Aktywiści KOD pomagają PiS. Im więcej awantur, tym lepiej dla władzy
Po tym, jak okazało się, iż w spotkaniach polityków PiS z wyborcami regularnie uczestniczą ci sami aktywiści Komitetu Obrony Demokracji, akcja z zadawaniem "niewygodnych pytań przez zwykłych obywateli" straciła na wiarygodności. Im bardziej rządzący są atakowani przez KOD, tym bardziej na tym zyskują.
Spotkania z wyborcami to dla Jarosława Kaczyńskiego priorytet i to sam prezes - jak słyszymy w PiS - wiele lat temu wymyślił koncepcję objazdów po kraju. Pilnuje i egzekwuje. Dlatego politycy PiS od lat jeżdzą po Polsce, odwiedzając tysiące małych miejscowości i wsi.
Na takich objazdach PiS ponad dekadę budowało kapitał polityczny. Politycy tej partii "słuchali Polaków", jak sami mówili, i to z nimi - taki był jeden z głównych przekazów w czasie kampanii parlamentarnej w 2015 r. - napisali wyborczy program. Beata Szydło, jako twarz tamtej kampanii - wraz z innymi liderami PiS - wielokrotnie podkreślała, że sztandarowy program prorodzinny powstał przede wszystkim w oparciu o oczekiwania matek i ojców, którzy opowiadali politykom o swojej życiowej sytuacji. Tak powstało "500+". Podobnie było z innymi zrealizowanymi już postulatami - jak choćby obniżeniem wieku emerytalnego ("tego chcieli Polacy, a Platforma ich oszukała").
Objazdy po Polsce PiS przekuło w wyborczy sukces.
"Odszczurzanie" zaszkodziło
Kilka lat później mamy do czynienia z sytuacją diamteralnie inną. To PiS jest dziś u władzy, zatem na spotkaniach z wyborcami politycy partii rządzącej nie mogą już wyłącznie atakować swoich oponentów. Dlatego przedstawiają sukcesy swoich rządów. Sam szef klubu PiS Ryszard Terlecki na jednym z takich spotkań w Lipsku powiedział, że członkowie partii rządzącej "jeżdżą po Polsce, żeby powiedzieć, że się da".
Tyle że niesie to za sobą pewne ryzyko. Spotkania "terenowe" - pod hasłem "Polska jest jedna" - są otwarte, może w nich uczestniczyć każdy. I faktycznie, większość uczestników to ludzie sympatyzujący z władzą, którzy na takich spotkaniach pojawiali się, gdy PiS było jeszcze w opozycji. Ale wśród publiczności są także ci, którzy działaniom rządu są przeciwni. To oni napsuli krwi politykom PiS, zadając niewygodne pytania, które później przebijały się do mediów (właściwie na każdym takim spotkaniu z ważniejszym politykiem PiS można natknąć się na kamery telewizji informacyjnych). To przez ich aktywność na spotkaniach wyborczych wprowdzono zasadę, że wszystkie pytania ze strony publiczości mają być uprzednio spisywane na kartkach i przekazywane dalej, a polityk... sam wybierze sobie te, na które chce odpowiedzieć. Tyle że nie da się w pełni zapanować nad publiką. Ba, zdarzały się sytuację, kiedy politycy PiS nawet przez nikogo niepytani sami wciągali się w dziwaczne dygresje i porównania skutkujące wpadkami.
Tak było choćby z Markiem Kuchcińskim. 15 kwietnia - już na pierwszym swoim "terenowym" spotkaniu z wyborcami - marszałek Sejmu stwierdził, że Prawo i Sprawiedliwość "odbudowuje dom". Wyjaśnił jednak, że PiS Polski "nie może odgrzybić, odszczurzyć" jak domu, bo musi "dbać o zdrowie obywateli". Niedługo po tym na Twitterze musiał tłumaczyć się ze swoich słów - stwierdził, że "posłużył się przenośnią, która nie miała na celu nikogo obrazić". Tyle że słowa o "odszczurzaniu" poszły w eter. Miały potencjał stać się czymś na miarę słynnego "gorszego sortu", o którym mówił niegdyś Jarosław Kaczyński. Określenie to do dziś ciągnie się za politykami PiS.
Dwa tygodnie później marszałek Kuchciński odpowiadał na pytania obecnych na sali, zadawane już w formie pisemnej na rozdawanych kartkach. To nie spodobało się przeciwnikom rządzącej partii. Domagali się dyskusji. Trzymali w rękach m.in. egzemplarze ustawy zasadniczej oraz kartki z napisami: "Dyskutujecie z karteczkami? Czego się boicie, co chcecie ukryć?", "Precz z rządem łamiącym Konstytucję".
Wówczas wielu uznawało to za prawdziwie obywatelski głos sprzeciwu, z którym rządzący poradzić sobie nie do końca potrafią.
