Wybory w Berlinie. Paweł Lisicki: konsekwencja pani kanclerz
Angela Merkel musi mieć złe sny. Właściwie coraz gorsze. Po wyborach w Berlinie, podobnie jak w Meklemburgii Pomorzu Przednim, widać wyraźnie, że znalazła się w pułapce bez wyjścia. Albo też, trzeba powiedzieć, sama się w nią zapędziła. Mimo nachalnej propagandy i oficjalnego optymizmu - doskonałym przykładem są teksty niektórych niemieckich publicystów w Polsce, którzy próbują przekonywać, że otwarta wobec imigrantów polityka cieszy się w Niemczech powszechnym uznaniem - partia pani kanclerz zmierza nieuchronnie ku przepaści. Jedyne co może dziwić to powolność buntu obywateli - pisze Paweł Lisicki dla WP Opinii.
Jednak liczby nie kłamią. W Berlinie CDU dostało 18 proc. głosów, co oznacza, że nie będzie dalej mogło rządzić miastem w koalicji ze zwycięską SPD - ta zdobyła 23 proc. głosów i utworzy najpewniej koalicję z lewicą i zielonymi.
Wielkim wygranym jest antyimigrancka Alternatywa dla Niemiec, AfD, na którą zagłosowało 11,2 proc. berlińczyków. Słaby wynik CDU i tak nie jest tak fatalny, jak w czasie wyborów w Meklemburgii. Tam ugrupowanie Merkel przegrało z działającą od trzech lat AfD stosunkiem głosów 20,8 do 19 proc. Jeśli tak dalej pójdzie, CDU będzie tracić władzę w kolejnych landach. Co więcej, nie wiadomo w ogóle, czy obecna kanclerz zgłosi swoją kandydaturę w 2017 roku - wciąż nie może liczyć na poparcie bawarskiej CSU, która domaga się ograniczenia liczby przyjmowanych imigrantów do góra 200 tysięcy rocznie.
W zeszłym roku w Niemczech pojawiło się około miliona przybyszów z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, w tym roku będzie to prawdopodobnie 300 tysięcy. Ciekawe, że mimo takich wyników i mimo nacisków ze strony CSU Angela Merkel nie ustępuje: wciąż broni słuszności swojej polityki wobec imigrantów i nie chce zgodzić się na jej ograniczenie.
Z polskiego punktu widzenia cała sytuacja robi wrażenie dość niezwykłej. Co u licha sprawia, że pani kanclerz z takim uporem, z taką konsekwencją prowadzi swoją partię do katastrofy? Dlaczego nie reaguje ani na sprzeciw swoich partnerów z państw Europy Środkowej - Polski, Węgier, Czech i Słowacji, ani na rosnący opór własnych obywateli? Czy naprawdę nie rozumie, że wpuszczając do Niemiec kolejne setki tysięcy imigrantów przygotowuje grunt pod wzrost napięcia społecznego? Nie dostrzegła zajść w niemieckiej części Budziszyna? Nie dotarły do niej informacje z Monachium po zamachu? Nie zrozumiała dziwnego zachowania policji i mediów po masowej fali gwałtów w Kolonii?
Naprawdę, trudno w to uwierzyć, ale najwyraźniej tak się dzieje. Jeśli wsłuchać się w opinie niektórych niemieckich polityków, to winą za obecny kryzys obciążają oni... Polskę czy Węgry. Tak wyraźnie mówił Martin Schultz - owszem, polityk obecnie europejski, nie niemiecki i to z SPD, nie chadecji, ale sądzę, że jego opinia dobrze wyraża poglądy panujące w Berlinie. Gdyby państwa Europy Środkowej przyjęły proponowane przez Berlin rozwiązanie kwotowe, to problem byłby mniejszy - zdają się myśleć niemieccy politycy. To się dopiero nazywa odwracanie kota ogonem. Najpierw kanclerz Merkel w czerwcu 2015 roku sama, bez żadnej uprzedniej zgody i porozumienia, zdecydowała o otwarciu granic, następnie zaś nie była w stanie zrozumieć, że pomysł może zostać odrzucony!
