Całkowity zakaz aborcji. Wiesław Dębski: co PiS chce na tym zyskać?
Kaczyński być może liczy na to, że wywołanie wojny aborcyjnej trochę odciąży front konstytucyjny czy medialny. Najbardziej otwarta i aktywna część KOD i partii opozycyjnych zaangażuje się w walkę o prawa kobiet, przede wszystkim prawo do decydowania o macierzyństwie. A wtedy PiS dokończy dzieła - dorżnie Trybunał, dorżnie media, dorżnie sądy i prokuratury oraz służbę cywilną - pisze Wiesław Dębski dla Wirtualnej Polski. Publicysta zwraca też uwagę na to, że "obecna pierwsza dama, w tej tak ważnej dla kobiet sprawie, głosu nie zabrała". - Gdzie się pani podziała? - pyta.
"Dzieci powinny się rodzić z miłości, a nie z przymusu!", "całkowity zakaz aborcji to gwałt na kobietach", "budujecie piekło kobiet", "moja wagina, nie twoja broszka, "nikt mnie nie przekona, że cipka to ambona" - to tylko niektóre hasła z niedzielnej demonstracji zorganizowanej pod Sejmem (i w 17 innych miastach) przez partię Razem.
Hasła te pokazują wzburzenie kobiet (ale i wielu mężczyzn) niedawnym komunikatem Prezydium Episkopatu Polski, z apelem o całkowity zakaz aborcji. I poparciem, jakiego biskupom udzieliła Beata Szydło, Jarosław Kaczyński i ich partia. A każdy facet wie, że jeśli kobiety są wzburzone i zdesperowane, to lepiej nie wchodzić im w drogę. Szczególnie, jeśli mają rację.
Jako pierwsi odezwali się oczywiście "panowie" z Episkopatu Polski. Można ich zapytać: Czyli co? Czyli jak? Czyli Kościół przez kilkanaście lat łamał katolickie sumienia? Episkopat poparł bowiem "kompromis aborcyjny" z 1993 r. Nie tylko przeciwko niemu nie występował, ale nie podjął się nawet przekonania chodzących do świątyń kobiet, by zechciały postępować zgodnie z nauką Kościoła. Woleli biskupi chadzać po rządowych korytarzach i szantażem wymuszać oczekiwane przez siebie zmiany w prawie (nie tylko w sprawie aborcji, ale także konwencji antyprzemocowej, in vitro czy związków partnerskich). I rządy - wszystkie, bez wyjątków - haniebnie chodziły na pasku facetów, którzy o rodzinie, rodzeniu czy miłości nic nie wiedzą. Nie mają tutaj przecież żadnego życiowego doświadczenia (chociaż niektórzy takie doświadczenia miewają, o czym zresztą wielokrotnie było głośno).
Dopiero teraz księża się uaktywnili, gdy pojawiły się warunki, by wykorzystać kwestię aborcji do własnych celów. Te cele to skupienie wokół biskupów kościelnego "twardego elektoratu": słuchaczy Radia Maryja, widzów TV Trwam, działaczek i działaczy ruchów katolickich oraz ruchów obrony życia poczętego (pro-life). Kobiety, a szczególnie młode kobiety, nie są tą grupą, o którą Episkopat mógłby specjalnie powalczyć. Było to widać w niedzielę przed Sejmem, gdzie dominowały właśnie dwudziesto-, trzydziestolatki.
Politycy PiS próbują przekonywać, że zaostrzenie aborcji to nie ich pomysł, że to jest projekt społeczny ruchów pro-life, poparty przez Kościół.
Ale prawda jest taka, że projekt ustawy został przygotowany (jak podaje Ewa Siedlecka z "Gazety Wyborczej") przez Stowarzyszenie Ordo Iuris, prawniczy think-tank powiązany z PiS. W dodatku, to posłowie tej partii w poprzedniej kadencji Sejmu wsparli podobny projekt. A teraz apel Episkopatu poparł prezes, do którego ochoczo dołączyła pani premier.
