Byłem na premierze nowej książki Tomasza Lisa. Wniosek: żegna się z dziennikarstwem, idzie w politykę
Tomasz Lis napisał "Historię prywatną", by jak sam mówi, "podsumować" 30 lat dziennikarskiej kariery. I nie krył, że widzi koniec tej przygody. Choć starał się zaprzeczyć, wszystko wskazuje na to, że zmierza wejść do świata polityki.
Tomasz Lis wydał kilkanaście książek, ale ta wydaje się być wyjątkowa. Bo redaktor naczelny wprost mówi, że to podsumowanie pewnego etapu jego życia, czyli 30 lat pracy w mediach. "Piszę myśląc o tym co było i wciąż zadając sobie pytanie – co dalej" - deklaruje Lis. Na spotkaniu autorskim w warszawskim Teatrze Powszechnym mówił jeszcze bardziej wprost.
To było de facto pożegnanie z dziennikarstwem. Lis oceniał, że dla prawdziwego dziennikarstwa nie w Polsce właściwie żadnego miejsca - choć co prawda w internecie powstają wartościowe materiały, to druk się zwija, a z telewizją i radiem też jest coraz gorzej, między innymi z powodu ciągłej presji PiS. Kiedy pod koniec spotkania jeden z widzów zasugerował, że Lis mógłby stanąć na czele TVP po przejęciu władzy przez opozycję, stanowczo zaprzeczył. Stwierdził, że telewizja to dla niego zamknięty rozdział życia.
Nie był tak stanowczy, gdy Marcin Meller spytał go o ostatni podrozdział książki. Brzmi on jak przemówienie polityka inaugurującego kampanię. "Obywatelem się jest zawsze, dziennikarzem się bywa. Obywatel musi więc sobie odpowiedzieć na pytanie, jak najlepiej mierzyć się z rzeczywistością. I wyciągnąć z tej odpowiedzi wnioski. Jeśli trzeba - radykalne. (...) A ponieważ to jest mój kraj, chcę walczyć o to, by był normalny, fajny, tolerancyjny. Demokracja, praworządność, konstytucja zasługują na to, by ich bronić".
Zobacz także: Sikorski: Modlę się o to, by w Polsce doszło jeszcze do starcia Tusk-Kaczyński
Później pisze o tym, że chciałby, by każdy mógł dostać taką szansę, jaką on dostał. "Chciałbym Polski otwartej, różnorodnej, kolorowej i uśmiechniętej. Dobrej i empatycznej dla słabych, potrafiącej egzekwować od silnych. Silnej umiejętnością szukania dialogu, a nie siłą głosu władzy. Pewnej siebie, ale nie aroganckiej. Dumnej, ale nie butnej. Patriotycznej, ale nie nacjonalistycznej".
"Wygrałem w wolnej Polsce fantastyczny rzeczywiście bilet. Może po prostu nadszedł czas, by za niego zapłacić, walcząc o to, co wtedy, prawie 30 lat temu, dostało się za darmo i z czego się radośnie czerpało. Tak może być i to przyjmuję. Ze spokojem i z pokorą" - konkluduje Lis.
Gdy Meller spytał Lisa o wejście do polityki, Lis kluczył przez kilka minut, choć oczywiście starał się stworzyć wrażenie, że w politykę się nie pcha. Jednak trudno nie odczytywać tego przez pryzmat innej wypowiedzi, która tego wieczora padła ze sceny. Mówiąc o słynnym sondażu prezydenckim z 2004 roku stwierdził, że tamta sytuacja nauczyła go ostrożności. Po tym, jak w badaniu dla "Newsweeka" okazało się, że zagłosowałoby na niego 43 proc. Polaków, władze TVN miały się domagać wydania przez niego oświadczenia, odrzucającego możliwość startu w wyborach. Lis nie zgodził się na treść podyktowaną przez szefów i musiał odejść, szybko znajdując miejsce w Polsacie.
Jednak dzisiaj pozycja Tomasza Lisa w polskim życiu publicznym jest zupełnie inna, znacznie słabsza. Nie jest już twarzą z telewizji - nie prowadzi dziennika, nie ma programu publicystycznego, a poniedziałkowy odcinek jego "Tomasz Lis." przez niemal dobę obejrzało 14 tys. użytkowników Facebooka (po publikacji tekstu Tomasz Lis poinformował, że w serwisach Onetu każdy odcinek programu notuje ponad 1 mln wyświetleń). Daleko tu do milionowych widowni z czasów TVN, Polsatu czy TVP. Poza tym potencjalni wyborcy mogą go znać z wstępniaków w "Newsweeku" (sprzedaż w sierpniu 2018 poniżej 90 tys. egzemplarzy) i cotygodniowych występów w piątkowych "Porankach TOK FM" (radio od czerwca do sierpnia 2018 miało 1,7 proc. udziału w rynku).
Dlatego może prezydentura (przynajmniej na dzisiaj) to zbyt wysokie progi dla Lisa. Ale w najbliższych latach wyborów nie brakuje: Parlament Europejski, Sejm czy Senat.
Po ustaniu medialnej burzy mówił: "Nie jestem gotów na tym etapie podjąć decyzji o definitywnej zmianie swojego życia. Nie wiem, może jak się ma pięćdziesiąt parę lat, to jest łatwiej o taką decyzję". Dzisiaj Lis ma 52 lata i wydaje się, że zostały mu biznes albo polityka. Jako, że chce działać publicznie, wpływać na rzeczywistość, "walczyć o Polskę, która jest....", pozostaje mu tylko polityka. Ewentualnie jej okolice i zakulisowe działania. Jest kilkoro dziennikarzy, którzy poszli taką drogą i wykorzystują kontakty, by funkcjonować na styku biznesu i polityki.
Choć nie mam w tej chwili nic na potwierdzenie tej tezy, obserwując Lis dochodzę do wniosku, że wybierze politykę. Wszak w ostatnich miesiącach pojawiał się na wiecach organizowanych przez KOD i inne organizacje opozycyjne. Widać było, że odnalazł się jako mówca wiecowy. Także w Teatrze Powszechnym mówił jak polityk: "nasza strona", "my", a w pewnym momencie stwierdził nawet, że trzeba być "sukinsynem", by dzielić Polaków tak, jak robi to Jarosław Kaczyński. Także jego wpisy na Twitterze, gdzie obserwuje go 860 tys. użytkowników, są coraz bardzie polityczne. "Świętujmy po swojemu, a w odpowiednim momencie po prostu zmieńmy władzę" - napisał Lis, komentując nieudane przygotowania obchodów 100-lecia niepodległości Polski.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
"Ale ta determinacja czy ta chęć kandydowania, jeśli nawet gdzieś tam się błąkała po głowie, to nie była na tyle mocna, żeby powiedzieć: muszę, teraz" - mówił Lis w 2005 roku. Wydaje się, że po 13 latach chęć kandydowania się wzmogła.
To oczywiście na razie scenariusze bardzo mgliste i niepewne. Ale ta mgła coraz bardziej się przerzedza. I wkrótce mogą się z niej wyłonić konkrety: plakat z napisem "Głosuj na Tomasza Lisa" albo "Tomasz Lis - Twój kandydat".
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl