Dla psiarzy pies nie "zdycha". On umiera. Wtedy pojawia się problem – co zrobić? Zakopać w ogródku? Nielegalne. Oddać do utylizacji? Okrutne. Pozostaje znaleźć najbliższy cmentarz dla zwierząt. A tych w całej Polsce jest tylko kilkanaście. Za mało, za daleko. Pisarze pytają: "Dlaczego nie możemy godnie żegnać naszych przyjaciół?".
Tolek
"Odbiór odpadów" – przeczytali na rachunku moi rodzice, kiedy oddali ciało naszego jamnika specjalnej firmie. Był styczeń, ziemia zamrożona, więc nie mogli zakopać go w ogródku. Gdyby Tolek umarł w lecie, miałby swoje miejsce pod wierzbą. Tam, gdzie lubił przesiadywać.
Pożegnanie z Tolkiem było jednym z moich najtrudniejszych doświadczeń. Miałam wtedy 24 lata, był ze mną dokładnie przez połowę mojego życia. Usłyszenie, że według przepisów mój kochany jamnik po śmierci jest "odpadem", boli.
Gdyby rodzice jednak zakopali go pod wierzbą, załamaliby prawo. Do wyboru po śmierci zwierzęcia są tylko dwie legalne drogi – oddać do utylizacji albo umieścić na specjalnym grzebowisku.
Jeśli w Kędzierzynie-Koźlu na Opolszczyźnie, gdzie Tolek spędził całe życie, byłby cmentarz dla zwierząt, oszczędzilibyśmy sobie bólu. Nie musielibyśmy oddawać go "do utylizacji". Miałby swoje miejsce, swój nagrobek, moglibyśmy go odwiedzać.
Taki sam problem po śmierci swoich przyjaciół mają mieszkańcy Krakowa, Olsztyna, Lublina i wielu innych części Polski.
Cmentarzy dla zwierząt w całym kraju mamy tylko 14.
Taps
Elbląg. Już w 2013 roku jeden z mieszkańców zebrał 500 podpisów pod petycją w sprawie grzebowiska. W zeszłym roku ktoś inny znalazł częściowo zakopane zwierzę na cmentarzu, na którym spoczywają ludzie. Zapytał władze miasta: "Kiedy będzie można chować psy i koty legalnie?".
W wywiadzie dla jednego z lokalnych portali kierowniczka schroniska przyznała, że dostaje mnóstwo telefonów z pytaniem o grzebowisko.
Sprawa utknęła w martwym punkcie.
Grudziądz. Zwolennicy powstania cmentarza skrzyknęli się niedawno na Facebooku, gdzie wrzucają informacje o innych grzebowiskach, żeby przekonać pozostałych, jaka to piękna idea. Ktoś dodał niedawno zdjęcie grobu 24-letniego Tapsa na cmentarzu pod Warszawą. "Do zobaczenia piesku…" – wygrawerowano złotą czcionką na czarnym kamieniu.
Dwa lata temu lokalne media z Grudziądza donosiły, że wybrano już lokalizację – przy ulicy Skowronkowej. Miało powstać tam 3 tysiące kwater, parking i droga dojazdowa. Cmentarzem miała zarządzać miejska spółka. Do tej pory budowa nie ruszyła.
Temat cmentarzy dla zwierząt był podejmowany też w Opolu, Olsztynie, Słubicach. Wszędzie bezskutecznie.
Do niedawna na tej liście był też Włocławek, gdzie o grzebowisku mówiło się przez lata. Teraz pojawiła się nadzieja, że cmentarz powstanie.
- Jedni chowają zwierzęta na działkach, inni w lesie. Ale to miejsca dzikie, niedostosowane - mówi Piotr Charaba ze Stowarzyszenia Włocławski Cmentarz Zwierząt. – Razem z grupą mieszkańców działamy na rzecz utworzenia legalnego i w pełni wyposażonego cmentarza. Udało już się wywalczyć, że we Włocławku zakazano występów cyrku ze zwierzętami, to dlaczego miałoby się nie udać z grzebowiskiem?
Tak powstała petycja w tej sprawie, którą do końca maja można było podpisywać w 26 przychodniach weterynaryjnych i sklepach zoologicznych.
- Z rozmów z władzami miasta jasno wynika, że popierają naszą inicjatywę. O dziwo, ten pomysł łączy wszystkie opcje polityczne – zaznacza Piotr Charaba. – Teraz mamy ponad 2 tysiące podpisów pod petycją, a sonda na jednym z lokalnych portali wykazała, że prawie 90 proc. mieszkańców jest "za".
Jest kilka potencjalnych miejsc, gdzie mógłby powstać cmentarz. Stowarzyszenie na razie nie chce zdradzać szczegółów – mówią tylko, że są dobrej myśli.
Pytam Piotra Charabę, czy sam miał kiedyś problem z pochowaniem psa.
- Miałem – pan Piotr milknie na chwilę. – Nie byłem w stanie oddać go do utylizacji. Miłość do niego była silniejsza niż przestrzeganie prawa.
Luśka
- Jednego ze swoich psów pochowałam na cmentarzu – mówi mi krakowska radna Małgorzata Jantos. – Wcześniejszego też pochowałam, ale nie powiem gdzie. Biorę psy z azylu, często po przejściach. Pies, który teraz ze mną mieszka, przeszedł niedawno operację usunięcia gigantycznego guza. Mówię mu: wytrzymaj jeszcze, chcę cię pochować w Krakowie, a na razie nie mogę. Obiecał poczekać.
Radna od 19 lat walczy o powstanie cmentarza dla zwierząt. Wciąż bez efektu.
Psiarze co jakiś czas na krakowskich facebookowych grupach podnoszą temat grzebowiska. Piszą, że to przecież wielkie miasto i aż dziwne, że tak trudno jest znaleźć teren pod cmentarz.
- Mieliśmy już trzy potencjalne lokalizacje. Jedna sąsiadowała z wysypiskiem śmieci. Studenci Politechniki Krakowskiej zaprojektowali park, a w jego alejkach byłyby groby zwierząt. Och Boże, co się wtedy działo! Cała okolica obkleiła się plakatami z napisem "nie będziecie nam truchła pod dom przywozić". Mogli mieć park, ale plan przepadł, teraz jest tam przedłużenie wysypiska – wspomina Małgorzata Jantos.
Inną propozycją było stworzenie grzebowiska za płotem cmentarza Batowickiego. Wtedy jeden z radnych sprzeciwił się, mówiąc, że jego rodzina nie będzie spoczywać w grobie obok psa.
- Ja tego nie rozumiem! – denerwuje się radna Jantos. – Pytam takich ludzi: a czym się różni rozkładające się ciało ludzkie od psiego? Bo według mnie niczym! Miałam nawet pomysł spopielarni zwłok zwierzęcych, ale na razie go odłożyłam. Wystarczy, że osiem lat walczyłam o spopielarnię zwłok ludzkich, mieszkańcy protestowali, trzeba było namawiać, przekonywać. Co dopiero byłoby, gdyby chodziło o zwierzęta!
Ostatnią proponowaną lokalizacją krakowskiego cmentarza jest działka należąca do Uniwersytetu Rolniczego w Olszanicy, na obrzeżach miasta. Od razu powstały tam dwa stowarzyszenia zrzeszające przeciwników tego pomysłu, które od kilku lat skutecznie blokują powstanie grzebowiska.
- Dzwonią do mnie ludzie i mówią, że mają taką działkę, którą chcieliby przekazać na cmentarz. A tu niestety nie chodzi o dobre serce. Nawet jeśli ktoś ma działkę, będzie musiał dostać stosy pozwoleń, a na dodatek powstanie pewnie kolejne stowarzyszenie, które to wszystko oprotestuje. Teren w Olszanicy już ma kilkanaście teczek z pozwoleniami i wciąż końca nie widać. Czekamy na ostateczną decyzję już od paru lat.
- Ma pani siłę jeszcze walczyć? – pytam radną.
- Ławto nie odpuszczam. Wie pani, dlaczego w ogóle zaczęłam zajmować się cmentarzem? Przez Luśkę. Luśka była starą wilczycą i miała starą właścicielkę. Któregoś dnia pani Luski powiedziała mi, że psina nie żyje. Zapytałam, co z nią zrobiła? A ona na to – od dwóch dni mam ją w kuchni, bo gdzie mam ją oddać? Dla tej kobiety Luśka była najbliższą istotą. I właśnie dla takich ludzi to robię, dla tych, którzy mają syna, czy córkę za granicą, a kolejna Luśka zastępuje im rodzinę.
Toffik i Luna
Trudno oszacować, ile zwierząt domowych jest w Polsce. W niektórych gminach właściciele muszą rejestrować swoje psy i odprowadzać za nie podatek, ale nie jest to obowiązek ogólnokrajowy.
Kotów, szczurków i papug nikt nie musi zgłaszać.
Zapytałam o to w kilku miastach. Warszawa nie prowadzi rejestru, podobnie jak Wrocław. W Elblągu mieszka około 9 tysięcy czworonogów. W Gdyni zarejestrowane są 2163 psy, ale nie odprowadza się od nich podatku. W Krakowie opłata wynosi 36 złotych rocznie. Zarejestrowano tam ponad 19,5 tysiąca psów. Nie da się jednak skontrolować, czy każdy właściciel zgłosił się do urzędu, więc możliwe, że czworonogów wszędzie jest o wiele więcej.
Dwa lata temu Kantar Public opublikował sondaż, według którego, w co drugim polskim domu mieszka zwierzę. Psa miało 42 proc. badanych, kota - 26 proc., a 5 proc. – innego zwierzaka. Psy i koty częściej mieszkają na wsi niż w miastach. Właścicielami są zazwyczaj osoby w średnim wieku. Według ankiety na jednym z psich portali wynika, że w Polsce jest najwięcej psów Toffików i suczek Lun.
Nie wiadomo, ile z tych zwierząt zostaje później pochowanych nielegalnie – w ogrodzie czy w lesie.
Nie wiadomo też, ile z nich trafia do utylizacji. Nikt takich statystyk nie prowadzi.
Cherry
Wydaje się, że za granicą śmierć zwierząt jest oswojona już od dawna. W Londynie pierwsze grzebowisko otwarto już pod koniec XIX wieku w Hyde Parku. Dziś można je zwiedzać tylko z przewodnikiem. Jest trudne do znalezienia i za zamkniętą furtką. Pierwszym zwierzęciem, które zostało tam pochowane była suczka Cherry – zdechła 28 kwietnia 1881 roku.
Znanym europejskim cmentarzem jest francuski Cimetière des Chiens. Otwarto go w 1899 roku w Asnières-sur-Seine, niedaleko Paryża. Leży tam m.in. Barry, bernardyn, który według miejscowych opowieści miał uratować 40 osób i został wzorem dla pocztówkowego psa z beczułką przy szyi.
Wiele cmentarzy zwierzęcych działa w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Najstarszym grzebowiskiem w USA jest to Hartsdale w stanie Nowy Jork, gdzie swoje zwierzaki chowają nie tylko okoliczni mieszkańcy, ale też celebryci i amerykańska armia.
W Polsce pierwszy zwierzęcy cmentarz powstał zaledwie 28 lat temu – był to "Psi Los" w Konikach Nowych pod Warszawą. Jak mówi jego właściciel, Witold Wojda, na samym początku interesowało się nim więcej dziennikarzy niż klientów. Dziś zjeżdżają tam miłośnicy zwierząt z całego kraju.
– W Polsce zachodzi bardzo silny proces społeczny polegający na nadawaniu zwierzętom statusu członka rodziny – mówi dr Małgorzata Majewska, specjalistka od języka i psychologii z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - To widać nawet w naszym języku – te wszystkie koteły, piesieły, mówienie o psie "synuś" oznaczają, że zwierzę ma swoje miejsce w strukturze społecznej.
Naturalną konsekwencją takiego myślenia o zwierzęciu jest to, że ono potrzebuje mieć rytuał śmierci. Można oddać je do weterynarza czy firmy utylizującej. Ale im bardziej myślimy o psie czy kocie jako o członku rodziny, tym bardziej takie oddanie jego ciała wywołuje u nas uczucie niezamknięcia. My psychicznie potrzebujemy tego rytuału odejścia, żeby oswoić sobie pożegnanie z bliską nam istotą. W naszej kulturze nieodłączną częścią tego rytuału jest pogrzeb i cmentarz, na którym możemy metaforycznie odwiedzać zmarłych.
Cmentarze zwierzęce nie są więc żadną fanaberią, a naturalną konsekwencją zmiany statusu zwierzęcia – wyjaśnia dr Majewska.
Według niej spełnianie potrzeby pożegnania ze zwierzęciem w rytualnej formie to jedna z dwóch najważniejszych społecznych funkcji grzebowisk. Drugą jest budowanie wspólnoty.
- Jeśli obok grobu mojego psa są inne groby, to znaczy, że jestem w normie. Wszystko jest ze mną w porządku. W takich trudnych chwilach, jakimi jest pożegnanie z czworonożnym członkiem rodziny, często nie wiemy, jak się zachować. A w momencie, kiedy miasto czy lecznica organizuje taki cmentarz, mówi nam tak - dajemy ci schemat, co masz zrobić. A co najważniejsze, dajemy ci informację, że inni też tak robią i nie ma w tym nic dziwnego – tłumaczy dr Majewska.
W tej "normie" w Polsce może być kilkadziesiąt tysięcy osób, które postanowiły pochować zwierzę. Na cmentarzu "Psi Los", który jest nie tylko najstarszy, ale też największy, znajduje się ponad 14 tysięcy grobów.
Kolejne grzebowiska są mniejsze, zazwyczaj na ich terenie pochowanych jest kilkaset, może tysiąc zwierząt. Działają w Słupsku, Pile, Łodzi, Rzędzianach koło Białegostoku, Szczecinie, Rakszawie na Podkarpaciu, Gdańsku, Toruniu, Mochle niedaleko Bydgoszczy, Rybniku, Bytomiu, Szymanowie koło Wrocławia i w Ropczycach blisko Dębicy.
Norka
Właśnie do Ropczyc jest najbliżej z Krakowa, gdzie mieszkam. Jedzie się trochę ponad godzinę autostradą.
Z miejscowego cmentarza dla zwierząt "Granica" rozciąga się widok na całe miasteczko. Kiedy jest ładna pogoda, widać nawet kominy z miejscowości oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów. Jest zielono i spokojnie.
Na razie jest tu 620 grobów. Miejsca wystarczy na drugie tyle. Jest też mogiła dla bezdomniaków i zwierząt znalezionych na ulicy.
Groby są ułożone w równych rządkach. Stoją na nich znicze, kwiatki, kolorowe wiatraczki. Te ostatnie mają tworzyć "tęczowy most", za który, według psiarzy, zwierzaki trafiają po śmierci. Większość właścicieli na grobach swoich przyjaciół postawiła tablice, inni wielkie pomniki.
"Gras, 16 lat, Rzeszów. Biegniesz przy nas na smyczy pamięci" – czytam na jednej z tabliczek. Na innych: "Bella. Byłaś przez 12 lat naszą radością i miłością", "Hektor, 14 lat, Kraków.
"Najmądrzejszy kot", "Mika Smuk,12.03.2003 – 14.06.2018. Miłość to nieśmiertelność". Są tu nie tylko psy i koty, ale też świnki morskie, węże, papugi, żółwie. Jeden pan przyjeżdża z Koszalina za każdym razem, kiedy umrze mu szczurek. W Ropczycach leżą już trzy.