Zasadne jest więc pytanie, co PiS chce na tym zyskać? Oczywiście w czekających partię rządzącą walkach - w kraju i zagranicą - o całkowitą neutralizację Trybunału Konstytucyjnego, narzucenie Polakom swoich norm prawnych i społecznych, każdy sojusznik jest bezcenny. Episkopat tym bardziej, że oba elektoraty (PiS i Kościoła) w sporym stopniu się pokrywają.
Kaczyński być może liczy też na to, że wywołanie wojny aborcyjnej trochę odciąży front konstytucyjny czy medialny. Najbardziej otwarta i aktywna część KOD i partii opozycyjnych zaangażuje się w walkę o prawa kobiet, przede wszystkim prawo do decydowania o macierzyństwie. A wtedy PiS dokończy dzieła - dorżnie Trybunał, dorżnie media, dorżnie sądy i prokuratury oraz służbę cywilną.
Prezes zdaje się myśleć tak: niech się tłuką na obcym dla nas polu, byleby odczepili się od kwestii dla nas najważniejszych - funkcjonowania państwa i demokracji w tym państwie. Inaczej mówiąc: konstytucja i Trybunały nasze, aborcja i prawa kobiet - wasze.
Jest oczywiste, że Kaczyński będzie próbował spór aborcyjny przeciągać. Raz będzie popuszczał smyczy, by za chwilę znów ją zaciągnąć. W ten sposób może uspokajać tę cześć swego elektoratu, która uważa całkowity zakaz aborcji za ruch zbyt radykalny. A nawet nieludzki, prowadzący na przykład do zmuszania kobiet, by donosiły płód, który nie ma szans na życie czy zakazujący ratowania życia matki kosztem nienarodzonego dziecka.
W tym czasie może się uda znaleźć rozwiązanie pośrednie - uzgodnienie nowego kompromisu - na przykład wykluczenie aborcji ze względu na ciężkie uszkodzenie płodu, zostawiając pozostałe dwa warunki (gdy ciąża jest wynikiem gwałtu, czy gdy zagraża życiu matki).
Przestrzegam jednak opozycję przed aprobatą takiego "kompromisu". Jeśli zgodzi się na okrojenie dotychczasowych wyjątków, to okrojenie kolejnych będzie już tylko kwestią czasu. A gdy uda się z aborcją, to doczekamy się - jak przestrzegała w czasie niedzielnej demonstracji Maria Świetlik z Inicjatywy Pracowniczej - kolejnych zamachów na nasze prawa, np. na prawa osób LGBT.
Nie ma się więc co godzić na niby-kompromisy, tym bardziej, że tak naprawdę prawdziwego kompromisu w sprawie aborcji nigdy po 1989 roku nie było. Nawet obecna ustawa bowiem - z początku lat dziewięćdziesiątych - jest wyjątkowo na tle europejskim restrykcyjna. Nowa ma być jeszcze bardziej okrutna, choć trudno to sobie wyobrazić w Europie, w XXI wieku.
Miała więc rację Marcelina Zawisza z zarządu partii Razem, gdy przed Sejmem mówiła: "Nie ma naszej zgody, by kobiety były torturowane, psychicznie czy fizycznie".
Wiesław Dębski dla Wirtualnej Polski
PS. W 2007 r. część PiS, pod wodzą marszałka Marka Jurka, chciała ochronę życia poczętego wpisać do Konstytucji RP. Wtedy pani Maria Kaczyńska (żona ówczesnego prezydenta) podpisała list wzywający do rezygnacji z propozycji Jurka.
Obecna pierwsza dama, w tej tak ważnej dla kobiet sprawie, głosu nie zabrała. A uczestniczki niedzielnej demonstracji wołały: "Gdzie jest teraz pierwsza dama". Właśnie, pani prezydentowo, gdzie się pani podziała?