Czy mogliśmy wygrać powstanie listopadowe?
To pytanie powraca jak bumerang, kiedy wspominamy kolejne przegrane powstanie. Nie jest to ten poziom zażartej dyskusji jak w przypadku powstania warszawskiego, ale wokół listopadowego zrywu toczyły się również niegdyś burzliwe debaty. Spór o szansach na zwycięstwo w 1830 r. wprowadził na naukowe salony nieżyjący już dziś Jerzy Łojek, który postawił bardzo odważną tezę - mogliśmy je wygrać. Dzisiaj historycy na ogół nie mają złudzeń - listopadowy zryw nie miał większych szans na powodzenie - pisze Mateusz Staroń w artykule dla Wirtualnej Polski.
''Nie nie mogliśmy, ale nie umieliśmy'' - pisał powstaniec Maurycy Mochnacki o szansach na zwycięstwo powstania listopadowego. Taka opinia w kręgach bezpośrednich uczestników była powszechna. Niestety, nie miała ona większego związku z rzeczywistością, ale spełniała następującą rolę - uzasadniała słuszność decyzji o wybuchu powstania. Insurgenci myśleli mniej więcej w ten sposób: ''Mieliśmy szansę, ale jej nie wykorzystaliśmy! Gdybyśmy tylko wykorzystali nadarzające się okazje, mogliśmy osiągnąć sukces!''.
Takie rozważania byłych powstańców wziął sobie do serca prof. Jerzy Łojek, który doszedł do wniosku, że powstanie mogło zakończyć się powodzeniem. Za tak nonszalancką tezę spotkał go środowiskowy lincz. Jeden z historyków, Władysław Zajewski, napisał, że Łojek ''zapuszcza się w takie rozważania i przewidywania, które wymykają się jakiejkolwiek kontroli naukowej''. Krótko mówiąc - nie była to już nauka, ale publicystyka historyczna.
Jak Dawid i Goliat
''W nadchodzącym starciu militarnym z Rosją polskie szanse przedstawiały się blado'' - napisał bez ogródek historyk Piotr Wandycz. Argumenty na poparcie tej tezy są bardzo mocne. Polska (Królestwo Polskie) pod względem militarnym, ekonomicznym i politycznym ustępowała bezwzględnie pola Rosji. Historyk Jan Ziółek podaje, że ''Królestwo nie posiadało środków do prowadzenia skutecznej wojny''. Terytorium Królestwa Polskiego zamieszkiwało 4 mln Polaków, Rosja zaś liczyła ponad 50 mln. Ich zdolności mobilizacyjne były ogromne - mogli zmobilizować 400 tys. żołnierzy i wystawić 1000 dział! Stosunek sił wynosił 1:10 na korzyść Rosjan.
Gdy w lutym 1831 r. granice przekroczyło doświadczone i zaprawione w bojach wojsko rosyjskie (115 tys. ludzi, 336 dział), Polska mogła im przeciwstawić 57 tys. ludzi (razem z załogami twierdz i 140 dział). W polu ta przewaga malała do 1:2, ale strona rosyjska zawsze miała 2-3-krotną przewagę w artylerii. Zdawano sobie doskonale sprawę z ogromnej przewagi liczebnej przeciwnika. ''Półgłówki zrobiły burdę, którą wszyscy ciężko przypłacić mogą - pisał dyktator powstania Józef Chłopicki. - Marzyć o walce z Rosją, która trzemakroć sto tysiącami wojska zalać nas może, gdy my ledwie pięćdziesiąt tysięcy mieć możemy, jest pomysłem głów, którym piątej klepki brakuje'' [pisownia oryginalna - red.]. ''Świadomość słabości sił własnych przytłoczyła polskie dowództwo'' - pisał Wiesław Majewski.
