Waszczykowski broni Trumpa. Takie gesty nie pomogą Polsce w USA, ale zaszkodzą w UE
Donald Trump nie jest już sam! Ma ministra Waszczykowskiego, który najwyraźniej postanowił sprawdzić się w roli rzecznika Białego Domu zamiast dbać o pozycję Polski na świecie.
Z punktu widzenia Polski najważniejszym etapem wizyty Donalda Trumpa na Starym Kontynencie była wizyta w nowej siedzibie NATO w Brukseli. Trudno się tutaj nie zgodzić z ministrem Waszczykowskim, który w rozmowie z WP podkreślił, że Trumpowi zależy na wzmacnianiu obronności i zwiększaniu nakładów na wojsko przez innych członków sojuszu.
Kłopot w tym, że gospodarz Białego Domu niekoniecznie dąży w ten sposób nie tyle do zwiększenia potencjału wojskowego NATO, co do obniżenia obciążeń dla obywateli USA. Ma do tego święte prawo. Przecież właśnie dlatego go wybrali. Czym innym jest już wielkość przewagi, o której wspomniał szef polskiego MSZ. Ta dyskusja przetoczyła się tuż po wyborach, więc pokrótce – Trump otrzymał znacznie mniej głosów niż Clinton, ale miał poparcie większości elektrów. To oznacza, że jest legalnie wybranym prezydentem USA.
Ministrowi Waszczykowskiemu nie przeszkadza też to, że Trump nie odnowił zobowiązania wynikającego z Artykułu V Traktatu Waszyngtońskiego, czyli obowiązku obrony każdego, napadniętego członka NATO. Oczywiście nikt od Trumpa formalnie tego nie wymagał.
Prezydent Donald Trump po raz pierwszy odwiedził Brukselę i nową siedzibę NATO
Słowa są równie ważne, jak umowy na papierze
Rzecz jasna słowa i deklaracje to nie wszystko - liczą się przede wszystkim czyny. Donald Trump wzmacnia wschodnią flankę NATO i rozbudowuje amerykańskie siły w Europie, na co w rozmowie z Wirtualną Polską uwagę zwracał także gen. Mieczysław Bieniek. Jednak tak doświadczony dyplomata, jak szef polskiego MSZ na pewno rozumie, że gesty i słowa w relacjach międzynarodowych liczą się równie mocno, jak umowy na papierze. Był przecież ambasadorem w Iranie i sam wie najlepiej, jaką wagę Teheran przywiązuje, na przykład, do słów dotyczących Izraela.
Nie przypadkiem wszyscy prezydenci USA od czasów Harry’ego Trumana uważali za stosowne powtarzać to zobowiązanie mimo tego, że formalnie nikt od nich tego nie wymagał. Zerwanie z tą ponad półwieczną tradycją samo w sobie wiele mówi, zwłaszcza jeżeli robi to prezydent, który w kampanii wyborczej kwestionował sens funkcjonowania NATO.
Każdy to wie, ale w ustach polityka takie słowa są bezcenne
Na marginesie, słowa członka rządu, iż wypowiedzi wygłaszane przez polityka w trakcie kampanii wyborczej nie mają szczególnej wagi, nadają rozmowie z WP dodatkowej pikanterii. Ciekawe, czy powtórzy je także w przyszłości w odniesieniu do obietnic składanych przez PiS w czasie kampanii wyborczej?
Zobacz wcześniejsze, kontrowersyjne wypowiedzi ministra Waszczykowskiego
Minister Waszczykowski ma rację, podkreślając, że "wprowadzanie wątpliwości co do Sojuszu" nikomu nie jest potrzebne. To jednak nie kanclerz Merkel czy szef niemieckiej dyplomacji Gabriel zastanawiający się nad rolą USA w NATO wywołują te wątpliwości. Wystarczy przestudiować konto Donalda Trumpa na Twitterze, przez które komunikuje się ze światem, aby zrozumieć, że wątpliwości przede wszystkim płyną z Gabinetu Owalnego.
Europejscy politycy jedynie reagują na zmianę stanowiska USA. Dotychczas to oni opowiadali się za zacieśnianiem współpracy transatlantyckiej, czego przykładem były negocjacje nad powszechnie krytykowaną umowa o wolnym handlu. Oddalenie się Waszyngtonu od Brukseli, paradoksalnie, może przyspieszyć konieczne reformy Unii Europejskiej. Stanowisko Francji i Niemiec wyraźnie pokazuje, że odpowiedzią Berlina i Paryża będzie dalsza integracja, a cenę tego zapłacą Brytyjczycy.
Polska leży "po tej stronie" Atlantyku
Stąd tak wyraźne dystansowanie się przez szefa polskiego MSZ od europejskich partnerów jest przynajmniej niedyplomatyczne, a może okazać się bardzo krótkowzroczne. Polska sama ma niewiele do zaoferowania Trumpowi, który woli twarde, biznesowe podejście do rzeczywistości. Dlatego też prezydent USA, podobnie jak przywódcy Rosji czy Chin, zainteresowany jest osłabianiem, a nie wzmacnianiem Unii Europejskiej. Nie trzeba przecież tłumaczyć, że każdy kraj członkowski działający w pojedynkę jest słabszy od całej Wspólnoty.
Słuchając słów Angeli Merkel dystansującej się od Donalda Trumpa trzeba pamiętać o trwającej w Niemczech kampanii wyborczej. Kanclerz nie mogła pozostawić bez odpowiedzi słów prezydenta USA o "złych Niemcach" i konieczności zatrzymania napływu niemieckich samochodów do USA. Ale w tej sytuacji może lepiej po prostu posłuchać rady byłego prezydenta Francji Jacques'a Chiraca i "wykorzystać szansę, żeby siedzieć cicho" zamiast stawać się stroną w przepychance, na której niczego nie możemy zyskać, a jedynie ponosimy straty?