Bruncz: Buntu nie było i nie będzie [OPINIA]
Zignorowanie przez kilkudziesięciu, a może nawet setki kapłanów listu biskupów ws. pedofilii nie świadczy o buncie wśród szeregowego kleru ani też o szczególnym wstrząsie, jaki wywołał film braci Sekielskich. Wstrząsy mogłyby wywołać jedynie decyzje personalne, a do takich Konferencja Episkopatu Polski (KEP) się nie kwapi. Trudno też przypuszczać, czy watykański delegat abp Charles Scicluna powtórzy nad Wisłą manewr chilijski.
Polska to nie Chile ani Irlandia. Polacy, z których ponad 90% należy do Kościoła rzymskokatolickiego, wbrew głęboko osadzonemu w wielu katolickich duszach antyklerykalizmu (w różnym stężeniu), pozostają związani z instytucją Kościoła na dobre i na złe. Póki co, bo jeśli z powodu zgorszenia skandalami pedofilskimi czy zaangażowaniem partyjno-politycznym części episkopatu i kleru Kościół rzymskokatolicki w Polsce miałby się wykrwawić czy ponieść jakieś doniosłe straty, to nie będzie to ani proces szybki, ani szczególnie bolesny i raczej mało widoczny.
W kilkudziesięciu kościołach kapłani nie odczytali listu biskupów w sprawie pedofili. Czy to przejaw buntu? Zasklepienia? Syndrom wyparcia i zamknięcia się w warownym grodzie, którego nie zdobędzie nikt, nawet biskupi swoim listem?
Na pewno liczba kilkudziesięciu czy nawet setki księży nieodczytujących listu biskupów podczas mszy to żaden bunt, a już z pewnością żaden szczególny fenomen. Bez względu na poglądy kościelne, ideowe i inne, sama idea czytania podczas mszy listów pasterskich zamiast kazania wzbudza niezrozumienie, dezaprobatę, a czasami nawet wrogość wielu wiernych. No bo jak można zastąpić wykładnię Ewangelii przesłaniem biskupów na taką czy inną okazję?! I to w świecie, w którym praktycznie każdy ma nieskrępowany dostęp do informacji? Ano, można!
Zobacz także: Wybory do Europarlamentu. Spięcie w studiu między Winnickim, Radziwiłem a Bartoszewskim
Poza tym czas wybrany na odczytanie listu też nie jest najszczęśliwszy – nie chodzi bynajmniej o zakończone wybory do Parlamentu Europejskiego, ale i o prosty fakt, że w wielu parafiach odbywają się pierwsze Komunie Święte, okolicznościowe odpusty, a jeszcze w innych msze prymicyjne, bo w maju i czerwcu w wielu diecezjach odbywają się święcenia nowych kapłanów.
W takich okolicznościach trudno o czytanie listów biskupów. Możemy założyć, że większość kapłanów posłuchała i list odczytała – moim zdaniem trochę przegadany i okrągły, choć są w nim momenty, do których polscy katolicy nie są przyzwyczajeni, gdy biskupi – nawet jeśli symbolicznie – biją się we własne piersi, a nie czyjeś, jak to zazwyczaj bywa.
List odwołujący się do filmu braci Sekielskich nie dla wszystkich jest czytelny, nawet jeśli słuchają go w kościele, a kapłanom niekiedy głos zadrży - Pewnie większość wiernych nie widziało filmu i go nie zobaczy, tak samo księża, więc te odniesienia do niego, cytaty, wywoływały dodatkowy efekt obcości tematu. Moim zdaniem można było to pominąć. Bo to sprawia wrażenie, że tekst ma dotyczyć tego filmu, a nie ogólnego problemu nadużyć seksualnych w Kościele, o których było wiadomo na długo przed wyjściem filmu Siekielskich – powiedział w rozmowie z wp.pl Piotr Popiołek, teolog i redaktor Pressji.
Oprócz okoliczności pozamerytorycznych, należy przyjąć do wiadomości też fakt, że część księży, ale też wiernych, sprzeciwia się stygmatyzowaniu całego duchowieństwa i poprzez to całej wspólnoty Kościoła. Nie bez powodu – także w trakcie kampanii wyborczej, ale i poza nią - w mediach społecznościowych nie brakowało aktywistów, którzy sprzeciwiali się narracji sugerującej zbiorową odpowiedzialność Kościoła, od której zresztą odcinają się biskupi pod koniec listu.
Odpowiedzialność jednak jest faktem, również teologicznym, gdyż dotyczy całej wspólnoty, co wprost wynika z rozumienia Kościoła (eklezjologia), w tym szczególnie jego wspólnotowości: "I jeśli jeden członek cierpi, cierpią z nim wszystkie członki." (1 Koryntian 12,26a – przekł. Biblia Ekumeniczna)
List biskupów ws. pedofili nie jest i nie będzie pierwszym ani ostatnim listem, który – moim zdaniem – pozostanie bez większych konsekwencji. Twórczość epistolarna czy pokrewne formy komunikacji robią wrażenie na dość wąskiej grupie komentatorów i zaangażowanych wiernych. Powstają, są odczytywane (albo i nie) i lądują ad acta jako świadectwa niezmordowanej determinacji Kościoła w walce z tym czy owym.
Niestety, nie inaczej będzie i w tej sprawie, jeśli oprócz sprawców bezpośrednich surowej odpowiedzialności nie poniosą biskupi, którzy nierzadko w sprawie przedstawiają się sami w roli ofiar własnej nieświadomości czy niewystarczającego rozeznania. Wyznanie współsprawstwa jest wciąż niewyraźne i jakby przesłonięte teflonem godności i troski o wizerunek. Mówią o problemie przytoczonym do nich jakby gigantyczny kamień, nad którym muszą się bohatersko pochylić i być może – z pomocą Bożą – odtoczyć i powrócić do codziennych spraw, którymi żyją parafie, diecezje, zakony.
Wracając do listu i jego nieodczytania. Buntu w Kościele nie będzie ani w jedną, ani w drugą stronę – co najwyżej pojawią się odosobnione głosy oburzenia, rozczarowania i zgorszenia, niektórzy będą zwiedzeni lub trochę rozczarowani, ale buntu w tej czy innej sprawie nie będzie – być może dlatego, iż jest świadomość, że niczego dobrego on nie przyniesie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl