Tu na razie jest ściernisko, ale będzie "Fort Trump". Duda zrozumiał, jak rozmawiać z USA
W polityce zagranicznej nie ma niczego gorszego niż budowanie napięcia, aranżowanie ważnej wizyty bilateralnej i... odesłanie mediów z kwitkiem. Choć podczas spotkania Duda-Trump w Waszyngtonie nie powiało przełomem, pewna rzecz może cieszyć: skupienie się na pragmatycznym języku korzyści. To jedyna mowa, którą rozumie amerykańska dyplomacja.
Jeszcze zanim doszło do pierwszej oficjalnej wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w Białym Domu, jasne i z góry określone były narracje obu obozów politycznych. W jednej telewizji Kazimierz Marcinkiewicz przekonywał, jak mało istotne będzie to spotkanie, w drugiej Witold Waszczykowski tłumaczył, jak ważnych deklaracji możemy się spodziewać. Przypomniała mi się wtedy rozmowa, którą - nomen omen - wracając z rezydencji Donalda Trumpa na Florydzie, odbyłem w lutym z Georgem Friedmanem. To człowiek, który zjadł zęby na analizie geopolitycznej oraz strategii, założyciel jednej z najważniejszych prywatnych agencji wywiadu na świecie - Stratfor Forecasting.
Powiedział mi wtedy, że nie potrafi zrozumieć, dlaczego jako mieszkańcy kraju w centrum Europy, z tak dużym potencjałem gospodarczym oraz militarnym, tak mało rozumiemy z mechanizmów działania polityki amerykańskiej, na której chcemy opierać swoje bezpieczeństwo. Z jakich względów tak wielką wagę przykładamy do wizerunkowych wizyt w Białym Domu oraz obłaskawiania prezydenta, zamiast lobbować na korzyść własnych interesów wśród konkretnych senatorów i kongresmanów, którzy ostatecznie na Kapitolu podejmują najważniejsze decyzje. Choćby tą, czy skierować wojska US Army do stałych baz przeniesionych nad Wisłę. Friedman nie mówił mi tego, co mógłbym chcieć usłyszeć, ale zdradzał jak rozmawiać z politykami swojego kraju, aby osiągnąć zamierzony cel. Szukać zbieżności interesów, operować językiem konkretu i pragmatyki, a jeżeli się coś podpisuje, zawsze żądać gwarancji zwrotnych, pamiętając jednak o dysproporcji sił.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Korzyści - prawdziwy język dyplomacji
Oczywiście wszystkie te rady skierowane są do polskiej dyplomacji jako takiej, bo od samego prezydenta nie można przecież oczekiwać, aby zaczął dyskutować z kongresmanami na temat dostaw gazu skroplonego do Polski (mamy od tego ludzi i instytucje). Jednak w sensie retoryki, którą zastosował podczas wtorkowej wizyty w Waszyngtonie oraz wspólnej konferencji obu prezydentów, trzeba przyznać że Andrzej Duda dosyć solidnie odrobił lekcję z ustalenia priorytetów dyskusji oraz klarownego przeprowadzenia argumentacji. Albo inaczej - odrobił na tyle solidnie, na ile się w obecnych warunkach politycznych (również w kraju i we własnym obozie) dało.
Choć wizyta rozpoczęła się od tradycyjnych w trakcie briefingów w Gabinecie Owalnym small talków na temat radości, która każda ze stron wyraża w związku ze spotkaniem - Trumpa naszło na wspominki odnośnie tłumu warszawiaków podczas przemówienia na placu Krasińskich - na szczęście na nich się nie skończyło. Podczas konferencji prasowej usłyszeliśmy bowiem z ust prezydenta USA o setnej rocznicy odzyskania niepodległości, podpisaniu odnowionej po 10 latach deklaracji o współpracy strategicznej i wywiadowczej, pochwałę polskiego zaangażowania finansowego w NATO oraz kolejne wsparcie idei Trójmorza, która poprzez akcent uniezależnienia energetycznego regionu Europy Środkowo-Wschodniej, wpisuje się w interes amerykańskich dostawców.
Militarne coś za coś
Być może najważniejsza z całego spotkania, poza podkreśleniem wagi zakupu przez Polskę systemu tarczy antyrakietowej Patriot (dziwnym trafem nie ogłoszono jeszcze oczekiwanego podpisania umowy na inny system rakietowy - Homar), były jednak słowa Trumpa na temat autentycznego rozważenia relokacji stałych baz wojskowych do Polski, które miałoby nas kosztować sporo "ponad dwa miliardy dolarów". Co prawda o partycypacji w kosztach wiedzieliśmy już wcześniej i informowała o nich strona polska, pierwszy raz tak dosłownie ujawnionojednak szacowany "przedział cenowy" naszego bezpieczeństwa.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
W tym sensie w merkantylną retorykę Donalda Trumpa umiejętnie wpasował się prezydent Andrzej Duda, który łechcząc ego byłego biznesmena wspomniał, że chciałby widzieć kiedyś w Polsce "Fort Trump" ze stacjonującymi permanentnie siłami US Army. Kto oglądał konferencję i widział minę gospodarza Białego Domu ten zrozumie, co mam na myśli. Nie bez powodu właśnie ten fragment rozmowy krąży jak szalony w mediach społecznościowych i zostanie zapewne kluczowych medialnie punktem wizyty. Pomijając jednak gesty i uśmiechy, Duda dobrze wykorzystał czas, w którym na chwile największe telewizje informacyjne świata skierowały swoje kamery na podium, przy którym przemawiał. Było o rosyjskiej agresji na Gruzji i Ukrainie oraz dominacji energetycznej, która destabilizuje partnerów Trójmorza. Było o negatywnym wpływie budowy Nord Stream 2 pomiędzy Moskwą a Berlinem, usłyszeliśmy o autentycznej i rosnącej wymianie gospodarczej pomiędzy naszymi krajami oraz chęci modernizowania armii za pomocą amerykańskiego sprzętu.
Czy słowa przełożą się na realne korzyści? Czas i zakulisowe negocjacje pokażą. Jedno możemy stwierdzić jednak już teraz. Do rozmów z amerykanami trzeba podejść na chłodno i z pełnym obrazem naszych mocy przetargowych. A te wyglądają następujące: w amerykańskim cyklu informacyjnym wizyta polskiego prezydenta nie podbiła czołówek, z pytań dziennikarze na konferencji na pierwszy plan wyszły te dotyczące taryf celnych z Chinami, zarządzania kryzysowego podczas klęsk żywiołowych czy nominacji do Sądu Najwyższego USA. Jeśli jednak choć na chwilę przebiła się informacja, że Polska może stanowić cennego strategicznie i ekonomicznie partnera, który poza żądaniami daje coś w zamian, będzie to fundament, na którym zaczniemy budować relacje z Ameryką wychodzące poza klientelizm i - jak to barwnie ujął minister Sikorski - "murzyńskość".
Marcin Makowski dla WP Opinie