Czy Czarny Protest ma sens? W dyskusji o prawie aborcyjnym zaczynajmy od faktów
Obserwując dyskusję o Czarnym Proteście, mam wrażenie, że kopiuje ona mechanizm stojący za sukcesem frekwencyjnym Strajku Kobiet. Nazwę to po imieniu: to manipulacja. Wmawia się, że to politycy chcą całkowitego zakazu aborcji i badań prenatalnych. Ani nie politycy, ani nie całkowitego. Spierajmy się w oparciu o fakty.
Na początek osobiste wyznanie: w kwestii stanowienia prawa jestem moralnym symetrystą. Choć osobiście nie popieram aborcji i uważam, że przyzwoitość wymaga od dorosłych ludzi wzięcia odpowiedzialności za swoje czyny, traktuję obecny kompromis jako słuszny. W sprawie tak drażliwej i dla wielu zero-jedynkowej, znalezienie rozsądnego środka - który z jednej strony chroni prawo do życia poczętych dzieci, a z drugiej daje kobietom szansę wyboru w przypadkach granicznych - to kwestia racji stanu.
Pochwała kompromisu
Każda radykalizacja, zmierzająca albo do całkowitego zakazu, albo całkowitej liberalizacji aborcji, byłaby bowiem szkodliwa społecznie, generująca konflikty oraz masowo dyskryminująca system etyczny znacznej części społeczeństwa. A więc kontrskuteczna. To, co nam w takim razie zostaje, jedni nazywają ”zgniłym kompromisem”, a ja nazywam minimalizowaniem potencjalnych strat. Dlatego właśnie warto, aby przy kolejnym projekcie ingerującym w status quo, zarówno wspierający go, a może przede wszystkich protestujący przeciwko w masowych Czarnych Protestach, wiedzieli, z czym wchodzą w debatę. Przeciwko czemu występują.
Niestety, świadomie albo z niewiedzy, siłę manifestacji przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego buduje się na przekłamaniach. Świadomie podkręca ich wydźwięk, przypisując autorstwo znienawidzonym politykom Prawa i Sprawiedliwości oraz klerowi. Podobny mechanizm sprawdził się w przypadku projektu społecznego w 2016 roku. Wmówiono wtedy wielu kobietom, że wychodzą protestować przeciwko całkowitemu zakazowi aborcji. Dopiero po fakcie liderki i liderzy tamtych ulicznych demonstracji zaczęli przypisywać ich uczestnikom chęć liberalizowania obecnego prawa.
Protestują, ale przeciwko czemu?
Dlaczego świadomie mówię o wprowadzeniu ludzi w błąd? Ponieważ wystarczyło na fali Strajku Kobiet zorganizować następne manifestacje, już wprost popierające prawo do aborcji, aby pojawiła się na nich dosłownie garstka osób. Ten scenariusz się powtarzał aż do momentu debaty nad społecznym (a nie politycznym) projektem "Ratujmy Życie". Pamiętamy przecież, w jakich warunkach głosowano na jego temat w Sejmie, przy jakim zachowaniu części opozycji przepadła inicjatywa stawiająca odwrotne akcenty. Jeśli nie wierzą mi państwo na słowo, proszę poszperać po Facebookach czy Instagramach celebrytek, które wzywają w piątek do Warszawy do wyrażenia swojego "wkurwu".
"Przymus rodzenia śmiertelnie chorych dzieci, który naraża je na ból i cierpienie, a ich matki na ciężką depresję, przymus rodzenia dzieci z gwałtów, przymus rodzenia, kiedy zagrożone jest życie kobiety w ciąży to okrucieństwo nie do opisania, barbarzyństwo w czystej postaci, bezduszność granicząca z patologią" - pisze Kinga Rusin.
"Całkowity zakaz aborcji jest łamaniem praw człowieka!" - alarmuje Monika Brodka.
"Jutro znowu wyjdziemy na ulice Warszawy, żeby pokazać, że nie pozwolimy, aby posłowie i kler podejmowali za nas decyzje" - wzywa do obywatelskiego buntu Anja Rubik.
"Dziś chcą nas zmusić do rodzenia skazanych na śmierć płodów. A jutro? Każą rodzić ofiarom gwałtu? (…) Na badania prenatalne pojadą do Pragi albo Sztokholmu (bo naturalną konsekwencją zakazu aborcji ze względu na ciężkie wady płodu będzie przecież zakaz badań prenatalnych)" - przestrzega Hanna Lis. "Czy potem okaże się, że 12-tygodniowe życie poczęte ma jednak większy ciężar gatunkowy, niż zagrożone ciążą życie 29-letniej matki?" - pyta.
Jaki obraz sytuacji przedprotestowej wypływa z tych wypowiedzi? Politycy wraz z Kościołem zamierzają całkowicie zdelegalizować aborcję, zabronić badań prenatalnych oraz przerywania ciąży w momencie zagrożenia życia matki. Nie będzie można jej wykonać również po poczęciu dziecka w wyniku gwałtu. Faktycznie, są to mocne argumenty i na pewno wyprowadzą na ulice tysiące osób. Tylko czy prawdziwe?
Zacznijmy od faktów
Spójrzmy zatem, jak wygląda obowiązujące w Polsce prawo. Po pierwsze, aborcja jest dozwolona, gdy ciąża zagraża życiu lub zdrowiu ciężarnej kobiety. Po drugie, jest ona możliwa również w przypadku, gdy powstała w wyniku czynu zabronionego, czyli gwałtu. Po trzecie, aborcji można dokonać w sytuacji, w której badania prenatalne wskazują na prawdopodobieństwo upośledzenia płodu albo choroby.
Co zakłada projekt obywatelski "Zatrzymaj aborcję"? Usunięcie jedynie punktu numer trzy, przy czym jego autorzy wyraźnie zaznaczają, że sytuacja dotyczy głównie dzieci ze zdiagnozowanym zespołem Downa. W tej chwili, przy prawie 1100 legalnych aborcjach rocznie, trisomia chromosomu 21 znajduje się wśród trzech głównych przyczyn terminacji ciąży.
Dodatkowo, projekt społeczny w żaden sposób nie stara się ani nie postuluje wprowadzenia zakazu badań prenatalnych, a jedynie "przywrócenie im diagnostyczno-terapeutycznego charakteru". Można i należy rozmawiać, w jaki sposób ten charakter rozumieją inicjatorzy akcji, ale od podobnego stwierdzenia do zakazu - droga daleka.
Choć przedstawia się go jako inicjatywę partyjną Prawa i Sprawiedliwości oraz rodzaj szantażu Kościoła katolickiego, sami politycy prawicy niejednokrotnie szerokim łukiem omijają projekt, a choćby Jarosław Kaczyński dwukrotnie pokazał w Sejmie, że gdy projekty liberalizujące aborcje były społeczne, również głosował za ich wprowadzeniem pod obrady Sejmu.
Stąd na koniec mój mały apel. Dyskusji o aborcji nigdy nie rozstrzygniemy definitywnie na korzyść jednej strony, bez poszkodowania drugiej. Dlatego jeśli już wychodzimy w przestrzeń publiczną, by przeciwko czemuś się buntować, przedstawiajmy argumenty szczerze. Walczenie ze smokiem, którego samemu się stworzyło i zna jego wszystkie słabości, to po prostu intelektualne lenistwo.