Ale liczebność samej armii to nie wszystko. Skarbiec Królestwa świecił pustkami - główny ciężar wystawienia armii poniosło społeczeństwo. Nie dysponowano nadwyżkami żywnościowymi - sprzedano je i wywieziono przed wybuchem powstania. Przemysł zbrojeniowy praktycznie nie istniał, a całe uzbrojenie armii pochodziło z Rosji. Nie byliśmy w stanie uzbroić zmobilizowanych żołnierzy i dodatkowo zapasy amunicji wynosiły zaledwie 10 sztuk na jeden karabin.
Obraz Horace Verneta "Polski Prometeusz"- alegoria upadku powstania listopadowego fot. Wikimedia Commons
Gwoździem do trumny było ogłoszenie w momencie rozpoczęcia walk przez Prusy i Austrię blokady dostaw z Zachodu. Pomimo tych skromnych środków i wielu przeszkód, zdołano łącznie wystawić przez cały czas trwania powstania 115 tys. żołnierzy. Był to ogromny wysiłek, który i tak nie mógł dorównać potencjałowi rosyjskiemu. Tym bardziej, że konflikt się przedłużał. Gdybyśmy stanęli z boku i popatrzyli na obie strony wojny, to przed oczami stanęliby nam... biblijni Dawid i Goliat. Tak obrazowo możemy porównać potencjały obu stron.
''Szkaradna, niecna, niegodziwa''
''Wmieszanie się przychylne Europy do naszej sprawy uważam za jedyny sposób uzyskania niepodległości'' - stawiał sprawę jasno sternik polskiej dyplomacji ks. Adam Czartoryski. Prosty bilans sił obu stron pokazywał jak na dłoni słabość polskiej strony. Na innych polach nie było wcale lepiej.
W momencie wybuchu powstania Polacy nie mieli nawet narzędzia do prowadzenia lobbingu w Europie na rzecz poparcia powstania. ''Kiedy więc powstanie nasze przyszło byliśmy pod każdym względem obcy, wszelkich związków i przyjaźni pozbawieni, a za przeciwnika mieliśmy dyplomację przebiegłą, doświadczoną, szeroko rozgałęzioną i wszędzie przemożny wpływ wywierającą'' - pisał Stanisław Barzykowski.
Anglia odpowiadała, że nie zamierza ''mieszać się w spór między monarchą a poddanymi, robić się sędzią między nimi''. Z kolei Francja uchodziła za sympatyka polskiego zrywu, przynajmniej w oczach insurgentów, ale również nie dawała żadnych nadziei: ''interes Polski obchodzi mocno Francję, ale nie godzi się rządowi poświęcać interes własnego państwa interesowi obcego narodu''.
Nieco inną perspektywę miała Austria, ale podobnie jak pozostałe mocarstwa, była przeciwna powstaniu. Książę Metternich podkreślał inny powód swojego stanowiska: ''upadek insurekcji polskiej będzie dowodem powstrzymania rewolucji powszechnej. Tymczasem, póki trwa, powstanie jest wielką i niewątpliwą zachętą dla wszystkich rewolucjonistów''.
Czartoryski politykę państw zachodnich skwitował krótko jako ''szkaradną, niecną i niegodną''. Międzynarodowa koniunktura nie dawała cienia nadziei na pomoc dla powstania z zewnątrz. Powstanie uderzało w porządek ustalony na kongresie wiedeńskim w 1815 r., którego broniły wielkie mocarstwa. Polska nie miała tutaj pola manewru.
Słabość Królestwa pod względem militarnym, gospodarczym i politycznym sprawiały, że już w momencie wybuchu powstania było ono skazane na porażkę. Odpowiedniej perspektywy dodaje nam również fakt, który podkreślają historycy - żaden naród w XIX wieku nie zdołał samodzielnie wybić się na niepodległość bez pomocy z zewnątrz. Gdyby Polakom się to udało byłby to prawdziwy fenomen. Tak się jednak nie stało.
###Mateusz Staroń dla Wirtualnej Polski