, by niezwłocznie znaleźć nowego żywiciela. Najpierw Czarna Śmierć pojawia się na szlaku okrętów handlowych płynących na zachód - w Konstantynopolu i na wyspach greckich. Pierwszym włoskim portem gdzie wybucha epidemia jest Mesyna na Sycylii, stąd w październiku 1347 roku rozszerza się na całe południowe Włochy. Uważa się, że zarazę zawleczono tu na kilkunastu genueńskich galerach, które zawinęły wtedy do tego sycylijskiego portu. W tym czasie dociera ona również do Trebizondy u wybrzeży Morza Czarnego oraz do Egiptu i na Baleary. Również na lądzie uciekający w panice przed zarazą nie zdawali sobie sprawy, że wiozą ze sobą źródło zakażenia - pchły. Ta nieświadomość powoduje, że Czarna Śmierć rozprzestrzeniała się w zawrotnym tempie - jej przeciętna prędkość na
lądzie to około 8 kilometrów dziennie.
Żydzi oskarżenie o szerzenie zarazy w miastach niemieckich zostali spaleni żywcem fot. Wikimedia Commons
Władze Genui wiedząc o zbliżającej się zarazie zakazały wszelkim statkom wchodzenia do ich portu. Nie ochroniło to jednak tego miasta od katastrofy - podzieliło ono los innych miast włoskich ogarniętych pandemią na początku 1348 roku. Jednak najgorszy los spotkał Florencję, co Boccaccio opisał w 1353 roku w "Dekameronie" ukazującym nieustanne pogrzeby już prawie bez żałobników, chorych umierających nagle na ulicy, czy konających we własnych domach, których śmierci nikt nie zauważa i dopiero nieznośny odór daje znać sąsiadom o ich cichej tragedii.
Zaraza zebrała we Florencji straszne żniwo - umiera blisko połowa jej mieszkańców, w nadadriatyckim Splicie wilki zaczęły atakować nielicznych pozostałych przy życiu mieszkańców. W tym samym czasie zaraza pojawia się na południu Hiszpanii i w Prowansji - w samej Marsylii umiera 56 tys. mieszkańców. W Awinionie papież poświęcił rzekę Rodan, by mieszkańcy mogli pozbywać się ciał zmarłych wrzucając je do nurtów tej rzeki przy bijących dzień i noc kościelnych dzwonach. Na wiosnę 1348 r. zaraza opanowuje już większość miast Francji, gdzie na gęsto zaludnionej północy kraju w ciągu miesiąca umiera połowa ludności. Tej samej wiosny dżuma atakuje także Anglię, tu też skala kataklizmu jest trudna do wyobrażenia: ludność Wysp Brytyjskich przed nadejściem pandemii liczyła 3,5 do 5 milionów, do roku 1377 spada, jak się ocenia, do 2 milionów. To właśnie Czarna Śmierć spowodowała czasowe przerwanie walk Wojny Stuletniej pomiędzy Anglią i Francją. W końcu roku 1348 dżuma dociera do Niemiec i Austrii - kronikarze zapisali,
że gdy osiągnęła ona swe szczytowe nasilenie, w ciągu jednego dnia w Wiedniu odbyło się 960 pogrzebów.
W 1349 r. pandemia objęła Szkocję i Irlandię, a stamtąd przedostała się do Skandynawii. Uważa się, że pałeczki dżumy dotarły do Bergen w Norwegii we wrześniu tego roku na dryfującym statku, na którym nie przeżył nikt z załogi. Zaraza trwała tu sześć miesięcy i zebrała straszne żniwo - zmarło aż 40-50 proc. mieszkańców tego kraju. Do Polski zaraza dociera również drogą morską z miast hanzeatyckich Europy Zachodniej, dotknięte nią zostały najpierw miasta Pomorza, Warmii i Mazur, by następnie objąć zarówno Wielkopolskę, jak i Małopolskę.
W większości państw naszego kontynentu dżuma wygasła około 1351 roku - Olbrzymia liczba zmarłych spowodowała paraliż gospodarczy Europy (w niektórych jej rejonach zmarło nawet 80 proc. populacji), w niektórych krajach europejskich nawet 1/3 ziemi leżała odłogiem. Chroniczny niedobór rąk do pracy spowodował zachwianie struktury społecznej i w konsekwencji przyspieszył koniec systemu feudalnego. W latach 1350-1352 - epidemia objęła Kijów, Moskwę i Nowogród Wielki, skąd w 1353 roku dociera ponownie nad Morze Czarne.
W czasie tej "Wielkiej Plagi" nikt nie mógł czuć się bezpiecznie - także monarchowie. 26 marca 1350 r. w Gibraltarze umiera na dżumę król Kastylii i Leonu Alfons XI. Dzisiątkowała ona również duchowieństwo - w Niemczech umieralność kleru sięgnęła 30 proc. W konsekwencji wiele klasztorów opustoszało, zamykane były kościoły. We francuskim Montpellier w zakonie kartuzów przebywał brat włoskiego poety Petrarki - Gerardo, który przeżył jako jedyny z całego zgromadzenia, w którym żaden z zamkniętych za murami braci nie został oszczędzony przez chorobę. Nie miał tyle szczęścia mnich z irlandzkiego klasztoru w Kilkenny, który opisał w swym dzienniku śmierć pozostałych braci zakonnych. Przed śmiercią prosi on Boga, o to, by ocalał choć jeden człowiek, który dokończyłby prowadzony przez niego kronikę zarazy. Brat ten umiera w trakcie pisania - zapiski urywają się w kilka dni później.
Częste mycie skróci życie?
Podczas epidemii prewencyjnie zabijano zwierzęta domowe, ale nikomu do głowy nie przychodziło, że ludzie mogą zarażać się od chorych szczurów. Co ciekawe, rzadko pojawiały się poglądy, że choroby mogą się przenosić z człowieka na człowieka, jednocześnie prócz tradycyjnego ziołolecznictwa w średniowieczu nie było w Europie żadnych środków o minimalnej choć skuteczności w walce z chorobami zakaźnymi. Jak pisze Katherine Ashenburg w "Historii brudu", według medyków najlepszym zabezpieczeniem przed kolejną epidemią miało być... ograniczenie higieny: "W 1348 roku król Francji Filip VI polecił swoim lekarzom z Uniwersytetu Paryskiego zbadać zarazę i znaleźć jej przyczynę. Medycy uznali, że przyczyną choroby były... gorące kąpiele. Gorąca woda miała według nich rozpulchniać i osłabiać ciało. W skórze pod wpływem ciepłej wody, otwierały się pory przez które wnikała do organizmu zaraza znajdująca się w powietrzu. Należało więc żyć w brudzie i przestać się myć, aby uniknąć zarażenia dżumą! Taki był werdykt medyków
paryskich."
Gdy zawodziły wymyślne "sprawdzone" metody i "leki", kierowano modły do Boga i św. Rocha, pielgrzyma-samarytanina, który był świętym od chorób zakaźnych, jego święto przypada na 16 sierpnia. Dawniej także w Polsce otaczano go niezwykłą czcią, czego dowodem są zachowane po dziś dzień liczne kościoły pod jego wezwaniem i przydrożne kapliczki wznoszone w miejscach, w których grzebano zmarłych podczas zarazy.
Biczownicy
Czasy zarazy stały się też czasami skrajnego fanatyzmu, czasami rozkwitu sekt i ruchów religijnych wszelkiej maści. Tak dobrze znany z czasów pogańskich krwawy obyczaj składania ofiar (także ludzi) dla "przebłagania" bóstwa, znów znalazł podatny grunt. Rozpoczęło się poszukiwanie "kozłów ofiarnych" - choć podejrzani byli kalecy, pielgrzymi, trędowaci, a w chrześcijańskiej Hiszpanii - Arabowie, to jednak największe prześladowania spotkały Żydów. W maju 1348 roku rozpoczęły się ich masakry w Prowansji, a w listopadzie tegoż roku także ludność miast flandryjskich i niemieckich zajęta była rzezią tych Bogu ducha winnych innowierców. W Hiszpanii doszło do antyżydowskich rozruchów, a w szwajcarskiej Bazylei zamknięto ich w budynkach drewnianych, które później podpalono - bezbronne ofiary spłonęły żywcem. W lutym 1349 roku wymordowano prawie 2 tys. Żydów w Strasburgu, w sierpniu tegoż roku dokonano eksterminacji wspólnot żydowskich w Kolonii i Moguncji. Mimo że w reakcji na te pogromy papież Klemens VI wydał dwie
bulle zakazujące prześladowania Żydów, do końca pandemii dżumy w 1351 roku w całej Europie Zachodniej z powodu czystek etnicznych przestało istnieć 60 dużych i 150 mniejszych wspólnot społeczności żydowskiej.