Pisałem już, że w takim podejściu trudno nie dotrzeć formy niemieckiego neoimperializmu: to Berlin wie lepiej, co jest dobre dla Europy Środkowej i podejmuje decyzje, nie licząc się z wrażliwością, tradycją i oczekiwaniami swych rzekomych partnerów. Jednak wyniki kolejnych wyborów wskazują, że ów niemieckie elity nie tylko nie rozumieją partnerów z zagranicy, ale utraciły kontakt z własnymi obywatelami. Zatem jeszcze raz trzeba zadać sobie pytanie: skąd ten upór? Co jeszcze musi się stać, żeby do niemieckich elit dotarła informacja, że idea tyglu kulturowego, stworzenia nowego, wieloreligijnego społeczeństwa, w którym znaczącą rolę będą odgrywać muzułmanie jest odrzucana? Ile jeszcze porażek musi ponieść partia kanclerz?
Jej zachowania nie umiem sobie wyobrazić inaczej niż ideologią. Po prostu żadne, powtarzam, żadne racjonalne przesłanki nie przemawiają obecnie za kontynuacją przyjmowania imigrantów. A jednak Angela Merkel się nie wycofuje. Ba, jeszcze dwa tygodnie temu pouczała w niemieckiej ARD Polskę i Węgry, że nie wolno sprzeciwiać się przyjmowaniu muzułmańskich imigrantów. Na co liczy? Że nagle zmienią się nastroje?
Do tej pory skuteczność Angeli Merkel opierała się na tym, że doskonale wyczuwała nastroje lewicowego elektoratu i przejmowała lewicowe hasła. Tym samym kierując niby prawicową partią zabierała wyborców SPD. W sprawie imigrantów pomyliła się: postanowiła stać się twarzą polityki otwarcia wobec imigrantów, nim ubiegnie ją SPD, tylko że tym razem przelicytowała. Nawet umiarkowani i centrowi wyborcy nie poszli za nią jak za panią matką, miliony muzułmańskich imigrantów to było za dużo.
Możliwe są różne scenariusze. Po pierwsze władze CDU pójdą po rozum do głowy, zmienią upartą panią kanclerz i pod nowym przywództwem spróbują odzyskać stracone pole - rzecz możliwa, jednak jak na razie realni konkurenci się nie pojawili. Możliwość druga: kanclerz Merkel utrzyma władzę i swoją politykę, co może spowodować w 2017 roku klęskę wyborczą. Jeden zamach wystarczy, żeby obecny niepokój zamienił się w psychozę i żeby nastroje wahnęły się jeszcze bardziej.
Nie wiadomo, czy najwięcej na nowej sytuacji zyska AfD, czy też CSU postanowi zmienić swoje dotychczasowe zasady i przekształcić się w ugrupowanie ogólnoniemieckie - dość, że dotychczasowy system wyraźnie się kruszy. Angela Merkel, kiedyś określana jako najsilniejsza kobieta w Europie, powoli lecz nieuchronnie zmierza ku upadkowi. Jedno trzeba jej przyznać: robi to wyjątkowo konsekwentnie.
Paweł Lisicki dla WP Opinii
Paweł Lisicki - redaktor naczelny tygodnika "Do Rzeczy". Dziennikarz, publicysta, pisarz. Były redaktor naczelny dziennika "Rzeczpospolita" oraz tygodnika "Uważam Rze".
Poglądy autorów felietonów, komentarzy i artykułów publicystycznych publikowanych na łamach WP Opinii nie są tożsame z poglądami Wirtualnej Polski. Serwis Opinie opiera się na oryginalnych treściach publicystycznych pisanych przez autorów zewnętrznych oraz dziennikarzy WP i nie należy traktować ich jako wyrazu linii programowej całej Wirtualnej Polski.