W Tatrach jest za dużo turystów. Nadszedł czas zakazać wjazdu prywatnych aut do Zakopanego
Kiedy już Zakopianka zamieni się w dwupasmówkę, Tatry zamienią się w jeden wielki parking. Kolejka na Rysy nie będzie ewenementem, tylko codziennością. Trzeba coś z tym zrobić, i to jak najszybciej.
Najpierw fakty: polskie Tatry są małe, a Polaków w nich jest za dużo. Porównajmy ze Słowacją: powierzchnia słowackiego Tatrzańskiego Parku Narodowego (TANAP) to 742,84 km². Powierzchnia polskiego parku – 211,64 km. Rocznie polską część Tatr, mniejszą ponad trzy razy od słowackiej, odwiedza ponad 2,5 mln ludzi. Populacja Słowacji – 5,5 miliona. Populacja Polski – 38 mln. Czy przestaliście się właśnie dziwić, że na słowackich szlakach jest proporcjonalnie mniej turystów, za to non stop słychać język polski?
W Tatrach jest za dużo turystów
Tak, jest nas za dużo. Przykład. Ostatni weekend, już po głównym sezonie urlopowym. Schodzę z Doliny Pięciu Stawów do drogi do Morskiego Oka i dalej do parkingu na Palenicy, gdzie czekają mikrobusy do Zakopanego. W przeciwną stronę, w górę do Morskiego Oka i Doliny Pięciu Stawów, płynie istna rzeka ludzi.
Trasa do Morskiego Oka to 10 km łatwą asfaltową drogą od parkingu na Palenicy. Ale jeśli wpadniemy na idiotyczny pomysł podjechania tam własnym samochodem, spacer się wydłuży. Kiedy ruszałem busem do Zakopanego w niedzielne popołudnie, sznur samochodów parkujących po obydwu stronach drogi Oswalda Balzera, łączącej Palenicę z Zakopanem, ciągnął się na kilka kilometrów. Turyści, zanim weszli na właściwy szlak, musieli pokonać kilka kilometrów drogą.
W super popularnym szwajcarskim Zermatt już niemal dekadę temu zaczęli sobie zdawać sprawę, że szalona popularność kurortu jest, owszem, zjawiskiem dobrym dla lokalnego biznesu, że tworzy miejsca pracy etc., ale że co za dużo, to niezdrowo. Miejsca wyjątkowe są wyjątkowe m.in. właśnie dlatego, że nie każdy w nie dociera.
Trzeba zmniejszyć liczbę turystów w Tatrach
Dlatego postuluję - trzeba napór turystów na Tatry ograniczyć. Ale nie chodzi o to, żeby np. pozwolić na wejście tylko doświadczonym górołazom, a przed ceprami zatrzasnąć bramy Tatrzańskiego Parku Narodowego. Gdzie niby ceper ma się stać górołazem, jak nie w górach? Nie, chodzi o coś zupełnie innego. O tatrzańską przyrodę i bezpieczeństwo samych turystów.
Takie zdjęcia, jak z wczoraj – z kolejką ludzi wiszących na łańcuchach na szlaku na Rysy – powinny pozostać okazjonalnym kuriozum, a nie stać się – jak w przypadku Giewontu – regułą. Polski szlak na Rysy to nie jest byle dolinka, którą wejść może każdy. To 3.5 godziny – w jedną stronę – ostrego podejścia. Przestoje, kolejki, konieczność czekania, aż ludzka rzesza przeleje się przez szczyt i wróci, żeby samemu móc tam wejść – takie sytuacje są po prostu niebezpieczne i nie powinny się zdarzać. Nie wierzycie? Postójcie sobie choćby kwadrans na stromiźnie, trzymając się łańcucha.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Dałem sobie dawno spokój z pytaniem – po co wszyscy idą w jedno i to samo miejsce. Widać jakaś siła i nieodparta potrzeba życia w stadzie pcha wszystkich turystów nad Morskie Oko, nieważne, że jest mnóstwo innych pięknych szlaków, a na mecie w pękającym w szwach schronisku będzie tłum, człowiek na człowieku, chaos i rozgardiasz. Postawić należy ważniejsze pytanie: jak tę szaloną liczbę turystów umyć, nakarmić, zmieścić na parkingach – i jak matka natura ma wytrzymać to zużycie wody, prądu, śmiecenie i płoszenie – przez sam rozmiar ludzkiej ciżby – dzikich tatrzańskich zwierząt?
Tocząc się wolno mikrobusem wzdłuż niekończącego się parkingu pomyślałem nagle o wspomnianym już wyżej Zermatt. Otóż kurort pod Matterhornem od niepamiętnych czasów stosuje rozwiązanie, które zapewnia absolutny brak korków i dzikich parkingów i redukuje smog. A do tego zastosowane w polskich warunkach bankowo uregulowałoby liczbę turystów.
Do Zermatt od kilkudziesięciu lat nie wjechał ani jeden prywatny samochód.
Droga dojazdowa pod przycupniętą pod Matterhornem miejscowość kończy się pięć kilometrów przed jej granicami – parkingiem na 2,1 tysiąca aut i dworcem kolejowym. Turyści wsiadają w wygodne pociągi, które dowożą ich i ich bagaże do kurortu. I tak od dziesiątków lat. Zalety? Zero korków, zero spalin, zysk dla kilku lokalnych i ogólnokrajowych firm kolejowych – bo zamiast tłuc się autem do terminala i tam przesiadać się w pociąg, można po prostu od razu pojechać na urlop pociągiem - i możliwość kontroli populacji turystów.
Dlatego proponuję: wprowadźmy zakaz wjazdu dla prywatnych aut do Zakopanego.
U nas w Polsce to nie zadziała, bo gdzie tam naszemu systemowi dróg żelaznych do szwajcarskiego? Proszę bardzo - żeby przekonać się, że system lokalnej kolejki elektrycznej rozwożącej turystów po górskich miejscowościach działa, wystarczy pojechać na Słowację i przejechać się tamtejszą tzw. "elektriczką". Działa od 1908 roku, przewozi tysiące turystów i ma się doskonale.
A teraz wyobraźcie sobie, że wprowadzamy to samo w Polsce. Zrąb takiego rozwiązania już jest - Podhalańska Kolej Regionalna łącząca Nowy Targ z Zakopanem. Jak bardzo potrzebna - pokazały już te wakacje. Ale pójdźmy dalej! Widzę to tak: linie hipotetycznej Kolejki Tatrzańskiej łączą Łysą Polanę, Bukowinę Tatrzańską, Białkę Tatrzańską, Poronin, Zakopane, Kościelisko, Kiry, Siwą Polanę. Zakaz wjazdu prywatnych aut do Zakopanego – samochodem dotrzemy najwyżej do Poronina, skąd szybki elektryczny szynobus dowiezie nas na dworzec w Zakopanem. Wiecie, co się dzieje? Kończą się samochodowe korki do Morskiego Oka. I kończy się koszmar kierowców na wiecznie zatkanej Zakopiance, bo ludzie przesiadają się na pociągi i autokary.
Co najważniejsze – nie wszyscy. Są tacy, którzy na wieść o tym, że nie da się podjechać własnymi czterema kółkami pod samą kwaterę, a potem pod wejście na szlak, zrezygnują. Nie będzie ich aż tak dużo. Ale być może – być może – dałoby to Tatrom odrobinę oddechu.
Nie wierzę, że to niemożliwe.