Członków średniowiecznych bractw religijnych - biczowników nazywano flagelantami (łac. flagellare "chłostać") i kapnikami. Działali oni we Włoszech, w Hiszpanii, Francji, Austrii i w Niemczech, później rozwinęli swą działalność także w Polsce (pojawili się w naszym kraju po raz pierwszy w 1261 r.). Nie mogło być nic bardziej stymulującego dla działalności flagelantów niż wybuch wielkiej epidemii takiej jak dżuma, kiedy ich apokaliptyczne wizje zaczynały się spełniać. To właśnie Czarna Śmierć przyniosła niezwykły rozkwit sekt biczowników. Duchowieństwo początkowo przychylnym okiem patrzyło na tą wzbierająca falę masowego religijnego samoumartwiania. Prawie w całej Europie powszechny stał się widok pielgrzymek i procesji zakapturzonych półnagich, biczujących się do krwi mężczyzn i kobiet, często z duchownymi z krucyfiksami i monstrancjami na ich czele. Kapnicy wprowadzali się w stan nazywany przez współczesną psychiatrię "zbiorową psychozą z motywacją pseudoreligijną". Tu światem chorego rządzą apokaliptyczne
wydarzenia, a on sam znajduje się w samym ich centrum. Może czuć się nieśmiertelny, wybrany przez los, lub na odwrót - może mieć poczucie własnego małego znaczenia.
Dla flagelantów publiczne biczowanie było formą umartwiania i pokuty za grzechy. Głosili oni, że tylko zadawanie sobie bólu, publiczna ofiara może przebłagać Boga i powstrzymać zarazę. "Ludzie, do tego bractwa należący, chodzili procesjami z zakrytemi głowami nakształt mnichów, a obnażając się po pas, smagali jedni drugich po plecach biczyskami, kręconemi z poczwórnych rzemyków, mających w końcach węzełki. Obchodzili stacje, odpusty i czynili dziwne nabożeństwa, śpiewając pieśni, każdy w swoim języku, niestworne i grube; była to bowiem hałastra ludzi rozmaitego plemienia i języka. Sami się nawzajem, nie będąc księżmi, słuchali spowiedzi i odpuszczali sobie największe grzechy" - pisał Jan Długosz. Ich procesje zaczęły przyciągać rzesze uczestników - najbardziej znany stał się masowy pochód biczowników w 1349 r. po wybuchu epidemii dżumy w Perugii. Członkowie ruchu biczowników głosili, że już sam udział w ich procesjach oczyszcza z grzechów.
Flagelantyzm nagle stał się ruchem masowym - teraz jedna procesja biczowników mogła liczyć kilkadziesiąt tysięcy osób, wyjątkowo nawet, jak się to zdarzyło we Francji - aż 120 tys. To właśnie skala tego zjawiska zapewne spowodowała zmianę stosunku duchowieństwa do tego ruchu. Papież Klemens VI w roku 1349 r w bulli Inter sollicitudines, wprowadza zakaz organizowania procesji biczowników, nie zakazuje jednak indywidualnego samobiczowania i nie nazywa flagelantów heretykami. Czyżby dlatego, że sam był biczownikiem, wcześniej uczestniczył w ich procesjach, a wielu kardynałów było ich sympatykami? Po ogłoszeniu bulli biczownicy zaczęli głosić, że plaga dżumy jest co prawda karą bożą, ale nie za grzechy wszystkich ludzi, tylko za zepsucie panujące na dworze papieskim.
Podczas Wielkiego Postu w Hiszpanii, Portugalii i we Włoszech procesje zakapturzonych biczowników odbywają się do dnia dzisiejszego.
Marek Kryda
Marek Kryda od 10 lat publikuje w "Focusie Historia", wcześniej pisał również dla "Przekroju" i "Archeologii żywej".
Materiał nadesłany do redakcji serwisu "Historia" WP.PL.