Agaton Koziński: PiS bez turbodoładowania. Andrzej Duda wchodzi w kampanię bez wielkiej obietnicy (Opinie)
Ryzykowny start kampanii Andrzeja Dudy. Wybory prezydenckie okażą się najpoważniejszym testem rządów PiS w ciągu ostatnich pięciu lat.
Inauguracja kampanii prezydenta odbyła się w stylu iście imperialnym. Ogromna hala, mnóstwo ludzi na trybunach, podniosła atmosfera, świetna, dynamiczna realizacja. Do tego dobrze skomponowane przemówienia najważniejszych osób obozu władzy. Od feerii barw i bodźców mogło się zakręcić w głowie.
Ale gdy całość dobiegła końca, trudno uwolnić się od przekonania, że ten cały rozmach służył tylko jednemu celowi: przykryciu braku konkretnej treści w wystąpieniach głównych mówców. W czasie konwencji nie padła żadna wielka obietnica. Do tej pory były one solą każdej kampanii PiS od 2015 r. Teraz po raz pierwszy nic takiego nie miało miejsca. Co to oznacza dla tych wyborów?
Szydło górą
Konwencja PiS została uszyta wokół czterech przemówień. Zaczął Jarosław Kaczyński, po nim występował Mateusz Morawiecki, następnie Beata Szydło, a całość zakończył Andrzej Duda.
Co zaskakujące, z tej czwórki najlepiej wypadła była premier. Być może dlatego, że sama miała najwięcej do wygrania. Od pewnego czasu Szydło walczy o swoją polityczną przyszłość. Odkąd przestała kierować pracami rządu, jej poczucie pewności siebie zostało wystawione na poważną próbę.
Na pewno podbudował ją imponujący wynik w eurowyborach, kiedy zdobyła ponad pół miliona głosów. Ale później zaczęły się problemy z jej synem. Powiedzieć, że podcięły jej skrzydła, byłoby przesadą - ale na pewno wiatr przestał wiać w jej polityczne żagle.
Szydło to wie - dlatego szuka politycznego sukcesu. To z tego powodu tak bardzo jej zależało, żeby znaleźć się w sztabie Andrzeja Dudy. Pewnie też to był powód, dla którego jej sobotnie wystąpienie było najbardziej wyraziste.
Ułożyła je według prostego klucza: zaczęła recenzować politycznych konkurentów Dudy, wskazując, że oni tak naprawdę są prostym przedłużeniem prezydentury Bronisława Komorowskiego, a tylko obecny prezydent jest kandydatem zmiany. Choć też fraza, że Małgorzata Kidawa-Błońska jest kandydatką z Photoshopa, podczas gdy Duda prezydentem zwykłych Polaków, jest zgrabna - i będzie pewnie powracać w czasie kampanii.
Ile waży PiS netto
Oddzielna sprawa, że Andrzej Duda będzie musiał po tego typu zwroty sięgać, bo nie zapowiada się, żeby zyskał nową treść na tegoroczne wystąpienia. Dlatego też sobotnia konwencja była osnuta wokół dwóch wątków. Pierwszy to próba odgrzania entuzjazmu, który niósł go w kampanii pięć lat temu. Druga to wiarygodność - przypomnienie, że większość obietnic z tamtej kampanii została zrealizowana.
Tyle że zabrakło elementu kluczowego: uzasadnienia, dlaczego właściwie Duda powinien zostać prezydentem na kolejną kadencję. Argument powracał właściwie jeden: że jest on "prezydentem marzeń” (jak powiedział Kaczyński), tylko on pozwoli dalej realizować politykę, którą proponuje PiS.
Tylko właściwie jaką politykę? Tutaj było zaskakująco mało konkretów. Kilka ogólników typu zapewnienia, że prezydent będzie dbał o to, żeby Polakom żyło się lepiej, czy mgławicowe obietnice lepszych metod leczenia raka. Dodatkowo Mateusz Morawiecki zapowiedział obniżki podatków - ale też bez żadnych konkretów, żadnych dat. Seria luźnych zdań, nic więcej.
To jest zasadnicza różnica między tymi wyborami i tym z 2015 r. Pięć lat temu Andrzej Duda na każdym wiecu opowiadał o "500 plus”, obniżce wieku emerytalnego, wyższej kwocie wolnej od podatku. W tej kampanii będzie mógł tylko mówić, że udało się mu z tych obietnic wywiązać (przy czym argument o wyższej kwocie wolnej od podatku będzie od niego wymagał ekwilibrystycznych uzasadnień). Nie zapowiada się, aby powiedział coś do przodu.
Faktem jest, że żaden z jego kontrkandydatów też nie złożył jakiejś super-obietnicy. Pod tym względem szanse są więc wyrównane. Ale PiS przyzwyczaił, że w każdą kampanię wchodził z turbodoładowaniem - wielkim projektem działającym na wyobraźnię Polaków. Teraz wygląda na to, że po raz pierwszy będzie to "zwykła” kampania, typowe starcie politycznych wizji przyszłości kraju.
W ten sposób te wybory staną się szansą sprawdzenia, ile waży PiS netto, to znaczy, ilu Polaków wierzy w program tej partii, a nie głosuje na niego dlatego, że obiecuje kolejne "500 plus”. To będzie nowość w tej kampanii. Tym ciekawiej zapowiada się walka o prezydenturę - bo poprzeczkę Andrzej Duda ma wyżej niż pewnie zakładał jeszcze kilka miesięcy temu.