Unia odniosła sukces. Teraz pójdzie za ciosem
Wycofanie się PiS z czystki w Sądzie Najwyższym to duży triumf Unii Europejskiej w walce o praworządność. Ale to jedynie wygrana bitwa, a nie wojna. Logika wskazuje, że powinna pójść za ciosem. Ale może być to ryzykowne
Przez długie miesiące spór na linii Warszawa-Bruksela przypominał grę w cykora. Ten, kto pierwszy zejdzie z drogi, przegrywa. W środę w końcu zapadło pierwsze rozstrzygniecie. PiS w dość upokarzający sposób wycofał się z głównych założeń ustawy o Sądzie Najwyższym, którą wcześniej reklamował jako "prawdziwy koniec komunizmu". Dał w ten sposób Unii cenne zwycięstwo, którego bardzo potrzebowała. UE pokazała się jako organizacja skuteczna i potrafiąca wyegzekwować poszanowanie głoszonych przez siebie zasad. To dobra wiadomość nie tylko dla urzędników w Brukseli, ale też dla nas, obywateli Polski i UE, bo to w obronie naszych praw
Ale na triumfalizm jest za wcześnie. Teraz zostaje kluczowe pytanie: co dalej? Co z innymi kwestiami, których dotyczy spór? Co z Trybunałem Konstytucyjnym, sędziami-dublerami, KRS? Z perspektywy Komisji Europejskiej i wielu stolic państw członkowskich, kuszącą perspektywą byłoby wygaszenie sporu. Sporu, który nikomu nie jest potrzebny i który chwieje Unią. Ale z drugiej strony logika mówi, że to nie może być koniec. Po wyegzekwowaniu jednego ustępstwa, należy nalegać na następne - w końcu chodzi o fundamentalne wartości. W przeciwnym wypadku, Bruksela zmarnotrawi wszystko to, co uzyskała w środę: przede wszystkim swoją wiarygodność.
Dlatego spór będzie trwał dalej. Owszem, z uwagi na postawę państw członkowskich, sprawy zapewne nie posuną się dalej, jeśli chodzi o artykuł 7 i sankcje z nim związane. Jednak Komisja Europejska będzie ciągnąć sprawę, utrzymując Polskę w szachu i jednocześnie stosując dodatkowe środki, jak np. pozwy do Trybunału w Luksemburgu. Przewaga jest po stronie Brukseli: nie tylko ze względu na to pierwsze zwycięstwo, ale też z uwagi na czas przed wyborami europejskimi. Być może to właśnie względy wyborcze zadecydowały o złagodzeniu kursu PiS.
Oczywiście, w tym podejściu jest pewien problem: uzyskanie kolejnych ustępstw może być trudne. Sprawa Sądu Najwyższego była do przełknięcia choćby dlatego, że względu na decyzję Trybunału w sprawie przywrócenia sędziów PiS nie miał w istocie innego ruchu. Miał do wyboru albo ustępstwo, albo rebelia i uwiarygodnienie narracji o "Polexicie". W pozostałych sprawach wybór nie jest tak ostry. W partii z pewnością jest pokusa, by również zagrać na przeczekanie - licząc na to, że wybory do Parlamentu Europejskiego przemeblują europejską scenę.
Problem w tym, że PiS łatwo może się tu przeliczyć. Eurosceptycy, populiści i przeciwnicy obecnego kursu UE pewnie zyskają większe wpływy, ale wątpliwe jest, by mogli przełożyć je na całkowicie inny kurs Komisji i na odpuszczenie w sprawach podstawowych. Po doświadczeniach z Polską i Węgrami, presja na ich obronę będzie prawdodpodobnie większa, a nie mniejsza. Może się okazać, że po wyborach PiS znajdzie się w jeszcze większych tarapatach.
Dlatego gdyby w PiS zwyciężył rozsądek, polskie władze już teraz mogłyby dogadać się i zakończyć spór w kontrolowany sposób: ustąpić, ale zrobić to bez utraty twarzy. Rozsądek nie jest jednak cechą dominującą w PiS, a głosy podpowiadające umiar nie znajdują ani posłuchu, ani szacunku. Dlatego sprawa może jeszcze długo nam ciążyć.