Czego chcą obrońcy demokracji? Paweł Lisicki: po nas choćby potop
Obrońcy demokracji zamiast pozwolić rządowi działać, marzą o przedwczesnych wyborach i obalających władzę referendach. Tylko w takim stanie ducha można snuć dywagacje o tym, że już 19 stycznia Sąd Najwyższy ogłosi nieważność wyborów i rozpisanie nowych. Rzecz praktycznie niemożliwa, bo takie postanowienie, nie mające żadnego oparcia w rzeczywistości, stałoby się deklaracją prawdziwej a nie słownej wojny, a jednak to ona zdaje się budzić nadzieję opozycji. Czy naprawdę tego by chcieli? Czy w imię odsunięcia od władzy znienawidzonego Jarosława Kaczyńskiego gotowi byliby doprowadzić do chaosu i rozpadu państwa? Nie chcę w to wierzyć - pisze Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski.
W czasie jednego z programów publicystycznych padło pytanie o to, jaki jest właściwie cel organizowanych przez KOD demonstracji. Pewien publicysta, otwarcie sympatyzujący z przeciwnikami rządu odpowiedział, iż najwyższa pora powiedzieć głośno, że potrzebne są przyspieszone wybory. Wcześniej podobne pomysły zgłaszali też politycy opozycji, którzy proponowali przeprowadzenie ogólnopolskiego referendum w sprawie skrócenia kadencji Sejmu i prezydenta. Nie ma wątpliwości, że takich głosów będzie coraz więcej i że pokazują one prawdziwe intencje protestujących. Po prostu duża część tych, którzy przegrali wybory nie może pogodzić się z demokratycznym wynikiem. PiS nie miał prawa wygrać, a już na pewno nie ma prawa rządzić po swojemu. Jeśli tego nie rozumie, należy mu władzę odebrać.
Takie podejście sprawia, że każdy zewnętrzny obserwator polskiej sceny politycznej musi odczuwać spore zaambarasowanie. Z jednej strony spór o legalność wyboru sędziów Trybunału Konstytucyjnego nie wydaje się czymś nadzwyczajnym. Niedawno na przykład podobny konflikt miał miejsce we Włoszech, gdzie przez kilkanaście miesięcy Trybunał Konstytucyjny, z powodu braku wystarczającej liczby sędziów, nie mógł pracować. Jednak żaden poważny komentator nie wspominał o tym, że do Rzymu nadciąga totalitaryzm, podobnie nic w tej sprawie nie zamierzał zrobić ani Parlament Europejski, ani jego szef Martin Schultz. Milczały też inne, mniej lub bardziej znane ośrodki troski o prawa obywatelskie. Tego typu napięć między różnymi władzami w systemie demokratycznym jest wiele i są one czymś naturalnym. Demokracja to nie sprawnie naoliwiona maszyna, a raczej system, w którym wciąż ścierają się, zderzają, konkurują i blokują różne ośrodki, szczególnie, jeśli dochodzi do istotnego konfliktu interesów różnych grup społecznych.
Dlaczego zatem kwestia wyboru trzech sędziów nagle stała się w Polsce dla wielu sprawą życia i śmierci? Jak to możliwe, że od kilkunastu dni, może od miesiąca, wielkie media debatują na temat zamachu stanu, naruszenia prawa, łamania konstytucji?
Doprawdy, gdyby ktoś nie znający polskich warunków chciał czytać wyłącznie nagłówki i słuchać przekazów podekscytowanych reporterów, łatwo doszedłby do przekonania, że Polska znajduje się na krawędzi wojny domowej, że lada moment władza rzuci się do gardła obywatelom. Co innego mają na myśli ci, którzy mówią o zamachu stanu, o demokraturze, autorytaryzmie? O co im u licha chodzi? Spodziewają się aresztowań opozycjonistów? Tworzenia obozów dla nieprawomyślnie myślących? Wprowadzenia cenzury i zakazu publikacji wypowiedzi krytycznych wobec rządu? A może wojska na ulicach i wydalenia z państwa krytyków władzy? Wolne żarty. Wystarczy sięgnąć po pierwsze z brzegu wydanie "Gazety Wyborczej", po histeryczne komentarze "Newsweeka", po setki, może tysiące innych tekstów i wystąpień, w których raz za razem można usłyszeć o tym, jakim niebezpiecznym i groźnym człowiekiem jest Jarosław Kaczyński i dla każdego będzie jasne, że opowieści o zagrożeniu dla demokracji i cenzurze to bzdura. O tym samym świadczą kolejne
demonstracje zwoływane przez zwolenników opozycji. Jedynym uzasadnieniem zatem tego stanu niemal wrzenia, tego ciągłego podniecenia i wzburzenia, jakby zaraz miało nastąpić Bóg wie co, może być, sądzę, psychiczna niemoc pogodzenia się z rzeczywistością.
Ta sama niemoc sprostania rzeczywistości wywołuje czasem doprawdy komiczne efekty. Bo jak tu się nie śmiać, kiedy widzi się Agnieszkę Holland, która przemawiając na wiecu ogłasza, że PiS oszukał wyborców, bo robi co innego niż obiecał? Ona, ta, która wielokrotnie już jeździła po partii Kaczyńskiego jak po burej suce, co PiS obsobaczała i oczerniała w każdym kolejnym wywiadzie, teraz stroi się w piórka zdradzonej i rozczarowanej prawicą? Koń by się uśmiał. Nie mniej zabawny był Jan Tomasz Gross, kolejny reprezentant tych, co to poczuli się dotknięci stwierdzeniem Jarosława Kaczyńskiego o tym, że istnieje groszy sort Polaków. Akurat Gross doskonale do tej kategorii pasuje - człowiek, który gdzie tylko mógł od lat na Polskę i Polaków pluje ile wlezie, teraz nagle będzie bronił godności Polaków? Lepsze to niż Mrożek.
Nic dziwnego, że będąc w takim stanie wzmożenia obrońcy demokracji nie zauważają, jak bardzo niedemokratyczne jest ich myślenie. Zamiast pozwolić rządowi działać, marzą o przedwczesnych wyborach i obalających władzę referendach. Tylko w takim stanie ducha - eschatologicznego oczekiwania na natychmiastową zmianę - można snuć dywagacje o tym, że już 19 stycznia Sąd Najwyższy ogłosi nieważność wyborów i rozpisanie nowych. Rzecz praktycznie niemożliwa, bo takie postanowienie, nie mające żadnego oparcia w rzeczywistości, stałoby się deklaracją prawdziwej a nie słownej wojny, a jednak to ona zdaje się budzić nadzieję opozycji. Czy naprawdę tego by chcieli? Czy w imię odsunięcia od władzy znienawidzonego Jarosława Kaczyńskiego gotowi byliby doprowadzić do chaosu i rozpadu państwa? Nie chcę w to wierzyć, chociaż czytając niektóre co bardziej nienawistne wpisy i słuchając co bardziej rozognionych mówców, trudno tego nie zauważyć.
Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski