Będziemy się bić o to, kto był w Polsce dobry, a kto zły, jeszcze ze sto lat. Jak Amerykanie
Polsko-polska bitwa o politykę historyczną potrwa jeszcze co najmniej sto lat. Gdy w grę wchodzą emocje typu "kto był dobry, a kto zły", kłótnia łatwo nie wygasa. Dowód: Amerykanie wciąż awanturują się o wojnę secesyjną. Liberałowie, którzy usunęli z kilkunastu miast pomniki generałów Południa, "zdetonowali granat".
Roger Taney nie był oficjalnie konfederatem, ale to on w głównej mierze przygotował i przeforsował w 1857 r. decyzję, by żaden czarny Amerykanin – nawet wolny – nie mógł być uznany za obywatela USA. Pomnik Taneya, stojący przed siedzibą władz stanu Maryland, powędrował do magazynu. Z Austin w Teksasie zniknął pomnik generała Roberta Lee, głównodowodzącego armią Południa w czasie secesji. Na Brooklynie zdjęto tablice informujące, że generał Lee zasadził w 1840 r. dwa rosnące tam drzewa.
W Rockville w Maryland usunięto stuletnią statuę anonimowego żołnierza konfederacji, na której wcześniej ktoś wysprejował napis "Czarne Życia też się liczą". Władze hrabstwa Montgomery decyzję uzasadniały w ten sposób, że mieszkańcy walczyli po obu stronach barykady, a pomnik upamiętnia wyłącznie secesjonistów.
- Ale w gruncie rzeczy odbyło się to bez żadnej dyskusji z mieszkańcami – opowiada Sofya Orlosky z Freedom House w Waszyngtonie, organizacji non-profit, zajmującej się działaniami na rzecz demokracji i wolności prasy. – W Ameryce, przywiązującej ogromną wagę do wolności wypowiedzi, to było bardzo nierozsądne.
Do dziś trwają dyskusje, czy usuwać kolejne pomniki i zmienić nazwy budynków, które noszą imiona bohaterów Konfederacji lub choćby rektorów uniwersytetów, którzy handlowali niewolnikami – jak w przypadku uniwersytetu w Georgetown, gdzie zyski z procederu poszły na pokrycie długów uczelni.
- Choć od wojny secesyjnej minęło tyle czasu, emocje wokół niej nie wygasły. Co więcej kwestie identyfikacji rasowej i ideologicznej to dźwignia, którą łatwo poruszyć, gdy chce się jeszcze bardziej spolaryzować społeczeństwo. I co jakiś czas ktoś tą dźwignią porusza – uważa Orlosky. I wymienia inne pola sporu współczesnej Ameryki: przemoc wobec kobiet i kwestionowanie osiągnięć ruchu #metoo, a ostatnio coraz ostrzejszy spór o politykę imigracyjną.
Amerykanie są też wyczuleni na prowokacje "drugiej strony". Częścią wystawy stałej w Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie są informacje na temat odmowy przyjmowania do USA większej niż przed wojną liczby Żydów, uciekających z Europy w czasie Zagłady.
Wystawa nie zmienia się od wielu lat - powstała długo przed kadencją obecnego prezydenta. Ale pracownicy muzeum coraz częściej słyszą pytania: "Dlaczego atakujecie Donalda Trumpa? To dobry prezydent. Nie możemy pozwolić, by zalała nas fala Meksykanów".
U nas działa podobny mechanizm. Skoro byłeś na "Klerze", to znaczy, że nie szanujesz Jana Pawła II i walczysz religią katolicką. Polskie społeczeństwo nie było nigdy tak blisko amerykańskiego.
PS. Swoją drogą reakcja zwolenników Trumpa sugeruje smutne, nawet przerażające wnioski. Bo oznacza, że historia się powtarza. Jakie będą konsekwencje, nie można wyrokować. Kiedyś skończyło się tragedią.