Jaki ucisza krzesłem
Tyle że na kolejnych spotkaniach polityków PiS - wyłapali to czujni użytkownicy mediów społecznościowych - zaczęli pojawiać się ci sami ludzie, z tymi samymi transparentami i zachowującymi się dokładnie tak samo jak na innych spotkaniach - i przeważnie byli to ludzie związani z Komitetem Obrony Demokracji. Spotkania polityków PiS zamieniały się momentami w wiece KOD. Krzyki, transparenty, nagrywanie każdego ruchu polityka, podtykanie mu telefonu pod nos, kłótnie działaczy KOD z sympatykami obecnej władzy - to wszystko stało się już regularnym obrazkiem na spotkaniach polityków PiS.
Tyle że ci nauczyli się nad takimi sytuacjami panować. Doskonale pokazał to kilka dni temu Patryk Jaki, gdy w pierwszym rzędzie, tuż przed kandydatem, stanął jeden z działaczy KOD, który już kilka razy pojawiał się na spotkaniach z przedstawicielami władzy i zakłócał je. Nie miało to nic wspólnego z chęcią rozmowy, debaty. Kandydat na prezydenta Warszawy spokojnie zwracał się do działacza KOD, w końcu przyniósł mu krzesło. Polityka sprowokować się nie udało. Na incydencie Jaki tylko skorzystał, a internauci docenili zimną krew polityka. Zauważyli też, że jego oponent to znana z innych spotkań polityków PiS twarz.
Spokój zachował także marszałek Senatu na ostatnim spotkaniu w Lubartowie. Przeciwnicy PiS, którzy pojawili się na spotkaniu ze Stanisławem Karczewskim, byli wyposażeni w transparenty, na których można było przeczytać m.in.: "Jeżeli rządzący nie szanują praw człowieka, to ich władza jest bezprawna - Jan Paweł II”, "Warto być przyzwoitym” oraz "Jarosław, opamiętaj się". Hasła nie zdeprymowały polityka. - Dajcie im trzymać transparenty, ja je sobie poczytam. Przyszliśmy porozmawiać, a nie robić awantury - zachęcał marszałek.
Doszło w końcu do momentu, gdy rządzącym tego typu sytuacje pomagają, a na pewno przestały szkodzić. Gdy ostatnio do prezydenta Andrzeja Dudy (gdy ten odwiedził w Krakowie... KFC, popularną sieć fast-foodów) podeszła młoda kobieta, oskarżając głowę państwa o łamanie konstytucji, szybko okazało się, że to organizatorka blokad wjazdu Jarosława Kaczyńskiego na Wawel i córka skarbnika PO w Małopolsce. Takie "emblematy" odbierają czysto obywatelski charakter tego typu akcji.
PiS w roli ofiary
O tym, iż osoby zakłócające spotkania polityków PiS de facto pomagają tej partii, mówi w rozmowie z WP ekspert od wizerunku politycznego. - Gdyby była to forma pikiet przed budynkiem, w którym odbywa się spotkanie polityka PiS, sygnalizujących obecność i obywatelski sprzeciw, a nie zakłócających te spotkania, to wówczas byłoby to niekorzystne dla władzy. Natomiast obecnie przybiera to bardzo kontrowersyjne formy, spotkania są zakłócane nie przez zadawanie pytań, ale przez krzyczenie, rozwijanie transparentów, podchodzenie do kandydata. I to jest wizerunkowo dla PiS bardzo korzystne - mówi Wirtualnej Polsce prof. Rafał Chwedoruk.
Jak tłumaczy politolog: - Ta część wyborców w Polsce, która jest skłonna wahać się, jeśli chodzi o swoje preferencje wyborcze, jest bardzo umiarkowana. Tacy wyborcy nie gustują w ekscesach. Przed takimi wyborcami politycy PiS mogą nawet przedstawiać się jako ofiary. To idzie wbrew narracji opozycji, która sama chce przedstawiać się jako ofiara.
Prof. Chwedoruk zauważa, iż takie sytuacje - czyli incydenty z udziałem działaczy KOD i sympatyków opozycji - mogą być wykorzystywane przez PiS jako dowód na to, że w Polsce demokracja ma się świetnie. Poza tym - jak twierdzi ekspert - awantury na spotkaniach polityków PiS automatycznie przylegają do Platformy Obywatelskiej, mimo iż to nie PO jest odpowiedzialna za zakłócanie spotkań polityków. - I to PO może szkodzić, bo tego typu sytuacje są niepoważne, a PO przecież chce kreować się opozycję poważną - uważa politolog.
Kierownictwo PiS zaplanowało do końca lipca odbyć 700 spotkań z udziałem polityków tej partii. To 700 okazji, by starcia ze zwolennikami opozycji i działaczami KOD przekuć na wizerunkowe punkty.