- Chce pani zobaczyć tabliczkę, za którą później krytykował mnie ksiądz? – pyta mnie Andrzej Rachwał, właściciel cmentarza i weterynarz. Idziemy do grobu Norki, cocker-spaniela. Na tablicy jest napis: "Spotkamy się w niebie pełnym merdających ogonków". – Ależ było oburzenie! Że psy do nieba nie idą! Nie pierwszy raz zresztą, ludzie mi opowiadali, jak ksiądz z miejscowości obok mówił na mszy, że zniczy na cmentarzu dla zwierząt być nie powinno. Spotkałem go i powiedziałem – niech mi ksiądz pokaże jedno zdanie w jakiejkolwiek księdze, że znicze są tylko dla ludzi. Jeśli mi ksiądz to znajdzie, usunę wszystkie znicze. Nie znalazł, a dziś już z odległości macha mi na powitanie. Ale nie wszyscy mają takie nastawienie. Mam tu kilka grobów, w których leżą psy księży. Nasz proboszcz nawet przed Wszystkimi Świętymi mówił ludziom: "Jeśli nie wiecie, jak ma wyglądać porządny i czysty cmentarz, idźcie na ten dla zwierząt i sobie zobaczcie".
Andrzej Rachwał założył "Granicę" 11 lat temu. Prowadzi lecznicę dla zwierząt, klienci często pytali, co mają zrobić, kiedy pies czy kot umrze. Ci z domków zakopywali na podwórku. Ci z bloków byli bezradni.
- Brałem od nich te zwierzęta i zakopywałem w swoim ogrodzie. Syn, też weterynarz, był wcześniej w Stanach, widział tam cmentarze dla psów i kotów. Zapytał mnie – może, zamiast kopać w ogródku zrobimy coś takiego? Zacząłem chodzić po urzędach, żeby to załatwić. Ludzie myśleli, że żartuję.
Procedury potrzebne do tego, żeby założyć cmentarz dla zwierząt, są bardzo złożone. Działka musi być odpowiednia, musi spełniać warunki sanitarne, mieć zgodę nadzoru budowlanego, musi być zaakceptowana zarówno przez władze gminy, jak i województwa. Kiedy Andrzej Rachwał zakładał "Granicę", nikt nie miał doświadczenia w podobnym temacie. Kierownik urzędu gminy dzwonił po całej Polsce, żeby dowiedzieć się, jakie są przepisy.
- Zgłosiłem się do sanepidu. Wyśmiali mnie, że najpierw muszę kupić karawan i zbudować kaplicę. No to kupiłem czarnego land rovera. Wróciłem tam i powiedziałem: auto już mam, kaplicę też zdążę zbudować. Teraz wy się weźcie do roboty – wspomina weterynarz.
Na początku mieszkańcy śmiali się z pomysłu. Pies to pies, kto go będzie na cmentarzu kopał. Wandale co chwilę niszczyli ogrodzenie i kradli znicze.
Dziś szkoły przyprowadzają wycieczki, żeby pokazać dzieciom, jak powinna wyglądać relacja człowieka ze zwierzęciem.
- Leżą tu zwierzęta kochane – mówi Andrzej Rachwał. - Często właściciele wkładają do grobu karteczki z pożegnaniem, ulubioną zabawkę. Była pani, Ukrainka, która kazała ułożyć wokół głowy psa kawałek mięsa, pasztetu, chleba. Okazało się, że u nich jest taka tradycja – daje się zmarłemu jedzenie na ostatnią drogę. Ona chciała dać je swojemu psiemu przyjacielowi.
Przez lata "Granica" była jedynym cmentarzem na całą południowo-wschodnią Polskę. Dopiero niedawno powstało grzebowisko w Rakszawie.
W Ropczycach swoje zwierzęta chowają ludzie z Krakowa, Lublina, Rzeszowa, Katowic, są też psy z Bordeaux i z Wiednia. Właścicielom podoba się ten cmentarz. Dobrze mieć świadomość, że pies czy kot leżą na ładnym, otoczonym zielenią wzgórzu.
- Ludzie mówili: taka ładna działka, dom trzeba było wybudować – wspomina Andrzej Rachwał. - A ja mam przecież tutaj 600 małych domków.